Gdzieś na końcu świata

Krzysztof Kozłowski


publikacja 01.07.2016 05:00

– Niektórzy myślą, jak tak można z Warszawy przeprowadzić się do miejsca, gdzie jest jedynie przyroda, szkoła, kilku sąsiadów i kościół… Oni się dziwią, 
a ja się im dziwię – mówi Magda.

Gdzieś na końcu świata Krzysztof Kozłowski /FOTO GOŚĆ Przy domu Adamowiczowie założyli winnicę, którą nazwali „Winnica Północy”. – Mąż wyczytał, jakie odmiany winorośli u nas przetrwają. Wino będziemy robić. Może powstanie u nas zagłębie winiarskie – śmieje się Magda

Wierni wyszli już z kościoła. Zakończyła się Msza św. i nabożeństwo czerwcowe. Jak na miejscowość, w której mieszkają 32 osoby, wydaje się, że połowa z nich była w kościele. Do parafii pw. Chrystusa Króla należy aż dwadzieścia wiosek. Do kościoła latem przyjemnie jedzie się rowerem. Więc jeżdżą.

Ze świątyni wychodzi proboszcz ks. Adam Malak. Chwyta stojący przy bramie czarny słupek, zarzuca na ramię i rusza w stronę plebanii. Dwie parafianki spoglądają na niego. – A co tam proboszcz niesie? Będzie strzelać? – śmieją się. – Z pancerfaustem idę – żartuje kapłan. Kobiety śmieją się na głos.

– Będzie zrobiona iluminacja kościoła. Jeszcze przed zbliżającą się uroczystością. Starosta kętrzyński obiecał. Powoli trzeba montować. To chyba będzie pierwszy wiejski kościół w okolicy, który będzie mieć taką iluminację. Ładnie to wygląda, kiedy otoczona drzewami kościelna wieża góruje nad nimi. Na nią słupy światła. Już to widzę. A zimą, czy po zmroku, widać wieżę z daleka. Jak latarnię morską. Taka Boża latarnia, żeby ludzie wiedzieli, gdzie się kierować – opowiada. Odchodzi. Znika za furtką.


Daleko 
od głównych dróg


Od roku parafia przygotowuje się do obchodów 690-lecia istnienia miejscowości. – W 1326 r. budowano kościół i zamek. Proboszcz zaproponował: „Może zrobimy jubileusz?”. Nam się to spodobało – mówi Magdalena Adamowicz ze Stowarzyszenia „Dolina Gubra”. Skontaktowała się z historykiem Tadeuszem Korowajem. Chętnie włączył się w organizację jubileuszu. Zna dobrze hrabiego Udo zu Eulenburg, potomka właścicieli Sątoczna, który został patronem honorowym uroczystości.

– Ruszyliśmy wszystkich mieszkańców. Po Mszy św. odbędzie się średniowieczny jarmark. Będą stragany każdego z sołectw, rycerze. Bo my tak trochę daleko jesteśmy od głównych dróg. A nam zależy, chcemy się rozwijać. Otworzymy szlak kajakowy „W krainie trzech rzek” – wymienia Magda. Bo Sajna wpływa do Gubra, a Guber w Sępopolu wpływa do Łyny. Można płynąć kilka godzin. Trwa znakowanie szlaku, przygotowywane są miejsca umożliwiające postój podczas spływu – z pomostami, tablicami informacyjnymi.

– Chcemy dotrzeć do ludzi z infomacją, że jest fajne miejsce, można przyjechać, popływać kajakiem, przenocować. Zależy nam na promocji, żeby ludzie wiedzieli, że gdzieś na końcu świata jest wspaniała miejscowość, Sątoczno, w niej piękny kościół i krążące legendy o krzyżackim zamku – uśmiecha się.


Teraz mija 690 lat


Jak wspomina historyk Tadeusz Korowaj, do niedawna nieznane było dokładne położenie zamku w Sątocznie, choć Boetticher, konserwator zabytków z Królewca, zanotował: „Miejscowość na każdym kroku przypomina swe pierwotne, ważne znaczenie. Na wszystkich ulicach, a nawet poza wsią, spotyka się uliczne bruki. Zamek usytuowany był tuż nad rzeką Sajną, przed jej ujściem do Gubru. Wzgórze zamkowe i zasilana przez Sajnę fosa są jeszcze możliwe do rozpoznania. W niektórych miejscach widać zwaliska murów, kamienie polne i cegły. Na placu zamkowym, na północ od wsi, można rozpoznać piwnicę”.

– O historii Sątoczna krążyły legendy, które związane były z tym zamkiem. Jego lokalizacja była przedmiotem zainteresowań archeologów niemieckich w latach 30. i polskich na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. Wówczas znaleziono jedynie ruiny fundamentu wieży, strażnicy położonej w zakolu rzeki Guber. W połowie lat 90. badania wykopaliskowe w pobliskiej Stawnicy prowadziła Maria Wielgus-Wysocka – opowiada 
T. Korowaj. Poszukiwania wznowiono w 2000 r. Wykonano zdjęcia lotnicze i przeprowadzono rozpoznanie geofizyczne. W lipcu 2002 r. grupa archeologów z Łodzi pod kierunkiem prof. Leszka Kajzera, szefa Instytutu Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego, prowadziła badania na terenie położonym nieopodal zbiegu dwóch rzek – Sajny i Gubra.

