Pośpiech prenatalny

Szymon Babuchowski

publikacja 30.06.2016 06:00

Kiedy po badaniach prenatalnych lekarze doradzali im aborcję, ich świat się zawalił. Nie ulegli jednak naciskom i postanowili, że ich dziecko się urodzi. To doświadczenie dwóch rodzin z tego samego kręgu Domowego Kościoła. Każda z tych historii ma piękny finał – dzięki modlitewnemu szturmowi.

Pośpiech prenatalny Henryk Przondziono /Foto Gość Na górze: Magdalena i Mateusz Niedziółkowie z Amelką (7 lat), Helenką (5 lat) i Jurkiem (14 miesięcy). Na dole: Aleksandra i Wojciech Ślusarczykowie z Frankiem (7 lat) i Jankiem (7 miesięcy).

Dwie różne rodziny, a historie bardzo podobne. Aż trudno uwierzyć, że zdarzyły się małżeństwom z tego samego, liczącego zaledwie pięć rodzin, kręgu Domowego Kościoła. Obie pary stoczyły walkę, w której stawką było życie dziecka. I w obu przypadkach to lekarze popychali rodziców w stronę przerwania tego życia. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Dzieci urodziły się zupełnie zdrowe.

Sami z wynikami

Wiadomość o tym, że ich dziecko może urodzić się chore, zaskoczyła Olę i Wojtka Ślusarczyków w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Byli właśnie na fali wznoszącej, po nawróceniu i wejściu do wspólnoty. – Wydawało mi się, że jestem blisko Pana Boga – wspomina Ola. – Ukończyłam Kurs Alfa, jeździłam na modlitwy uwielbienia. Nie sądziłam, że wkrótce przyjdzie na mnie taka próba.

– Pół roku wcześniej toczyłem rozmowy z pewną kobietą, której lekarze oznajmili, że jej płód nie ma szans na przeżycie – opowiada Wojtek. – Zacząłem ją ewangelizować, prosiłem, żeby zawierzyła Bogu, nie poddawała się. Ona odpowiedziała, że straciła wiarę i że podjęła inną decyzję. Nie wiedziałem wtedy, że niedługo sam będę się zmagał z podobnymi dylematami.

Wcześniej Ślusarczykowie długo czekali na swoje pierwsze dziecko, 7-letniego dziś Franka. Po tamtej ciąży lekarze mówili, że Ola nie będzie mogła mieć już dzieci. Aż tu nagle, po długiej przerwie, doszło do poczęcia. Oboje bardzo się wówczas ucieszyli, dziękowali Panu Bogu. Nie zakładali, że coś może pójść nie tak. Po pierwszym badaniu prenatalnym Ola modliła się przed Najświętszym Sakramentem. Właśnie wychodziła z kaplicy, z przeświadczeniem, że wszystko będzie dobrze, kiedy zadzwonił Wojtek z wynikami odebranymi w recepcji: zbyt wysoka przezierność karkowa, zwiększone ryzyko wystąpienia zespołu Downa, zalecana kontrola między 18. a 22. tygodniem ciąży. – Nie wiedzieliśmy, co to oznacza. Nie umieliśmy zinterpretować tych wyników – mówią Ślusarczykowie. Później, podczas wizyty, lekarka zasugerowała: „Może by się pani zastanowiła nad amniopunkcją?”. – To inwazyjne badanie polegające na nakłuciu igłą jamy owodni. W jednym na 200 przypadków dochodzi do poronień – komentuje Ola.

Zbadać, żeby zabić

Dla Ślusarczyków zaczął się koszmar. Przestraszyli się, że w małej wiosce koło Kalwarii Zebrzydowskiej trudniej będzie im wychowywać dziecko z zespołem Downa. – Nie mogłam spać, miałam myśli samobójcze. Przeżywałam wewnętrzny bunt wobec Pana Boga, mówiłam do Niego: „Zawiodłeś mnie” – opowiada Ola. – Zwykle wieczorem modlimy się z mężem do św. Michała Archanioła. Ale w tamtym czasie, kiedy przyszedł do nas znajomy ksiądz, nie byłam w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa tej modlitwy. Jestem ekonomistką, uważam siebie raczej za osobę trzeźwo myślącą, daleką od egzaltacji, ale czułam, że dzieje się tu coś dziwnego; że rozgrywa się jakaś duchowa walka.

