Ich Mount Everest

Marta Woynarowska

publikacja 16.07.2016 04:30

– Miarą wartości warsztatów są osobiste sukcesy uczestników – podkreśla Zofia Trochimowicz-Warga.

▲	Szefowa w objęciach pani Moniki. Marta Woynarowska /Foto Gość ▲ Szefowa w objęciach pani Moniki.

Ale te sukcesy mają różne oblicza – to, co dla jednych jest zwykłą codzienną czynnością, dla innych może być zdobyciem szczytu wielkiej góry. Mimo trudności, jakie piętrzy przed nimi świat, idą do przodu, ciesząc się wraz ze swoimi bliskimi i terapeutami z każdego osiągnięcia. Najważniejsze, że mają z kim dzielić radość.

Pani Monika...

10 lat temu dostała niespodziewaną szansę. – Pewien przedsiębiorca z Lublina szukał kontaktu z tarnobrzeską delegaturą PFRON. Ktoś mylnie skierował go do naszych Warsztatów Terapii Zajęciowej – wyjaśnia Zofia Trochimowicz-Warga, kierownik warsztatów oraz przewodnicząca tarnobrzeskiego Koła Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym. – Jak się okazało, był to szczęśliwy traf. Pan bowiem chciał zatrudnić w jednej ze swoich pralni osobę niepełnosprawną, stąd jego poszukiwania PFRON. I tak, od słowa do słowa, zapytałam, czy mógłby zainteresować się kimś od nas. Miałam już wówczas na myśli Monikę, która była bardzo samodzielna, energiczna, niezwykle chętna do działania. Dała się poznać jako świetna organizatorka – opowiada.

– I tym sposobem, dzięki szefowej, czyli Zosi, bo tak ją nazywamy, od 10 lat jestem zupełnie niezależna – cieszy się pani Monika. – Choć bynajmniej nie mogę się określić osobą wolną, gdyż 5 lat temu wyszłam za mąż. Z mężem znaliśmy się od bardzo wczesnego dzieciństwa, ale na dobre zaiskrzyło kilka lat temu. Mogę siebie określić jako osobę spełnioną, bo mam męża, własne mieszkanie i pracę. Rodzice zdecydowali się wyłożyć pieniądze i kupić jej mieszkanie, ale ona postanowiła dołożyć też swoje oszczędności. – Udało mi się odłożyć pewną sumkę i bardzo mi zależało, abym miała też swój udział w kupnie moich czterech kątów – wyjaśnia.

Pani Monika wiarę w siebie w ogromnej mierze zawdzięcza swojej mamie, która – mimo problemów córki z wymową i słuchem – nigdy nie traktowała jej ulgowo, ale jak w pełni zdrową osobę. – Może się wydawać okrutnym stawianie swoim dzieciom wymagań, które czasami są ponad ich siły. Ale nic bardziej mylnego – to je ciągnie w górę, mobilizuje, dopinguje do walki o siebie – podkreśla Z. Trochimowicz-Warga. – Mama Moniki widziała w niej w pełni sprawnego człowieka i to dzięki jej podejściu dziewczyna może cieszyć się i żyć jak inni. Ba! Potrafi nawet ludzi ustawiać do pionu, tak jak swojego męża. Nie tak dawno pojechałyśmy do Warszawy na jakieś spotkanie. Przed powrotem Monika zadzwoniła do męża i, nie dopuszczając go do słowa, wydała mu polecenia: „Będę w domu ok. 17.00, dlatego obierz i podgotuj ziemniaki. Masz przygotowane ubrania do prania, włóż je do pralki i nastaw odpowiedni program. A jak pralka skończy chodzić, powieś je, żeby zdążyło przeschnąć i uprasuj. Bo lekko wilgotne zdecydowanie lepiej się pracuje niż zupełnie suche”. Słuchałam tego oniemiała. Monika, widząc moją minę, skwitowała to krótko: „Męża trzeba sobie wychować”.

Założenie rodziny, wejście na czynny rynek pracy pani Monika postrzega jako swoje największe sukcesy, dlatego o innych osiągnięciach, w tym sportowych, na których zdobywa laury w konkurencji nordic walking, wspomina tylko mimochodem. Choć nie ukrywa, że sprawiają jej radość. – Niedawno, podczas zawodów w Kolbuszowej, inni zawodnicy nie wierzyli mi, że mam orzeczenie o niepełnosprawności – śmieje się. – Pytali nawet, jakim sposobem je zdobyłam i kto mi je dał. I to też jest moim zwycięstwem, którego nie osiągnęłabym bez mojej mamy, szefowej i kochanych warsztatów, gdzie tak wiele się nauczyłam.

Pan Michał...

w kwietniu tego roku – jak mówi – został głową rodziny, zmarł bowiem jego tata. Dlatego jest ogromnie wdzięczny szefowej, Wiktorowi Stasiakowi, dyrektorowi Wojewódzkiego Szpitala im. Zofii z Zamoyskich Tarnowskiej, oraz Teresie Huńce, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, którzy postanowili znaleźć pieniądze na etat dla niego.

– Moim zadaniem jest utrzymanie porządku wokół szpitala i w samym budynku – wyjaśnia pan Michał. – Wydawać by się mogło, że mamy z kolegami niewiele pracy. Niestety, ludzie nie patrzą, gdzie wyrzucają opakowania po napojach, jedzeniu. Zmorą są pety papierów. To wszystko trzeba szybko sprzątnąć. Pomagam także w kuchni, jeśli mam wolniejszą chwilę. Ale nie gotuję – zastrzega się pan Michał. – Przynoszę tylko potrzebne produkty. Staram się też pomagać przy zmianach pościeli.

– Kiedyś spotkałam Michała, gdy był zatrudniony w szpitalu pierwszy raz – wspomina pani Monika. – Pytał mnie wówczas, jak należy przygotowywać pościel przed oddaniem do pralni. Powiedziałam mu, że obowiązkowo musi być na prawej stronie. Pytał, ponieważ wie, że mam w tej materii doświadczenie – dodaje ze śmiechem.

Pan Michał został zatrudniony w tarnobrzeskim szpitalu po odbyciu kilkumiesięcznego szkolenia, finansowanego z unijnego Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. – W szkoleniu uczestniczyło 5 osób, ale pomyślnie przeszedł przez nie i zdobył pracę tylko Michał – dodaje dyrektor Trochimowicz-Warga. – Ponieważ dał się poznać jako bardzo sumienny, solidny i chętny pracownik, dlatego dyrektor, kiedy Michałowi zakończył się staż, obiecał, że zrobi wszystko, by znaleźć pieniądze na jego ponowne zatrudnienie. I słowa dotrzymał.

Dla pana Michała praca i możliwość zarabiania były nie tylko sposobem na samorealizację, ale właściwie koniecznością. Jego tata chorował, były potrzebne pieniądze na leczenie. Dlatego pan Michał imał się różnych dorywczych zajęć – zbierania owoców, pomocy w pracach domowych. – Ale to wszystko było chwilowe, a on i jego rodzina potrzebowali stałego dopływu gotówki. I to się udało – cieszy się szefowa. – Pensję oddaję mamie, bo ona najlepiej wie, jak ją wykorzystać – zaznacza pan Michał.

Pani Ania...

dzisiaj w niczym nie przypomina dziewczynki sprzed wielu już lat, kiedy pierwszy raz zobaczyła ją Z. Trochimowicz-Warga. – To była właściwie interwencja – wspomina szefowa.

– Mieliśmy informację, że w jednej z wiosek w chlewie, razem ze świniami, mieszka dziecko. Kiedy weszliśmy, trudno było wypatrzyć jakieś ludzkie stworzenie. Dopiero gdy Ania poruszyła się, zobaczyłam, jak w kopie słomy zmieszanej z obornikiem błysnęły oczy. Dziewczyna była w opłakanym stanie. Musieliśmy obciąć jej włosy, bo był to jeden wielki kołtun. W całe ciało miała powbijaną słomę, którą trzeba było wyciągać źdźbło po źdźble. Odkażać rany, smarować je, by się goiły i pozostawiały jak najmniej widoczne w przyszłości blizny. To trwało bardzo długo. Niestety, na twarzy Ani ślady po rankach pozostały, choć nie są aż tak bardzo wyraźne. Dziewczynka nie potrafiła mówić, nie wspominając już o pisaniu czy czytaniu. Była zamknięta w sobie, bardzo nieufna, wycofana. Na warsztatach nauczyła się liter, potrafi przeczytać, napisać i stała się bardziej otwarta. Nabrała także pewności siebie.

– Kiedyś podczas jednej z uroczystości gościliśmy władze miasta – opowiada Z. Trochimowicz-Warga. – Wspomniałam o Ani. Wszyscy wyrazili chęć poznania tej niezwykłej dziewczyny. Poprosiłam którąś z koleżanek, by ją zaprosiła do mojego gabinetu. Po kilku minutach wróciła sama z nietęgą miną, informując, że Ania nie przyjdzie. Otóż, zapytała terapeutkę, kim są osoby, które chcą ją poznać – panie czy panowie. Słysząc, że sami panowie, stwierdziła krótko: „Jestem kobietą, więc jeżeli chcą się ze mną przywitać, muszą się pofatygować do mnie”. Powiem szczerze, że mimo bladości koleżanki z obawy na reakcję oficjeli, mało nie pękłam z dumy. To była jedna z najwspanialszych chwil w mojej pracy. Ta dziewczyna, która mieszkała razem ze świniami, stała się prawdziwą kobietą, ceniącą swoją godność.

Pani Ania najbardziej lubi rysować, ale chętnie bierze udział także w innych zajęciach. – Bardzo lubię warsztaty, ponieważ jest mi tu bardzo, bardzo dobrze – zaznacza. – I nie lubię, gdy są wakacje i panie mają urlopy, bo nie mamy wtedy zajęć.

W ciągu 35 lat działalności WTZ, prowadzonych przez tarnobrzeskie Koło Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym, przewinęło się przez nie 1300 uczestników. – Jedni odchodzą, bo znajdują pracę, inni zakładają rodziny i wyjeżdżają do większego miasta lub za granicę, gdzie łatwiej o zatrudnienie. I to cieszy, bo oznacza, że nasza praca, starania przynoszą wymierne efekty i pozwalają ludziom normalnie żyć, pracować, cieszyć się swoimi dziećmi – zaznacza Z. Trochimowicz-Warga.

6 maja zainaugurowane zostały obchody 35-lecia tarnobrzeskiego Koła PSOUU, które swój huczny finał będą mieć jesienią.