Spoza krat

ks. Tomasz Lis

publikacja 06.05.2016 06:00

Błędem jest myślenie, że więzienie może jedynie popsuć. Myli się ten, kto sądzi, że w więzieniu jest tylko samo zło. W osadzanych jest wiele wiary i nadziei, że uda się odbudować na nowo utracony kiedyś świat – opowiada mjr Simona Wojtowicz, kierownik penitencjarny Aresztu Śledczego w Nisku.

Więzienie to nie jest dom pełen zła, ale miejsce żalu i nadziei na przyszłość. zdjęcia HENRYK PRZONDZIONO/foto gość Więzienie to nie jest dom pełen zła, ale miejsce żalu i nadziei na przyszłość.

 Idąc główną ulicą Niska mija się budynek, który choć ma dobrze zabezpieczone okna, nie przypomina więzienia. Dopiero solidny mur zabezpieczony drutem kolczastym, mijany na ulicy obok, może nam to sugerować.

Widzieć bardziej dobro

W niżańskim areszcie śledczym karę pozbawienia wolności odbywają kobiety. Jest tu też oddział terapeutyczny dla tych uzależnionych od alkoholu. Niełatwo jest wyobrazić sobie więzienną codzienność. Najczęściej myślimy, że osadzeni cały dzień przebywają w celach, wychodząc na zewnątrz jedynie na czas więziennego spaceru. Tymczasem zadaniem służby więziennej jest pomoc osadzonym w resocjalizacji i powrocie do społeczeństwa po odbyciu kary. – W naszej pracy nie chodzi o to, aby rozgrzeszać lub usprawiedliwiać osoby, które tutaj się znalazły. Trzeba jednak dostrzec dobro, które w nich jest, i jak małą iskierkę rozdmuchać. Jeśli ktoś nie stara się dostrzec w nich ludzi o trudnym bagażu życiowym, którzy potrzebują i oczekują pomocy, to nie da rady tutaj pracować – wyjaśnia pani Simona.

Jak opowiada, każda osadzona to osobna historia życia.

– Z doświadczenia widzę, że każda z osób trafiających do więzienia przechodzi pewne etapy pobytu w tym miejscu. Najtrudniejszy jest na pewno początek. Dla wielu osób jest to szok. Często nie mogą się odnaleźć w tym całkowicie innym świecie. Następnie przechodzą czas dostosowania i adaptacji. Dla wielu osadzonych jest to okres wewnętrznego buntu. Po nim następuje czas pracy nad sobą. Wtedy osoby te dochodzą do przekonania, że jedyną szansą na normalne życie po wyjściu jest umiejętność radzenia sobie z problemami. I tutaj rozpoczyna się nasze wielkie zadanie pomocy takiej osobie – dodaje pani Simona.

Pomóc, a nie popsuć

Kluczem do sukcesu jest wzbudzenie zaufania osoby skazanej. Nie jest to łatwe. Często służba więzienna i personel traktowani są przez osadzone jako osoby z systemu, który zabrał im wolność. – Jeśli się uda nawiązać nić porozumienia i osoba osadzona sama zechce pracować nad sobą, to można wspólnie osiągnąć naprawdę wiele. Często tym, kto wpłynie pozytywnie na odbywającą karę, jest ktoś z zewnątrz: osoby prowadzące różne warsztaty terapeutyczne, kapelan czy też psychologowie zewnętrzni – dodaje pani Simona.

Jak podkreśla, błędem jest myślenie, że więzienie może jedynie popsuć. Cały system penitencjarny nastawiony jest na pomoc uwięzionym, a nie na to, aby być tylko skutecznym wykonawcą wyroku. – Już sam ustawodawca zadbał o to, aby w więzieniu nie postępowała wzajemna demoralizacja osadzonych, tworząc różne typy i rodzaje zakładów karnych. Dlatego w osobnych placówkach odbywają kary recydywiści penitencjarni, osoby po raz pierwszy odbywające karę czy młodociani. Jedne zakłady są ściśle zamknięte i wyizolowane, inne półotwarte i otwarte, gdzie osadzeni mają większe możliwości wyjścia na więzienną przepustkę czy podejmowania pracy na zewnątrz zakładu karnego – wyjaśnia ppłk Kazimierz Krupa, dyrektor niżańskiej placówki.

Nie tracą wrażliwości

Więzienie kobiece ma swoją specyfikę. – Nie jest to łatwa praca. Kobiety są bardziej emocjonalne, bardziej przeżywają rozłąkę z rodziną, szczególnie gdy zostawiają po drugiej stronie muru dzieci. Jednocześnie jest w nich więcej nadziei i wiary w to, że da się zbudować nowe życie. Bardzo chętnie podejmują także współpracę w różnych projektach, aby pomagać innym – podkreśla pani Simona.