Kiedy w końcu udało się wspólnie pomodlić, a rodzinę wsparła też duchowo wspólnota Domowego Kościoła, przyszedł wewnętrzny pokój. – Na konsultację z innym lekarzem jechałam już całkiem spokojna. Lęk zniknął. Wiedziałam, że jakiekolwiek dziecko się urodzi, chcemy je przyjąć – mówi Ola. – Po wizycie okazało się, że badania niczego nie przesądzają; że to tylko statystyka. Miałam umówić się na kolejne badanie między 18. a 22. tygodniem ciąży. Im później, tym wyraźniejszy miał być obraz USG.

I tu znowu zaczęły się schody. Wszystkie ośrodki w Krakowie sugerowały Oli, by badanie odbyło się wcześniej, bo „wtedy można jeszcze usunąć ciążę”: – Kiedy mówiłam, że tego nie chcę, usłyszałam: „To po co pani robi te badania?”. Uparłam się jednak. I nagle okazało się, że wszystko jest w porządku, przezierność karkowa w normie. Ta sytuacja pokazała mi, że strach i obawa to narzędzia diabła. Kryzys, który mnie dotknął, był jak zaparcie się św. Piotra. Przecież Pan Bóg już wcześniej na modlitwie powiedział mi, że wszystko będzie dobrze.

Bądź wola Twoja

Kilka miesięcy wcześniej Magda i Mateusz Niedziółkowie, dobrzy znajomi Oli i Wojtka ze wspólnoty, przeżyli bardzo podobną historię. – Mieliśmy już dwie córki, ale bardzo chcieliśmy mieć jeszcze trzecie dzieciątko – opowiada Mateusz. – Pojechaliśmy w tej intencji do Częstochowy i po dwóch miesiącach przyszła radosna nowina: żona jest w ciąży! Udaliśmy się jeszcze raz na Jasną Górę, aby podziękować Matce Bożej. I wtedy stało się coś niezwykłego: jeden z księży nagle wyciągnął mnie z tłumu, żebym przeczytał do mikrofonu rozważanie pierwszej radosnej tajemnicy Różańca: zwiastowania. Poczułem się może nie jak Maryja, ale na pewno jak św. Józef – śmieje się Mateusz. – Pomyślałem też, że po dwóch dziewczynkach przydałby się w naszej rodzinie chłopiec.

Niestety, dalej było niemal identycznie jak u Oli i Wojtka. – W 12. tygodniu w trakcie badań lekarz marszczył brwi, stwierdził, że przezierność karkowa jest zbyt duża – wspomina Magda. – Zalecił dodatkowe badania, ale nie chciał powiedzieć, gdzie mam je zrobić. Poczułam się zagubiona, zadzwoniłam do Mateusza z płaczem, ale cały czas w duchu powtarzałam przez łzy: „Bądź wola Twoja”. Wiedziałam, że przyjmiemy to dziecko, bez względu na to, jakie ono będzie. Kiedy poprosiliśmy znajomych o modlitwę, poczuliśmy spokój.

Magda umówiła się na kolejne badanie: powtórne USG i test PAPP-A. – Samo badanie USG trwało ponad godzinę – opowiada. – Wiadomo już było, że to chłopiec, okazało się też, że z przeziernością wszystko jest w porządku, za to na obrazie pojawiło się inne dziwne zjawisko: dwie przestrzenie obok głowy wypełnione płynem.