– Odsłonięto m.in. fragment fosy i palisadę z dębowych bali. Zamek składał się z dwóch elementów. Odkryto 16-metrowy kamienno-ceglany masyw donżonu, czyli zamek właściwy o dwumetrowej grubości muru. Drugim elementem był obronny areał. W tym umocnionym obwodzie znajdowały się budynki drewniane – mówi Tadeusz. I wymienia, że odkryto wiele wykopalisk, takich jak skorupy garnków, kafle piecowe oraz dwa topory, w tym jeden ciesielski, bełt kuszy, klucze i okucia. – Jednak najcenniejszą znalezioną rzeczą jest enkolpion, czyli relikwiarz wykonany z mosiądzu i złota w kształcie bizantyjskiego krzyża, który służył do przechowywania relikwii świętego i był noszony na piersi przez rycerza. Zabytek pochodzi z terenów Bizancjum lub Palestyny, a datowany jest na XII–XIII wiek. Co ciekawe, podczas wizyty w Korszach w 2004 r. hrabia Udo zu Eulenburg potwierdził, że w kronice rodzinnej jest informacja o enkolpionie, który został przywieziony z wyprawy krzyżowej przez jego przodka – dodaje historyk.

Zamek stał się w 1490 r. rezydencją szlacheckiej rodziny Eulenburg, która z biegiem lat przejmowała okoliczne dobra. W ten sposób Sątoczno, a później Prosna znalazły się w centrum rozległych posiadłości, będących w posiadaniu tej rodziny do 1945 r. Prof. Kajzer z odkrytej palisady wziął dębowe elementy i pokroił na plastry. Później wysłał do badań dendrologicznych.

– Okazało się, że dęby wykorzystane do budowy elementów zamku zostały ścięte w 1326 r. To świadczy o lokalizacji i o budowie zamku w tym roku. Teraz mija więc 690 lat od założenia Sątoczna, które jest najstarszą miejscowością w powiecie kętrzyńskim. Trzy lata starszą od Kętrzyna – dodaje.


Jedynie przyroda


Magda z córkami kończy tablicę, która zawiśnie na ich straganie przygotowanym przez wieś Studzieniec. Pod jabłonią na drewnianej ławie leży długa deska, w niej wyrzeźbione są litery. Trzeba jeszcze tylko pomalować, dopracować ostatnie szczegóły.

– Tak w ogóle to pochodzę z Warszawy. Tam poznałam męża, który urodził się pod Sępopolem. Poznaliśmy się w pracy, a jak się poznaliśmy, to się pobraliśmy – śmieje się. – A Warszawa… Człowiek ciągle w pracy, w kieracie. I kiedy przyjeżdżaliśmy tu, to myślałam: „Boże, jak tu cudnie. Ludzie żyją powoli, mają zieleń, dzieci wypuszczą do ogródka. Może znajdziemy jakiś domek na wsi, spróbujemy?”. I wiadomość, że ktoś sprzedaje domek. Pojechaliśmy. A tu koniec świata. Dziury w asfalcie, brukowa droga. Domek jak domek, ale ten sad... Coś cudownego. Raj. Jabłonie uginały się od jabłek. Zakochałam się w tym miejscu – wspomina. Już od dziesięciu lat mieszkają w Studzieńcu.

– Niektórzy myślą, jak tak można z Warszawy przeprowadzić się na koniec świata, gdzie jest jedynie przyroda, szkoła, kilku sąsiadów i kościół… W drugą stronę – to tak. Oni się dziwią, a ja się im dziwię – śmieje się Magda. – To pewnie zależy od charakteru człowieka. Dziś działam w stowarzyszeniu, to taka moja praca. Choć społeczna, to dająca ogromną satysfakcję. Bo szczęście trzeba czerpać z codzienności, a nie z oczekiwań. Dziś wiele osób jest w stowarzyszeniu, wspieramy się, działamy – mówi. – Wystarczy chcieć, spotkać ludzi, którym też się chce. A u nas takich nie brakuje. Każdy chciał coś wnieść w jubileusz. Cudowni ludzie tu mieszkają – podkreśla.

I tak wspólnymi siłami proboszcz, stowarzyszenie, dyrekcja, nauczyciele i uczniowie Zespołu Szkół im. Jana Pawła II w Sątocznie przygotowują Eucharystię, część artystyczno-rozrywkową, jarmark sołectw, degustację regionalnych potraw, zabawy i konkursy. – Będzie się działo – dodaje Magda.


Będzie wspominać


– Trzeba iść do kościoła – mówi proboszcz. – Za chwilę przyjedzie organista z Reszla z ks. Dyzmą – wyjaśnia. Okazuje się, że chór z Reszla uświetni uroczystości. Chcą przyjechać, obejrzeć organy, chwilę na nich pograć. Z plebanii do świątyni jest blisko, może ze sto metrów. Trzeba przejść przez plac. – Tu jest stara wozownia. Niszczeje, szkoda. Dawniej, kiedy ludzie przyjeżdżali do kościoła, tam zostawiali konie i powozy. A tu było kino, nawet przed wojną, hrabina opowiadała. Po wojnie też. Przyjeżdżało kino z Kętrzyna. Tu, gdzie jest biblioteka, była szkoła. Zamek był tam – wskazuje na drogę na lewo od bramy kościoła. A świątynia jest piękna, duża, bo Sątoczno miało być miastem.

Na jubileusz przyjedzie hrabia Udo zu Eulenburg. Zresztą przyjeżdża co rok. Chodzi, wspomina, nie ukrywa zadowolenia, że dziś są ludzie, którzy dbają o miejscowość, kultywują tradycję miejsca, gdzie mieszkali jego przodkowie. – Przyjedzie do kościoła, usiądzie w ławce, pomodli się, powspomina, że grał kiedyś na organach. Dla niego to miejsce ma ogromne znaczenie. Raz był z żoną, synem, wnuczkami…

Udo ma już 95 lat. Pamięta jubileusz 600-lecia. Wiem, że będzie wspominać ówczesne uroczystości. Próbujemy odkrywać to na nowo – dodaje proboszcz.