Opowiada o jednej bardzo udanej akcji, „Bajki od serca”, w którą włączyły się kobiety z więzienia w Nisku poprzez szycie elementów do 22 bajek dla dzieci niewidomych i niedowidzących. – Były dumne z tego, że mogły się włączyć w to przedsięwzięcie. Chciały pokazać, że mimo tego, iż znajdują się w tym miejscu, to jednak mogą dać coś dobrego i pożytecznego dla potrzebujących – dodaje.

Kilka kobiet z niżańskiego więzienia pracuje w Domu Pomocy Społecznej w Stalowej Woli, pomagając w opiece nad osobami starszymi i chorymi. Kilka lat temu w niżańskim areszcie młody reżyser Michał Szcześniak nakręcił film, który zatytułował „Punkt wyjścia”. Krótki dokument opowiada historię jednej z kobiet odsiadujących w tym czasie wyrok, która trafiła za kraty w wieku 19 lat za zabójstwo. Po kilku latach zaczęła pracę jako opiekunka pensjonariuszki DPS-u, zajmując się panią Heleną zmagającą się z reumatyzmem. – Ten film nie opierał się na jakiejś niesamowitej historii czy więziennym skandalu, ale na wzruszającej historii, pokazującej, że nawet po drastycznych doświadczeniach można na nowo odbudować swój świat – opowiada pani Simona.

Miejsce nawrócenia

Areszt śledczy to także ważna cześć parafii św. Józefa. – Jesteśmy niemal sąsiadami i zawsze osoby tam przebywające traktujemy jako część naszej wspólnoty. Każdej niedzieli sprawowana jest Msza św. oraz inne nabożeństwa okolicznościowe. To dla tych osób bardzo ważna i potrzebna pomoc – opowiada ks. Franciszek Grela, proboszcz parafii i kapelan więzienia. Jak opowiada, jeszcze nigdy nie spotkał się z przejawami agresji czy też nieuprzejmości ze strony podopiecznych.

– Myślę, że cenią sobie obecność kapelana. Wiele razy proszą nie tylko o posługę sakramentalną, ale także o zwykłą rozmowę, w której poruszają osobiste problemy i sprawy. Bardzo ważne są także nasze spotkania świąteczne, wtedy dużo bardziej tęsknią za domem i rodziną, potrzebują duchowego wsparcia. To nie jest dom pełen zła, ale miejsce, gdzie jest wiele żalu za popełnione zło i nadzieja na lepszą przyszłość – dodaje.

Kapelan wspomina sytuację, która zdarzyła się podczas nawiedzenia aresztu przez obraz Matki Bożej Częstochowskiej. – Pewna skazana, z dużym wyrokiem, która nie przychodziła na Msze św. i była zbuntowania, daleko od Boga, przeżyła osobiste nawrócenie podczas spotkania z maryjną ikoną. Po krótkim czasie sama stała się nie tylko bardzo gorliwa, ale także zachęcała inne kobiety do otwarcia się na Pana Boga – dodaje proboszcz.

Od jakiegoś czasu z osadzonymi pracuje także siostra Honorata Klonowska, służebniczka dębicka, prowadząca wraz z zespołem psychologów program warsztatów korekcyjno-edukacyjnych dla sprawców przemocy w rodzinie oraz spotkania szkoły dla rodziców i wychowawców. – Jedną z większych frustracji dotykających osadzone kobiety jest fakt rozłąki z rodziną, a szczególnie z dziećmi. Dochodzi do tego jeszcze poczucie winy, że dziecko również cierpi z powodu separacji. Mają świadomość, że często wieloletnia rozłąka z dzieckiem ma wpływ na jego wychowanie i obciąża jego psychikę. Te obciążenia wywołują dużo trudnych emocji wśród osadzonych i dlatego tak ważna jest pomoc psychologiczna. Stwarzamy im podczas warsztatów szansę, aby przepracowały pewne rzeczy, przemyślały, poukładały swoje emocje i nabyły umiejętności radzenia sobie z nimi – wyjaśnia s. Honorata.

Podczas szkoły dla rodziców początkowo kobiety z pewnym dystansem patrzyły na siostrę, jednak już po kilku spotkaniach uznały, że czas wspólnych spotkań nie będzie stracony. Obecnie bardzo chętnie przychodzą nauczyć się, jak stwarzać dobrą i pełną ciepła atmosferę w domu. – Przymierzamy się do zorganizowania warsztatów o przebaczeniu. Myślę, że jest to bardzo fajny pomysł, szczególnie z racji Roku Miłosierdzia, gdzie nie tylko sami mamy oczekiwać przebaczenia, ale także nauczyć się wybaczać. Myślę, że w tym miejscu ta umiejętność jest niezwykle cenna i przydatna – dodaje s. Honorata.