Śmierć jako priorytet

Lekarz wysuwał różne hipotezy: włókniak, potworniak, zespół Turnera. „Niech pani odbierze wyniki z badań krwi i szybko zadzwoni umówić się na termin zabiegu” – usłyszała Magda. „Jakiego zabiegu?” Lekarz jakby zawiesił się i spojrzał na nią znacząco, a potem powiedział wprost: taką ciążę się usuwa. – Byłam w szoku. Pamiętam tylko, że szybko opuściłam gabinet i już do tego lekarza nie wróciłam. Inna lekarka zalecała mi potem amniopunkcję, żeby „wykluczyć zespół Turnera”, ale widząc, że nie jestem tym zainteresowana, powiedziała: „Widzę, że ma pani taki światopogląd. To tyle z mojej strony”.

Przy następnym USG okazało się, że przestrzenie obok głowy zaczęły się wchłaniać. Lekarka skonsultowała jeszcze ten wynik z genetykiem, który zasugerował, żeby zostawić sprawę w spokoju. – Czuliśmy wtedy ogromne wsparcie modlitewne. Sami też modliliśmy się do ks. Jerzego Popiełuszki i do Joanny Beretty Molli. Gdyby nie to, byłoby bardzo ciężko – przyznają Niedziółkowie.

Obie rodziny zwracają uwagę, że w najtrudniejszym momencie nie otrzymały ze strony lekarzy żadnego wsparcia. – Chociaż diagnozy stawiane są bardzo na wyrost, nie ma nikogo, kto by uspokoił kobietę, spokojnie z nią porozmawiał – podkreśla Magda. – Zostaje sama z problemem i szuka potem odpowiedzi na forach internetowych, gdzie ludzie wzajemnie się nakręcają. A przecież wiadomo, jak delikatna jest psychika kobiety w ciąży.

– Żyjemy w czasach, kiedy do człowieka podchodzi się jak do towaru – dodaje Ola. – Priorytetem przestaje być ratowanie życia, a staje się nim śmierć. Stąd ten pośpiech: naciska się na wcześniejszy termin badania po to, by lekarze zdążyli dokonać aborcji w terminie dozwolonym ustawą.

System nie chroni życia

Jurek, syn Magdy i Mateusza, przyszedł na świat czternaście miesięcy temu. Swoje imię zawdzięcza bł. ks. Jerzemu Popiełuszce. Chłopiec urodził się zupełnie zdrowy, podobnie jak siedmiomiesięczny dziś Janek, dziecko Oli i Wojtka. Janek na drugie imię ma Michał – ku czci św. Michała Archanioła, którego opiekę rodzice odczuwali przez całą ciążę. – To, że jakiś czas temu zbliżyliśmy się do Boga, pozwoliło nam wytrwać. Odmawialiśmy Nowennę Pompejańską, modliła się za nas wspólnota Domowego Kościoła i siostry nazaretanki. Ale co z tymi, którzy nie mają podobnego wsparcia? – zastanawia się Ola.

– To przerażające, ile dzieci pozbawianych jest życia przez ten pośpiech oparty na statystyce – dodaje Wojtek. – Ten system, zamiast chronić życie, służy zabijaniu.

– Wystarczy spojrzeć na ulotki przed wejściem do gabinetów ginekologicznych – zwraca uwagę Magda. – Można tam znaleźć wiele informacji o antykoncepcji czy o badaniach prenatalnych, ale brakuje tej jednej: że chore dziecko to nie wyrok. Nie ma opieki psychologa, ośrodków, które pomogłyby rodzinie w takiej sytuacji. Pacjentka skazana jest na szukanie informacji na własną rękę, w internecie. A lekarz proponuje tylko badania i kieruje na „zabieg”.

Obie mamy nie negują celowości badań prenatalnych jako takich. Magda podkreśla, że dzięki nim można wyleczyć wiele chorób czy zoperować dziecko jeszcze w łonie matki. Jednak, zdaniem Oli, nie powinno się tych badań robić pod kątem wad genetycznych, których i tak nie da się wyleczyć: – Wikipedia mówi, że badania te pozwalają „należycie przygotować rodziców do narodzin, szczególnie, jeśli dziecko będzie obarczone wadami”. Pytam się: w jaki sposób, skoro nikt w tym nie pomaga?

TAGI: