Nie sądziłam, że będę się uśmiechać

publikacja 05.04.2016 06:00

O nadziei na zmartwychwstanie z Ewą Bodek, kiedyś wolontariuszką i koordynatorką wolontariatu w Hospicjum św. Łazarza, a obecnie podopieczną hospicjum, rozmawia Monika Łącka.

 – Hospicjum to wypełnienie jednej z misji Kościoła. Tu jedni za drugich się modlą i pomagają sobie – mówi Ewa Bodek (po prawej na zdjęciu z 2011 roku) Archiwum Hospicjum św. Łazarza – Hospicjum to wypełnienie jednej z misji Kościoła. Tu jedni za drugich się modlą i pomagają sobie – mówi Ewa Bodek (po prawej na zdjęciu z 2011 roku)

Monika Łącka: W hospicjum usłyszałam, że była Pani dla wolontariuszy aniołem.

Ewa Bodek: Przez pierwsze lata mojego posługiwania działało tylko hospicjum domowe. Mieliśmy 50 wolontariuszy, a zespół koordynujący ich pracę tworzyłyśmy ja i dwie pielęgniarki. Do tej opieki domowej, która jest bardzo odpowiedzialna i trudna, przygotowywałyśmy każdego nowego wolontariusza – na pierwszą wizytę nigdy nie szedł sam. Chodziło o to, by budować zaufanie pomiędzy proszącymi o pomoc a wolontariuszami. Często mówiłam: „Boisz się? To pomódl się do Anioła Stróża”. Nie było też wolontariusza, za którego bym się nie modliła, polecając go Bogu. Zresztą to wszystko było Bożym planem – Pan dał mi za męża wolontariusza, nie mieliśmy dzieci, a każdą wolną chwilę przeznaczaliśmy na hospicjum.

Wolontariusze doceniają też, że we wszystkim, czego ich Pani przez lata uczyła, ważny był przekaz nauki Kościoła.

Nie studiowałam teologii, ale ok. 3 lata przed przyjściem do hospicjum wróciłam z marginesu Kościoła do jego serca. To też był Boży plan. Nigdy wcześniej nie umiałam pisać wykładów ani przemawiać, a tu stawałam przed ludźmi i byłam zdumiona tym, co mówiłam. A to przecież Duch Święty mówił, a nie ja! Zastanawiałam się też, co muszą usłyszeć wolontariusze, jednak najwięcej budował Pan Bóg, a ja – mam nadzieję – nie przeszkadzałam Mu. Do dziś uważam, że jeśli jest się wierzącym, nie da się inaczej patrzeć na wolontariat, jak oczami Boga. Uczy tego Ewangelia, dając przykłady Samarytanina, Józefa z Arymatei, który pochował ciało Jezusa, czy ludzi spod krzyża.

Powtarzała Pani wolontariuszom, że najtrudniejszy w opiece nad nieuleczalnie chorymi nie jest ból, bo medycyna sobie z nim radzi, ale towarzyszenie wtedy, gdy chory pyta: „Dlaczego ja?” i „Gdzie jest Bóg?”. Potem nagle znalazła się Pani po drugiej stronie...

Po wielu latach posługi w hospicjum nie pytałam o to. Gdy 20 lat temu wracałam do Kościoła, powiedziałam Bogu: „Teraz Ty. Jestem zmęczona zmienianiem planów na życie. Poukładaj je, ale muszę mieć pewność, że to Ty”. I mam tę pewność – od momentu, gdy wybrał mi męża. Gdy zachorowałam, też nie miałam wątpliwości, że Bóg ma mi coś do powiedzenia, więc muszę słuchać i przerobić to, o czym do tej pory mówiłam. Sprawdzić swoje mądrości: ile w tym było mojego, a ile Pana Boga, i na ile oddawałam Mu się na całkowitą służbę. Gdy okazało się, że to najpierw rak piersi, a potem rak kości, to owszem, popłakałam trochę. Ze strachu, bo znałam przebieg choroby u naszych podopiecznych. Zajęło mi to kilka dni, a potem powiedziałam: „Zgadzam się”.

Nie każdy tak potrafi.

Ja też nie, więc to nie moja zasługa. Pan Bóg potrafi.

Jak nieść otuchę tym, którzy nie potrafią?

Mogę się tylko za nich modlić – rozmawiać o nich z Bogiem. Dzielę się też swoim doświadczeniem, bez problemu opowiadam, jak przebiega moja choroba, co będzie dalej. Wiem, bo widziałam wiele osób z rakiem kości. Umiera się w dużym cierpieniu, dlatego zaskakuje mnie, że od kilku tygodni, odkąd dostałam relikwię o. Pio, nie czuję bólu.

Niektórzy mówią, że najważniejszym momentem życia jest ślub czy wymarzona podróż, a Pani mówi, że jest to śmierć, bo umiera się na wieczność.

To jasne, bo umieranie to wybór życia po śmierci. Ludzie często nie zdają sobie z tego sprawy, a przecież podejmują decyzję, gdzie chcą dalej żyć: z Bogiem czy z szatanem. Nie wolno udawać, że diabła nie ma, bo jest i w ostatnim momencie walczy o duszę.

Wiara pomaga wolontariuszom w opiece nad chorymi. Pomaga też znosić cierpienie, łączyć je z cierpieniem Jezusa?

Towarzyszenie choremu to dla wolontariusza czas łaski – uczenia się cierpliwości, poznania siebie i szansy na rachunek sumienia. Na zapytanie siebie, co robię z życiem. Człowiek terminalnie chory robi bowiem rachunek sumienia – czy jest wierzący, czy nie. Zastanawia się, jak wyglądało jego życie i co jeszcze chciałby w nim zmienić. Kiedy o tym rozmawia z wolontariuszem, podprowadza go do tego samego. Nie wyobrażam sobie chorowania bez wiary i Boga. Kiedyś dostałam od o. Wojciecha SJ, który był naszym wolontariuszem, obrazek z Jezusem uśmiechającym się na krzyżu – życzył mi, abym była podobna do takiego Chrystusa. Powiedziałam, że w cierpieniu pewnie będę podobna, ale nie sądziłam, że będę się uśmiechać. A jednak tak jest – dzięki Bogu!

Pogodę ducha ma Pani w oczach. Pomaga patrzenie przez pryzmat zmartwychwstania?

Często zatrzymujemy się na cierpieniu i umieraniu – na tym, że Jezus wisi nwww.polanadziei.pl a krzyżu. A Jego tam nie ma! Zmartwychwstał! To jest nadzieja wynikająca z wiary. Cierpiąc, przypominamy sobie Jego cierpienie i śmierć. To ułatwia przejście przez ukrzyżowanie, bo jesteśmy w pewien sposób ukrzyżowani. Ale Jezus żyje! To daje niesamowitą nadzieję i siłę. Nie ma człowieka, który nie zmartwychwstanie, z tym że jedni do życia, inni do śmierci.

Jezus, który żyje, trzyma Panią za rękę?

Wierzę w to, ale ważne jest, by nie zatrzymać się na tym, że Jezus mnie przeprowadzi. Bo Kościół to nie tylko ja, ale my. „Jedni drugich brzemiona noście...” Jeżeli jest mi za dobrze, powinnam wziąć problemy innych i pomóc im nieść je na swoich ramionach. Możemy też innym dawać to, co najlepsze dostajemy od Jezusa – wiarę, nadzieję i miłość.

Szczegółowe informacje na temat tegorocznych Pól Nadziei, którym patronuje „Gość Niedzielny”, można znaleźć na: i www.hospicjum.krakow.pl. Więcej na: krakow.gosc.pl.

TAGI: