Nie potrafimy nie płakać

Bogdan Gancarz

publikacja 02.09.2016 05:15

O tym, że przyjaciół poznaje się w biedzie, przekonali się znani krakowscy podróżnicy Elżbieta i Andrzej Lisowscy, gdy ogień doszczętnie strawił ich mieszkanie.

Elżbieta i Andrzej Lisowscy od 36 lat dzielą się wrażeniami ze swoich dalekich wypraw. Zdjęcia Archiwum prywatne Elżbieta i Andrzej Lisowscy od 36 lat dzielą się wrażeniami ze swoich dalekich wypraw.

W swoich książkach oraz cyklach filmów, programów telewizyjnych i audycji radiowych od wielu lat przedstawiali w barwny, lecz pogłębiony sposób to, co zobaczyli podczas swoich podróży po świecie. Szczególnie lubili jeździć do Azji.

Bolesne straty

Ranek 8 sierpnia zastał ich w Phnom Penh, stolicy Kambodży, w trakcie kolejnej podróży. Nie wiedzieli jeszcze wówczas, że w tym czasie w Krakowie ich ukochane koty Fidżi, Hafiz i Szisza podnoszą larum, budząc przyjaciółkę opiekującą się mieszkaniem na krakowskim Kazimierzu. Zwierzęta ratują jej życie, bo mieszkanie Lisowskich stoi w ogniu. Nie wiedzieli też, że tego samego dnia na ulicy zostaną napadnięci przez rabusia na motorynce, który wyrwie Andrzejowi plecak, gdzie były paszporty, pieniądze i karty kredytowe podróżników. Gdy wrócili do hotelu zbulwersowani napadem, po chwili w telefonie odezwał się sygnał przychodzącego esemesa. Ich przyjaciółka Katarzyna Wierzba informowała o pożarze...

Kolejne wiadomości uświadomiły im, że w pożarze i podczas jego gaszenia zniszczeniu uległy nie tylko meble, sprzęty, ubrania, lecz także to, co było ich dorobkiem zawodowym – biblioteka oraz ogromne archiwum tekstów, filmów i zdjęć, które gromadzili przez ponad 36 lat. Wśród wielu książek perskich w oryginale ogień i woda zniszczyły poezje miłosne sławnego XIV-wiecznego poety perskiego Hafiza, którego imiennikiem był jeden z kotów Lisowskich. Była to część cennej wielojęzycznej biblioteki iranistycznej Elżbiety. Jest ona bowiem nie tylko podróżniczką, lecz także uczoną – iranistką, pracownicą Instytutu Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dodatkowym ciosem dla podróżników była śmierć w pożarze trójki ukochanych kotów. Wraz z nimi zginął również Pan Kot, należący do ich przyjaciółki. Ocalał tylko jeden – kotka Trichy.

Solidarna pomoc

Tymczasem przyjaciele od razu zaczęli akcję ratunkową i pomocową. Komenderowała nią od początku Katarzyna Wierzba, dziennikarka, wieloletnia przyjaciółka Lisowskich, rodowita krakowianka, absolwentka Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, pracująca od pewnego czasu w Warszawie.

– Stali mi się tak bliscy jak rodzina. Dlatego nie zastanawiałam się długo i postanowiłam działać – mówi. Do akcji wykorzystała Facebooka. Powstała tam licząca obecnie prawie 800 osób grupa „Wsparcie dla Lisów”, gdzie przekazywane są na bieżąco wszelkie informacje.

„W tym momencie próbujemy wydobyć z pożogi szczątki ich dorobku. Suszymy i czyścimy książki, zabezpieczamy twarde dyski ze zdjęciami i tekstami, płytotekę muzyczną (nieraz w ich radiowych i telewizyjnych programach mogliśmy usłyszeć muzykę, którą przywozili dla nas z całego świata), a także cenne dla nich pamiątki. Niestety, nie zostało tego wiele. Elżbieta i Andrzej są teraz w stolicy Kambodży (jeszcze parę dni temu dzielili się z nami wrażeniami z Azji na FB), gdzie na domiar złego zostali okradzeni z dokumentów i pieniędzy. Chwilę później dowiedzieli się o pożarze... Są zdruzgotani i chcą wracać natychmiast do kraju – czekają tylko na wydanie zastępczego paszportu” – poinformowała 9 sierpnia na Facebooku K. Wierzba.

10 sierpnia za jego pośrednictwem odezwał się do przyjaciół A. Lisowski. „Kochani! Dopiero dziś odważyliśmy się na wejście na FB. Bo nie wiedzieliśmy, czy milczeć, czy krzyczeć. Jeszcze brak nam słów. Elżbieta w ogóle nie jest w stanie mówić o naszych kotach, które zginęły. Na dodatek nas okradziono (w tym mój paszport) i nie możemy na razie ruszyć się z Phnom Penh, by wrócić do Krakowa (bilety mamy z Bangkoku). Składamy myśli, ale nie jesteśmy w stanie nie płakać, czytając Wasze listy, sms-y pełne serca i wsparcia. Na początek dziękujemy przede wszystkim Kasi Wierzbie (przyjaciółce, dziennikarce, redaktorce naszej książki »Południki szczęścia«). Dziękujemy też na tyle, na ile mamy sił, wszystkim indywidualnie” – napisał podróżnik.

– Jestem zbudowana szerokim odzewem na apel o pomoc. Miał do tej pory na Facebooku 1200 udostępnień. W notesie notuję kolejne deklaracje wsparcia. Ludzie chcą ofiarować naszym podróżnikom wszystko, co pozwoli im żyć i pracować: meble, naczynia kuchenne, sztućce, komputer, książki, wpłacają pieniądze na konto Fundacji „Równi wobec życia”. Sofia Rabati chce im podarować dla przypomnienia dalekich azjatyckich wypraw dywan i kilim afgański oraz szkło z Heratu – wylicza K. Wierzba.

Przyjaciele kontynuują też akcję porządkowania, czyszczenia i suszenia tego, co zostało w mieszkaniu po pożarze. – Zajmują się tym Ania i Piotr Wójcikowie. Suszą m.in. resztki książek perskich. Publikacje są bez okładek, w postaci stosów kartek z nadpalonymi krawędziami. Były wyrzucone przez strażaków w trakcie akcji gaszenia, więc są zmoczone. Suszenie polega na przekładaniu papierowymi ręcznikami każdej kartki, obciążaniu, a po kilku godzinach zmianie osuszających ręczniczków. Aż do wyschnięcia. Agnieszka Borowska ze swoją mamą zabrały z kolei do fachowego uprania odzież, która ocalała z pożaru – mówi K. Wierzba.

Chcą nadal dzielić się marzeniami

W ostatnich dniach sierpnia podróżnicy będą już w Krakowie. Dzięki solidarnej akcji przyjaciół i miłośników ich relacji z podróży będą mieli do czego wracać. Powita ich również ocalała z pożaru kotka Trichy, która znalazła tymczasowe schronienie u znajomych.

– Ten tragiczny w skutkach pożar obudził również chęć niesienia solidarnej pomocy, pokazał siłę przyjaźni, która została dosłownie wypróbowana ogniem. Ludzie pomagają nie dlatego, że poszkodowane zostały osoby znane z telewizji i pierwszych stron gazet. Pomagają, bo ucierpieli ci, którzy są ich przyjaciółmi lub autorami książek i programów pomagających wzlecieć marzeniom o dalekim świecie. Ta siła solidarności i przyjaźni jest nie do przecenienia – mówi Ewa Kozakiewiczowa, krakowska publicystka, przyjaciółka Lisowskich. Ci zaś, otrząsnąwszy się z szoku, chcą tymi marzeniami nadal dzielić się z innymi.

„»Podążaj za swoimi marzeniami« – radzi nam z plakatu sympatyczna małpa siedząca na zalanej strużkami czerwonej farby skrzyni z coca-colą. Na ten plakat patrzymy codziennie w naszym hoteliku (12 USD za 2 osoby) »Golden Boat 72 – Guest House« w Phnom Penh. Trzymamy się marzeń – dzieląc się nimi z czytelnikami, widzami i słuchaczami – już ponad 36 lat. Taką puentą i klamrą naszego życia w podróży stała się wydana ostatnio bardzo osobista książka »Południki szczęścia«. W poszukiwaniu nowych »południków szczęścia« ruszyliśmy z Krakowa 7 lipca w podróż do Indochin. Byliśmy w Birmie i Złotym Trójkącie. Zafascynowała nas Biała Świątynia w Chiang Rai. Mamy morze zdjęć i filmów, notatek i pomysłów. Chcemy się nimi nadal dzielić z Wami!!! Zwłaszcza czytając wzruszające listy od Was i liczne oferty pomocy – od prania zaczadzonych ubrań, przez oddanie samochodów do dyspozycji i mieszkań na czas remontu. A nawet datków przekazywanych dla nas poprzez fundację” – napisał A. Lisowski.

„Nie płakaliśmy po rabunku w Kambodży, a nawet po wiadomości o pożarze. Do dziś jednak płaczemy po utracie naszych kochanych kotów: Hafiza, Fidżi i Sziszy oraz Pana Kota naszej Beatki. Ale jeszcze więcej łez wyciskają Wasze listy ze wsparciem, telefony, akcja na Facebooku. Po tym, co piszecie, okazując tak wiele serca, nie potrafimy nie płakać. Kochani! Brak nam słów podziękowania... Jesteście cudowni i dzięki Wam czujemy się lepiej. Także widzimy jeszcze większy sens w szukaniu kolejnych »południków szczęścia«.

W pisaniu kolejnej książki, realizacji nowych programów radiowych i TV. W świecie, w którym jest tyle zła, tyle dramatów, wojen, terrorystycznych zamachów, masowego wykorzystywania (dla zysku) przez małą grupę ludzi większości, w mediach żerujących na jak najstraszniejszych doniesieniach, trzeba szukać dobra” – dodał wzruszony podróżnik.