Bóg dał nam Igora!

publikacja 27.04.2016 06:00

– Wierzcie, bo cuda się dzieją – przekonują Elżbieta i Krzysztof z Nowego Gulczewa k. Płocka, opowiadając o pielgrzymce i modlitwie o potomstwo przy relikwiach św. Joanny Beretty-Molli.

Elżbieta i Krzysztof na ubiegłorocznej pielgrzymce do kościoła w Płocku-Imielnicy dziękowali za swojego synka Agnieszka Otłowska /Foto Gość Elżbieta i Krzysztof na ubiegłorocznej pielgrzymce do kościoła w Płocku-Imielnicy dziękowali za swojego synka

Agnieszka Otłowska: Wasze modlitwy zostały wysłuchane, macie upragnione dziecko. Jak o nie prosiliście?

Elżbieta i Krzysztof: Ta modlitwa przypominała sinusoidę. Z jednej strony była pełna euforii i ufności, a z drugiej – pełna załamania. Nasza prośba o upragnione dziecko miała różne barwy. Po kolejnych niepowodzeniach zdarzały się momenty zwątpienia. Często upadaliśmy, stawiając sobie kolejne pytania, czy Bóg nas słucha. Jednak podnosiliśmy się ze „zgliszczy” i dalej walczyliśmy.

Najczęściej nasze modlitwy zanosiliśmy na Jasnej Górze, bo z tamtych okolic pochodzi mąż. Kiedy tylko odwiedzaliśmy jego rodziców, zawsze przychodziliśmy do sanktuarium Matki Bożej. Częstochowa była dla nas takim centrum, gdzie powierzaliśmy nasze trudności. Modliliśmy się też w Gidlach i Płocku-Imielnicy – przy relikwiach św. Joanny Beretty-Molli. Odwiedzaliśmy różne miejsca, sanktuaria, i było ich tak wiele, że aż trudno je dziś wymienić. Wszędzie chcieliśmy zawierzyć Matce Bożej tę samą prośbę – o potomstwo. I było odprawionych wiele Mszy św. w tej intencji.

Pewnie też, po ludzku patrząc, szukaliście miejsc i sposobów, aby zaradzić tej sytuacji...

Pomocy szukaliśmy u różnych lekarzy, zielarzy, itp. Z medycznego punktu widzenia, próbowaliśmy różnych możliwości. Łapaliśmy się każdej szansy, która pojawiała się na przestrzeni tych 10 lat. Prócz medycznego wsparcia szukaliśmy pomocy duchowej. Najlepszą otuchą była jednak dla nas rodzina, zwłaszcza rodzice, którzy zawsze nas wspierali, pomagali nam trwać w każdej trudnej chwili. Jednak nie mieliśmy nikogo takiego jak kierownik duchowy, który byłby dla nas wsparciem. Wielka szkoda, staraliśmy się więc być sami dla siebie wsparciem.

Które nadzieje okazały się płonne, a które zaowocowały?

Przez cały ten czas towarzyszyła nam tylko jedna nadzieja – że w końcu zostaniemy rodzicami. Wierzyliśmy, że to wszystko się uda, choć niekiedy ta perspektywa była bardzo odległa. I tak naprawdę wystarczyła tylko ta jedyna nadzieja, i ona zaowocowała. Owszem, były i okresy zwątpienia. Przeszliśmy nawet całą procedurę adopcyjną, wszystkie szkolenia, to była jedna z dróg, aby stać się rodzicami. Sięgaliśmy po naprawdę różne rozwiązania, ale zawsze kończyły się one fiaskiem. Z pewną nieśmiałością, ale gorąco modliliśmy się nieustannie o łaskę rodzicielstwa.

10 lat to bardzo długi czas i trudny, gdy się na coś czeka, a to nie przychodzi. Jaki był w Waszym życiu ten czas? Które momenty były trudniejsze, a które dawały nadzieję?

To nie są to łatwe wspomnienia. To nieco traumatyczny dla nas czas, ciągle gdzieś to boli. Jednak wiele się nauczyliśmy i bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Nie zrozumie tego nikt, kto sam tego nie przeszedł. To był czas wielkiego pragnienia i niemocy. Nie można tego opisać. Nie mieliśmy do siebie żadnej pretensji. Zawsze staraliśmy się interpretować ten problem jako nasze wspólne wyzwanie. Wiedzieliśmy wtedy, że możemy liczyć na siebie nawzajem. To był zapewne taki czas sprawdzenia nas obojga. Wiele małżeństw nie potrafi przetrzymać takiej próby i często kończy się to rozpadem związku. Wdzięczni jesteśmy Bogu za naszego syna Igora, który dzisiaj ma już prawie 4 lata. Zwracamy się do młodych, by nigdy nie tracili nadziei, mimo różnych prób. Nigdy nie przestawajcie wierzyć w cud. Wierzcie, bo rzeczy niezwykłe dokonują się za pośrednictwem świętych, którzy orędują za nami u Boga. Dlatego walczcie do końca.

TAGI: