Poczytaj mi… panie więźniu

Katarzyna Matejek

publikacja 05.07.2016 04:00

Osadzeni w usteckim areszcie nagrywają audiobooka. Użyczają głosów do opowieści o zapomnianej słupskiej ulicy.

Poczytaj mi… panie więźniu Katarzyna Matejek Realizator dźwięku czuwa nad cyfrowym zapisem głosu pana Wojtka

Kręta już nie istnieje. Kilka wieków temu zahaczała o ogród różany, pielęgnowany przez siostry norbertanki. Przed wojną wiła się od ul. Francesco Nullo do Grodzkiej. Zbliżała się i oddalała od czterech wieżyczek kościoła św. Mikołaja. On też nie istnieje. Teraz mieści się tu Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Dąbrowskiej. Jej pracownicy chcą przywołać dawne dzieje.

Założyli, że muszą to zrobić nieszablonowo. Lekko, w sposób dostępny dla maluchów i ciekawy dla ich rodziców. Zrobili burzę mózgów: może powinna to być regionalna baśń? Może nadać jej formę audiobooka? Może powinien go przeczytać ktoś, komu przygoda z książką odmieni coś w życiu?

Realizatorzy tych pomysłów wręcz sami wpadali bibliotekarzom w ręce. Przyjaciółka dyrektorki MBP Danuty Sroki, Jolanta Nitkowska-Węglarz, dała się namówić na napisanie dawno obiecanej baśni. Pan Wojciech, osadzony w usteckim półotwartym zakładzie karnym, a pracujący w bibliotece jako konserwator, budził sympatię i miał to „coś”. Zaskoczony zgodził się użyczyć głosu na ścieżce dźwiękowej. Aktorka Nowego Teatru Marta Turkowska wpadła z synkiem do biblioteki po książkę, a wyszła z propozycją warsztatów lektorskich dla pana Wojtka i dwóch innych, również osadzonych. A wszystko niemal od razu, w jednym czasie, jakby baśń sama chciała w ten sposób zaistnieć.

Poczytaj mi, tato

Jolanta Nitkowska-Węglarz nie pierwszy raz siadała do pisania bajki inspirowanej historią. Wena w takim przypadku to za mało. Trzeba było poznać wielowiekową historię budynku dzisiejszej biblioteki. Wertowała więc archiwa z pytaniami o siostry norbertanki, które dawniej miały tu klasztor, o ślady po kościele św. Mikołaja oraz o mieszczące się tu szkoły i magazyny. Ostateczna wersja baśni był gotowa rok temu na 70-lecie MBP.

– Baśń „O skrzatach i tajemnicy czterech wieżyczek” łączy pokolenia. Motywuje, by zapoznać się z historią tego miejsca i z historią Słupska w ogóle – wyjaśnia z dumą D. Sroka.

– Joli udało się tę naszą historię nieco zaczarować. Autorka zażyczyła sobie, by tekst, okładka, ilustracje stanowiły zgraną całość. I taka powstała, póki co w pamięci komputera, za kilka miesięcy zostanie wydana także w wersji papierowej. Pisarka nie przewidziała jednak, że jej dzieło otrzyma także głos, prawdziwy głos lektora. Mężczyzny. Po przejściach. Ale czy to dobry pomysł? Bo przecież dla wielu skazany równa się… nieoczytany. No i pewnie nie umie interpretować literatury…

– To jest stereotyp – upiera się D. Sroka. Zło, które takich ludzi dotknęło, to według niej długa, ale czasem niezawiniona historia, sięgająca dzieciństwa, zaniedbanej edukacji i kiepskich wzorców w rodzinie. – Nie mamy prawa do oceniania ludzi, ma je tylko Bóg. To, co możemy tu, w bibliotece, zrobić, to wciągać ich do działań edukacyjnych.

W domu pana Wojtka pękali ze śmiechu. „Tata, popukaj się w głowę”, mówili dwaj synowie. Pana Wojtka to nie dziwi. – Przecież ja własnym dzieciom nie czytałem, a teraz po latach mam czytać bajki w radiu? – śmieje się sam z siebie. Domowników zamęczał ćwiczeniami z dykcji, zaraz po tym, jak po przystąpieniu do projektu „Audiobook na Krętej” wyszedł na zwolnienie warunkowe. Ilekroć słyszeli, jak pilnie deklamuje dla rozruszania języka: „Pierwsza wrona bez ogona…”, łapali się ze śmiechu za brzuchy. Ale sprzyjali. „Spróbuj” – mówili, dumni w gruncie rzeczy. Ten tata, który ma to i tamto za uszami, teraz…

– Dla więźniów to ważne móc sobie powiedzieć: nagrywam audiobooka. Czytam, ćwiczę dykcję, profesjonalista uczy mnie emisji głosu, wiem, jak stosować akcenty w zdaniu – wyjaśnia emocje podopiecznych dyrektor Sroka. – A potem otrzyma gotową płytę, oprawioną muzyką, z własnym nazwiskiem na okładce. I wie, że słuchać jej będą ludzie, także niewidomi, bo tak zakłada projekt. Będą słuchać głosu kogoś, kto sam o sobie myśli, że jest kimś mało ważnym. To dla ludzi po przejściach okazja do odbudowania siebie.

Dyrektor przytacza podobną historię pewnego więźnia z Podlasia, który po pracy nad audiobookiem zaczął o sobie inaczej mówić, myśleć. A głównym impulsem było to, że jego syn zechciał go wreszcie odwiedzić za kratkami, właśnie po tym, jak dowiedział się, że tata jest głosem opowieści na płycie.

Sok marchewkowy?

