Z miłości

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 08.07.2016 04:30

Elisa Lardani zmarła po porodzie. Osierociła czworo dzieci. W trumnie leżała w białej sukni. „To dzień zaślubin mojej żony z Jezusem” – mówił Luca Marchi, trzymając kilkudniową Magdalenę na rękach.

Elisa z mężem i trójką dzieci. Madgalena dopiero ma przyjść na świat. ARCHIWUM RODZINNE Elisa z mężem i trójką dzieci. Madgalena dopiero ma przyjść na świat.

Czarne, duże oczy, lśniący uśmiech. Elisa całuje główkę właśnie urodzonej Magdaleny. To jedyne kilka sekund, jakie dziewczynka spędza w ramionach mamy. Ten moment uwiecznił na zdjęciu tata. Nie przypuszczał, że znajdzie się ono na pierwszych stronach gazet. Madzię odebrano mamie – dziewczynka zaczęła tracić przytomność, a jej mama mocno krwawić. Na oddziale położniczym szpitala Santa Maria della Stella w Orvieto rozegrał się dramat, którego nikt się nie spodziewał. Niemowlę uratowano – mimo że serce dziewczynki stanęło na 10 minut. Jej mama nie przeżyła krwotoku. Miała 37 lat.

„Oddała życie za dziecko. Nie ma większej miłości – powiedział rok po śmierci Elisy bp Benedetto Tuzia, ordynariusz diecezji Orvieto-Todi. – Elisa Lardani i jej mąż są dzisiaj dla nas drogowskazem. Gotowi na wszystko dla Pana i z miłości”. W szpitalu Santa Maria della Stella między oddziałami ginekologii i kardiologii biskup poświęcił właśnie salę im. Elisy Lardani-Marchi. Powstało też założone przez jej męża stowarzyszenie „Corpo dato per amore” (Ciało oddane z miłości). Dzięki niemu wiele matek odstąpiło od aborcji, posklejało się sporo małżeństw.

Ciepły strumień

Poznali się w 1997 r. w Paryżu. Byli wolontariuszami na Światowych Dniach Młodzieży. – To nie było zakochanie od pierwszego wejrzenia. Spędzaliśmy czas na rozmowach jak przyjaciele. Potem spotkaliśmy się w Orvieto. Grałem na perkusji w zespole z bratem Elisy. On nie miał czasu na próby, więc Elisa oprowadzała mnie po zakątkach miasta. Ale zaiskrzyło dopiero w kościele – opowiada Luca w rozmowie z agencją Zenit w rocznicę śmierci żony. – Byliśmy na ślubach jej przyjaciółki w jednym z zakonów klauzurowych. W czasie Mszy św. delikatnie dotknąłem dłoni Elisy. Ona – do czego przyznała się dopiero po latach – poczuła wtedy wewnętrzne ciepło, jakby strumień. Dla niej był to znak od Boga, że jesteśmy dla siebie przeznaczeni.

W 2001 r. Elisa i Luca zaręczają się i angażują w charyzmatycznej wspólnocie u franciszkanów w Santa Maria degli Angeli. – Zobowiązaliśmy się do narzeczeństwa w czystości, formowaliśmy się, czytając razem Katechizm Kościoła Katolickiego. Chcieliśmy żyć w posłuszeństwie Kościołowi i dobrze zrozumieć, czym jest powołanie do małżeństwa.

W 2003 r. w parafii San Giuseppe w Orvieto narzeczeni składają przysięgę małżeńską. – To była prosta ceremonia z udziałem 100 gości. W odróżnieniu od pogrzebu Elisy, na który przyszło ponad 2 tys. osób. Kiedy spojrzałem na to morze ludzi w katedrze w Orvieto, nie potrafiłem wycisnąć z siebie słowa – kończy Luca. Spojrzał wtedy na leżącą w otwartej trumnie Elisę. Miała na sobie białą suknię ślubną. „To jest dzień zaślubin Elisy z Jezusem, naszym prawdziwym Oblubieńcem” – mówił w katedrze, trzymając na rękach Magdalenkę.

– Elisa chciała być świętą. Jako mama, żona, terapeutka. Była głęboko zakochana w Jezusie – podkreśla z powagą Luca. – Chciała, byśmy nie zamykali się w naszym kręgu, ale byśmy dawali siebie, jako rodzina, innym.

I tak do stołu Elisa często zaprasza uboższe rodziny z okolicy, z parafii. Świetnie zresztą gotuje. W Orvieto znane są jej karczochy po żydowsku. Luca i Elisa dwa razy w miesiącu odwiedzają więzienie. Nawet kiedy Elisa jest w ciąży. Grają i śpiewają w czasie Mszy św., rozmawiają z osadzonymi. Niektórzy – skazani za kradzież, prostytucję czy byli narkomani – potem na przepustce odwiedzają dom Marchich. – Moi synowie chętnie oglądali z nimi filmy – wspomina Luca. – Jeden z więźniów od 13 lat odsiadywał wyrok za morderstwo. Ale widzieliśmy, że w sercu był dobry, nawracał się. Zawsze razem modliliśmy się. Nasze dzieci naturalnie podchodziły do tego. Bo Jezus tych ludzi kocha tak samo jak nas.

Jak w Kanie

Marchi angażują się w życie Kościoła. Pracują najpierw w poradni przyparafialnej – ona jest psychologiem, on lekarzem, pracuje w szpitalu. Biskup Orvieto-Todi mianuje ich także odpowiedzialnymi za duszpasterstwo rodzin w całej diecezji. – To był czas łaski, mogliśmy mówić o sakramencie małżeństwa. Przewodnikiem był dla nas „List do rodzin” Jana Pawła II. Rozdawaliśmy go wszystkim. Papież mówi tam, że z małżeństwem jest jak z sakramentem kapłaństwa. Trzeba się do niego przygotować poważnie. Seminarzyści robią to przez kilka lat. A narzeczeni?

Elisa i Luca spotykają ks. Renzo Bonettiego. Kapłan pracuje w stowarzyszeniu kościelnym „Mistero Grande. Servi Familiae” (Wielka tajemnica. Słudzy rodziny). – Tam jak w Kanie zakosztowaliśmy dobrego wina – opowiada Luca. „Servi Familiae” jest jedną z gałęzi powołanej przez Papieską Radę ds. Rodziny, jeszcze za pontyfikatu i z woli Jana Pawła II, Fundacji „Familia Dono Grande” (Rodzina – wielki dar). Ważną gałęzią fundacji jest np. mediolańskie Stowarzyszenie Małżonków w Separacji, dla tych, którzy decydują się żyć w czystości i wierności małżonkowi mimo rozstania. Głównym celem „Familii” jest jednak formacja małżeństw.

– Tu spojrzeliśmy na siebie inaczej – podkreśla Luca. – To był ważny etap, bo przyszedł i na nas kryzys w małżeństwie. Każde z nas przechodziło też swoją „ciemnię”. Ks. Renzo pomógł nam zrozumieć, że w małżeństwie nigdy nie jesteśmy sami. Że jest z nami Jezus. On jest naszym wspólnym Oblubieńcem. Życie tą prawdą o sakramencie małżeństwa uświadamia człowiekowi, czym jest piękno miłości.

„Servi Familae” uczy, by przeżywać małżeństwo jak Maryja. „W Kanie Galilejskiej – pisze ks. Renzo – Maryja zwraca się do Jezusa, bo skończyło się wino. Nikt nie wie, skąd zdobyć dobre wino. Maryja, spoglądając na nowożeńców, widzi, czego im brakuje. I wie, że tylko Jezus może im to dać. Jeśli w twoim małżeństwie skończyło się dobre wino, wino miłości, wino Ducha Świętego, wino, które niesie powiew życia i nowości, zwróć się jak Maryja do Jezusa. On tylko może znowu napełnić wasze stągwie dobrym winem”. – Tak zaczęliśmy robić – mówi Luca. – Nie wyobrażam sobie życia w relacji ze współmałżonkiem bez relacji z Jezusem. Człowiek prędzej czy później upadnie, a tylko Jezus jest w stanie go podnieść. I jeśli trzeba, pójdę na koniec świata, żeby o tym mówić.

Światło

We Włoszech przyrównuje się Elisę Lardani do Chiary Corbelli Petrillo – innej mamy (niebawem ruszy jej proces beatyfikacyjny), która oddała życie za synka. Chiara, mimo zdiagnozowanego nowotworu, nie zgodziła się na aborcję. Wcześniej urodziła dwoje ciężko upośledzonych dzieci, które zmarły po kilku dniach. Elisa dała życie czworgu. Za Magdalenę – można powiedzieć dosłownie – wykrwawiła się. Obie kobiety świetnie się znały.

– Chiara była matką chrzestną naszych dzieci. Pamiętam, jak z mężem przyjechali nam powiedzieć, że Chiara ma raka, ale że trzecią ciążę donosi. I że tym razem dziecko jest zdrowe. A potem widziałem Chiarę w trumnie. Jak moja Elisa, była cała w bieli. Enrico, jak ja, stał z nowo narodzonym synkiem na ramionach. Kiedy z ambony przypomniał ostatnie słowa żony, mnie i Elisie ścisnęły się gardła. „Przed śmiercią Chiara powiedziała mi: nie płacz, ja idę na drugą stronę życia zaopiekować się naszymi dziećmi. Czekają tam na mnie. Ty zajmij się naszym synkiem na ziemi”. Enrico stał po kilku latach obok mnie nad trumną Elisy. Trzymał mnie. I wspiera cały czas – opowiadał Luca.

Luca Marchi jeździ dziś po Włoszech, organizuje kongresy, spotkania. Fundacja nazwana imieniem jego żony daje koncerty w szpitalach, wspiera małżonków i kobiety w ciąży, promuje m.in. karmienie piersią, naturalne metody poczęć i wierność oraz czystość przed ślubem. Luca mówi o tym do młodych ludzi w telewizji: „Ofiarujcie sobie w darze czystość przed ślubem!”. Nie boi się mówić też o łzach i cierpieniu, o tęsknocie swojej i dzieci za Elisą. O lękach, czy dzieci nie obwinią najmłodszej córeczki o śmierć mamy.

– Magda stała się najpiękniejszym prezentem, jaki Elisa nam zostawiła. Przeszła trudne chwile, także terapii. Teraz jest zdrowa, uśmiecha się do nas i z nami. Jak jej mama.