Skarb ukryty w roli

Jan Hlebowicz


publikacja 11.06.2016 06:00

Do lokalnych pasjonatów historii zgłosił się rolnik i oznajmił, że od jakiegoś czasu na swojej ziemi znajduje różne dziwne metalowe elementy. „Może byście panowie się tym zainteresowali?” – zapytał.

Wśród resztek osprzętu udało się zlokalizować charakterystyczne elementy techniczne, które posłużyły do dalszej identyfikacji samolotu. Bartosz Gondek Wśród resztek osprzętu udało się zlokalizować charakterystyczne elementy techniczne, które posłużyły do dalszej identyfikacji samolotu.

Regionaliści nie przywłaszczyli sobie cennej informacji, ale podzielili się nią z Urzędem Miasta – mówi Bartosz Gondek, historyk i rzecznik burmistrza Pruszcza Gdańskiego. – Dzięki nim dokonaliśmy niezwykłego odkrycia. Blaszane części okazały się pozostałością po amerykańskim samolocie Bell P-39 Airacobra z czasów II wojny światowej, który... służył w Radzieckich Siłach Powietrznych. Co więcej, to znalezisko pozwoliło nam odtworzyć historię, która wydawała się niemożliwa do odtworzenia.


Niemal otarł się o dachy budynków...


Początek 1945 roku. Wielkimi krokami do Pruszcza zbliżała się Armia Czerwona. – Kolumny wozów uciekinierów ciągnęły się nieprzerwanie wzdłuż wszystkich ulic. Z dnia na dzień w mieście coraz więcej było także rozbitego, zdezorganizowanego niemieckiego wojska – opowiada B. Gondek. Mieszkańcy otrzymali nakaz zakwaterowania i żywienia żołnierzy Wehrmachtu. Jednak jedzenia nie wystarczało dla wszystkich. Grupy rabusiów zakradały się więc do piwnic i spiżarni, by zdobyć coś dla siebie i rodzin. Morale wśród ludności cywilnej i żołnierzy było fatalne. Rozpoczęły się pierwsze samosądy. Ciało młodego lotnika zostało powieszone na jednym z drzew. „Na szyi zawieszono mu tabliczkę o treści: »Zastrzelono mnie, bo stchórzyłem przed wrogiem«” – pisze we wspomnieniach przedwojenny mieszkaniec Pruszcza.


W takiej atmosferze Niemcy podjęli decyzję przygotowania miasta do obrony. – Rozbudowywane na wielką skalę w drugiej połowie 1944 r. lotnisko w Pruszczu Gdańskim, podobnie jak samo miasto, było najbardziej wysuniętą na południe gdańską redutą, mającą przyjąć na siebie pierwsze uderzenie Rosjan – podkreśla B. Gondek.


Już 10 marca czerwonoarmiści ruszyli spod Gniewu, aby przez Graniczną Wieś, Trzepowo i Mierzeszyn zbliżyć się do Pruszcza. Dwa dni później, kilka kilometrów od miasta, zaczęło się prawdziwe piekło. Żołnierze walczyli w bezpośrednich potyczkach, często na granaty i bagnety. To, co udało się zdobyć Sowietom, Niemcy odbijali w nocnych kontratakach. Natarcie Armii Czerwonej stanęło. W utrzymaniu frontu niemieckim żołnierzom wydatnie pomagały samoloty startujące z lotnisk w Gdańsku, na gdyńskim Oksywiu oraz z położonego najbliżej frontu Pruszcza Gdańskiego.


– W mieście stacjonowały rozpoznawcze Focke Wulfy i bardzo skuteczne myśliwce Messer-
schmitt Bf 109 G. Nie dziwi więc, że pruszczańskie lotnisko było regularnie bombardowane i ostrzeliwane przez jednostki sowieckie – zaznacza B. Gondek.


Badając historię 1945 r., B. Gondek wraz z innym historykiem – Markiem Kozłowem natknęli się na niezwykłe wspomnienie Niemki Magdy Bliss Trojahn, która pod koniec wojny miała 23 lata i mieszkała w rejonie obecnej ulicy Powstańców Warszawy w Pruszczu Gdańskim. Przetłumaczyli je na język polski.


„Także u nas mieliśmy często alarm przeciwlotniczy. Co jakiś czas coraz częściej przelatywały nad naszymi domami samoloty. Pewną brytyjską maszynę zobaczyłam bardzo nisko nade mną, niemal otarła się o dachy budynków. Kilka sekund potem została ona zestrzelona. Niektórzy mieszkańcy wskoczyli na rowery i pognali na miejsce strącenia. Pilota wyciągnięto ponoć w stanie bardzo ciężkim” – przytacza relację B. Gondek.


– Podążając tym tropem, wiedzieliśmy, że samolotu należy szukać w pobliżu lotniska, niedaleko granicy Pruszcza i wsi Roszkowo. Brakowało nam jednak jakiegokolwiek punktu zaczepienia – mówi.
Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony.


Dobra współpraca


– Adam Łachinowicz, który na swoim polu zauważył metalowe części „wychodzące z ziemi”, pozwolił też na przeprowadzenie badań. Do współpracy zaproszona została Fundacja na Rzecz Odzyskania Zaginionych Dzieł Sztuki „Latebra”. Akcję poszukiwawczo-wydobywczą wsparła też Magdalena Kołodziejczak, wójt gminy wiejskiej Pruszcz Gdański.


– Pierwsza faza prac polegała na zbadaniu pola magnetometrem. Chcieliśmy sprawdzić, czy w głębi ziemi znajdują się większe fragmenty samolotu. Jednak badanie niczego nie wykazało. Wiedzieliśmy więc, że to, czego szukamy, znajduje się blisko powierzchni – tłumaczy Jarosław Kukliński z Fundacji „Latebra”.


Następnie eksploratorzy, wyposażeni w łopaty, rozpoczęli żmudną pracę wydobywania części. – Kopaliśmy na głębokości ok. 40 cm i znaleźliśmy ponad 100 fragmentów samolotu – mówi J. Kukliński. – W pewnym momencie na jednej z wydobytej części dostrzegliśmy fragment amerykańskiej gwiazdy zamalowanej przez symbol Związku Sowieckiego, czyli tzw. gwiazdę czerwoną. Robiło się coraz ciekawej – opowiada.


Okazało się, że części pochodzą z amerykańskiego samolotu bell P-39 airacobra, służącego w Radzieckich Siłach Powietrznych. – Myśliwiec lądował awaryjnie, nie rozbił się całkowicie na polu. Sądzimy, że większość części zabrali Rosjanie. Dbali wtedy o takie szczegóły ze względów propagandowych. I tak jednak udało nam się znaleźć łącznie 4 duże skrzynie różnego rodzaju przedmiotów – cieszy się B. Gondek.


Są wśród nich łuski, fragmenty kabiny, hydrauliki, kokpitu, a nawet uzbrojenia. Okazało się, że na resztkach osprzętu znajdują się elementy techniczne, które mogą pomóc w dalszej identyfikacji. – Tabliczki znamionowe z datami produkcji oraz szkło pancerne pozwoliły określić, że airacobra z Roszkowa należała do jednej z dwóch ostatnich odmian samolotu – P 39 N albo P 39 Q – informuje B. Gondek. – Dzięki półrocznej, ciężkiej pracy historyków, eksploratorów, odkrywców i władz samorządowych udało się po ponad 70 latach dopowiedzieć historię samolotu, który w marcu 1945 r. rozbił się, atakując Pruszcz. Najważniejsze w całej inicjatywie nie jest samo znalezisko, ale fakt, że udało się połączyć siły tak różnych środowisk, nie zawsze mających ze sobą po drodze – podkreśla M. Kołodziejczak.


– Apelujemy do wszystkich eksploratorów, poszukiwaczy skarbów, odkrywców, historyków amatorów, by działali zgodnie z prawem i zgłaszali swoje znaleziska odpowiednim instytucjom czy organizacjom. Takie zachowanie pozwoli ocalić wyjątkowe zabytki i dzieła sztuki – dodaje J. Kukliński.


Fundacja „Latebra” zgłosiła odkrycie samolotu do konserwatora zabytków, a następnie zajęła się oczyszczeniem, dokumentacją fotograficzną, opisem i zabezpieczeniem wydobytych fragmentów. – W przyszłości chcemy, by zostały one wyeksponowane i udostępnione mieszkańcom gminy Pruszcz Gdański – deklaruje J. Kukliński.


Ciąg dalszy nastąpi?


Bell P-39 airacobra mógł latać z prędkością ponad 600 km/h. Jego uzbrojenie stanowiło jedno działko 37 mm, 2 karabiny maszynowe 12,7 mm i 230 kg bomb pod skrzydłami. – To wraz z dużą odpornością na ostrzał z ziemi czyniło go perfekcyjnym samolotem myśliwsko-szturmowym, sprawdzającym się idealnie w warunkach frontu wschodniego – mówi B. Gondek.


Pewnie dlatego z 9,5 tys. wszystkich wyprodukowanych samolotów tego typu aż połowa trafiła do Związku Sowieckiego. – Był to typ samolotu nieradzieckiego najliczniej wykorzystywany przez siły powietrzne ZSRS – wyjaśnia B. Gondek. – Brytyjczycy i Amerykanie nie bardzo sobie chwalili airacobry. Zupełnie inaczej Rosjanie, którzy pieszczotliwie nazywali maszynę „stalowym psem”. Co ciekawe, na amerykańskich samolotach latały największe asy sowieckiego lotnictwa. Był wśród nich Aleksander Pokryszkin, który 48 z 59 swoich zwycięstw osiągnął właśnie na P-39. Latał on na tym typie samolotu, mimo że inni piloci z jego jednostki otrzymali sprzęt produkcji rosyjskiej – dodaje Cezary Piotrowski, historyk, znawca powietrznych działań podczas II wojny światowej nad Pomorzem.


Badacz, analizując rosyjskie i niemieckie dokumenty, skrupulatnie rekonstruuje losy samolotu rozbitego pod Pruszczem. – Odnaleziona w Roszkowie airacobra należała prawdopodobnie do jednego z pułków sowieckiej 329. grupy lotniczej. Samolotu należy szukać pośród 6 wykazanych w stratach bojowych pułku w marcu 1945 r. – mówi. – Źródła potwierdzają pojedynek powietrzny, w wyniku którego Niemcy strącili dwa P-39. Jeden z nich to prawdopodobnie samolot rozbity pod Roszkowem.


Okazuje się jednak, że historia pruszczańskiej airacobry nie ma jeszcze dopisanego zakończenia. – We wspomnieniach Niemki Magdy Bliss Trojahn mowa jest o pilocie, który przeżył katastrofę. Co się z nim stało? Czy trafił do niewoli niemieckiej? A może na miejscu katastrofy pierwsi pojawili się Rosjanie? Czy przeżył wojnę, a może został rozstrzelany? – mnoży pytania B. Gondek.


Cezary Piotrowski wciąż tropi w rosyjskich źródłach informacje o tym wydarzeniu. Ma nadzieję, że uda się ustalić nazwisko pilota, a następnie odtworzyć jego dalszą życiową drogę.