Pan Wojtek wciągnął się w opowieść o skrzatach. Mówi, że jest ciekawa i że planuje sprezentować ją swoim chrześnicom. Ale jeszcze ciekawsi są według niego ludzie, z którymi współpracuje. Z aktorką Martą spędził długie godziny najpierw na warsztatach lektorskich, a potem już na sesjach w słupskim oddziale Radia Koszalin. To ona podpowiada mu, jak ma udawać głos Koszałka, jak Płatka, a jak mistrza Zdzisława. Podpowiada – to za mało powiedziane. Przerywa i zmusza do poszukania w wyobraźni zamienników do uładzonej fabuły, by nawet z pozornie obojętnego zdania wyłowić emocje. Wiele w tym śmiechu, zwłaszcza tam, gdzie tekst zaczyna żyć swoim życiem.

– Każdy tekst trzeba rozgryźć. Nie ma czegoś takiego, że jest nudny. Nie, mówię im, poszukaj tu czegoś śmiesznego. Tu sobie podłóż takie słowo, tam inne. Sok marchewkowy? Nuda. Więc pomyśl, że to nie taki zwykły sok – podpowiada aktorka z zadziornym uśmiechem. – I już zupełnie inaczej brzmi, gdy Koszałek stwierdza: „Królu, król już wypił trzy szklanki!”. Bawimy się tym tekstem. Mam nadzieję, że także potem, już na płycie, będzie on słuchany na dwa sposoby: ten dziecięcy i ten dla dorosłych, z przymrużeniem oka.

Zanim jednak posadziła swoich uczniów przed mikrofonem, całe tygodnie uczyła ich poprawnie deklamować. – Nasz hit, jeśli chodzi o dykcję, to „mistrz Zdzisław”. Ten zlepek słów występuje w tekście tyle razy, że trudno zliczyć – mówi pani Marta i zachęca do spróbowania, jak trudno to wypowiedzieć raz za razem. Więźniowie łamią sobie na tym język.  – Moim zaskoczeniem było to, że kiedy pierwszy raz usiedliśmy w studiu, panowie wcale nie byli przejęci, pozamykani w sobie. Przeciwnie, bardzo odważnie wchodzili w tę pracę – podsumowuje.

Czas, który spędzili ze sobą od kwietnia, po kilka godzin tygodniowo, posłużył temu, by nie tylko razem pracować, ale i lepiej się poznać. W przerwach między czytaniem kolejnego fragmentu toczą więc rozmowy o prywatnym życiu, minionym weekendzie, znajomych. Są śmiechy, wspólna kawa. – Widać postęp. Panowie sami się cieszą. Mówią: podoba mi się to. Pan Waldek z zakładu z Ustki opowiadał, że kiedy ćwiczył tekst w celi, za jego plecami w progu stanęli współwięźniowie. I milczeli, dopóki nie przestał czytać. A potem stwierdzili: „Ty, Waldek, fajne to będzie” – opowiada aktorka.

– Każdy z nich jest inny. Cała trójka to naprawdę wartościowi mężczyźni. Bardzo się cieszę, że ich spotkałam. Mam nadzieję że oni również mają radochę z tego, że nasze dwa światy się zeszły. I że mogliśmy się o tych światach tyle dowiedzieć.

Pożytek zza krat

Mariusz Brokos, realizator dźwięku, kibicuje osadzonym. Wie, że taka praca to nawet dla profesjonalistów niełatwe zadanie. Jedna sesja nagraniowa trwa trzy godziny. Z dwóch nagranych wersji wybiera się lepszą lub kompiluje lepsze fragmenty.

– Za każdym razem jest inaczej, nagrania różnią się energią wypowiedzi, tonem głosu, tempem. Trzeba to potem jeszcze obrobić, oczyścić z chrząknięć, mlaśnięć, skoków głośności – wyjaśnia, przesuwając suwakami na konsoli dźwiękowej. Pan Wojtek też coś mówi o tych skokach. Rozumieją się. Złapali wspólny, branżowy język.

– Nie każdy się nadaje do takiego zadania, ponieważ tu trzeba kawałek siebie odkryć. Pozwolić sobie na emocje – tłumaczy Renata Sztabnik, organizatorka „Audiobooka na Krętej”. – Założeniem naszego projektu jest łamanie barier, także tych mentalnych. Zaangażowani muszą stoczyć walkę ze sobą, wyjść poza swoje sprawy, do ludzi. Płyta trafi do różnych, także małych ośrodków kultury, świetlic, bibliotek. Chcemy, by osoby osadzone dały świadectwo wobec współwięźniów, że można dać z siebie coś więcej niż tylko pracę fizyczną.

Audiobook nie utknie na bibliotecznych półkach. Jako projekt realizowany w ramach programu Narodowego Centrum Kultury „Kultura Dostępna” (wraz z książką dotykową, wykonaną przez dzieci ze środowisk zagrożonych wykluczeniem społecznym) we wrześniu i w październiku zostanie zaprezentowany mieszkańcom Słupska i okolic. Jego odbiorcami będą czytelnicy bibliotek, w tym osoby niewidome i niedowidzące. Część nakładu trafi do szkół – na lekcje języka polskiego, regionalizmu, wiedzy o kulturze. Część posłuży w placówkach penitencjarnych jako pomoc w procesie resocjalizacji. – Chcemy, by trafił także do rodzin osadzonych, którzy wzięli udział w projekcie – dodaje R. Sztabnik.

– Zależy nam, by rodzina dzięki temu uznała, że czas spędzony w areszcie nie był stracony. Że członkowie ich rodzin, którzy tam trafili, zrobili przez te miesiące coś naprawdę pożytecznego. Że pozostawili po sobie trwały ślad dobra.