Bóg spełnia potrzeby, nie zachcianki

Monika Łącka

publikacja 27.09.2016 05:00

O Bożej ekonomii opowiada Artur Kalicki, przedsiębiorca, lider i mówca Edukacji Finansowej „Crown”, należący do krakowskiego Duszpasterstwa Przedsiębiorców i Pracodawców „Talent”.

Bóg spełnia potrzeby, nie zachcianki Monika Łącka /Foto Gość – Zawierzenie finansów Bogu nie oznacza, że możemy już nic nie robić – mówi Artur Kalicki

Monika Łącka: Gdy na naszej stronie internetowej opublikowałam relację z 5. krakowskiej konferencji „Biblia o finansach”, dostałam e-maile od kilku czytelników. Jeden z nich zapytał, czy to, że wychował się w biedzie, oznacza, że jego rodzice nie zarządzali pieniędzmi w Boży sposób.

Artur Kalicki: Absolutnie nie! Bieda ekonomiczna nie oznacza braku posłuszeństwa wobec Boga. Pan Bóg wykorzystuje natomiast różne sytuacje w naszym życiu, abyśmy się do Niego zbliżyli. Żebyśmy to Jemu ufali, a nie pieniądzom. W mojej rodzinie doświadczałem czasu obfitości i czasu dużego kryzysu, gdy bankrutowaliśmy. Szukałem wtedy odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, i dla mnie, głowy rodziny, to nie był łatwy czas, kiedy musiałem odmawiać dzieciom wielu rzeczy. Szukałem również dobra w sytuacji, która nas spotkała, i widzę je – jednym z jej owoców jest dobre przygotowanie naszych dzieci do dorosłego życia.

Słysząc zachętę: „Oddaj Bogu swoje finanse”, wiele osób może się przestraszyć i pomyśleć, że owszem, odda, ale Bóg weźmie wszystko i dopiero staną się nędzarzami.

Pytanie, co tak naprawdę znaczy oddać je Bogu. Na kursach finansowych, na które zapraszamy osoby chcące poznać zasady Bożej ekonomii, tłumaczymy, że chodzi o oddanie mentalne oraz pozbycie się przywiązania i lęków. Bóg obiecał bowiem, że będzie nas zaopatrywał – w to, czego potrzebujemy, a nie w nasze zachcianki. A my te zachcianki chcemy spełniać, choć nie posiadamy pieniędzy, a potem się okazuje, że mamy niezapłacony czynsz, energię...

Chodzi więc o zaakceptowanie faktu, że Bóg jest właścicielem tego, co posiadamy? Mamy jednak z tym problem i np. przyjmując księdza po kolędzie, prosimy o Boże błogosławieństwo dla domu. Jednocześnie mówimy: „Panie Jezu, widzisz tę szufladę, drugą od dołu? Tam są pieniądze. Ich nie ruszaj”.

Nie mamy nic, co nie byłoby nam powierzone! Czynimy się właścicielami tego, co i tak należy do Pana Boga! Postawieni pod ścianą robimy też czasem Bogu „dobrodziejstwo” i oddajemy Mu swoje życie, prosimy o uzdrowienie dla bliskich, naprawę relacji w domu, spłatę długów, ale nie chcemy, by na dłużej „wtrącał się” do finansów, bo poradzimy sobie sami. Ale sobie nie radzimy.

Pieniądze stają się naszym bożkiem?

Nawet nie wiemy, kiedy się to dzieje... Mówimy: „To, co mamy, jest nasze”. My jesteśmy właścicielami domu, samochodu i tak bardzo się nimi czujemy, że boimy się uznać Pana Boga za właściciela tego, co posiadamy. A przecież nie mamy niczego, czego byśmy od Niego nie dostali! Gdy się to zrozumie, automatycznie znika też problem z dziesięciną, poprzez którą oddajemy Bogu chwałę. Warto też zauważyć, że św. Paweł pisze, iż korzeniem zła jest miłość pieniędzy. Nie same pieniądze, ale to, gdy ludzie bardziej ufają im niż Panu Bogu.

A co, jeśli oddajemy Bogu wszystko, a problemy nie znikają, długi nie maleją, za to komornik puka do drzwi? Człowiek może wtedy pytać Boga, czemu mu nie pomaga.

Problem w tym, że traktujemy Boga roszczeniowo: ma być tak, jak my chcemy. To, co teraz powiem, zabrzmi kontrowersyjnie, ale komornik może być narzędziem Boga, który mówi: „Człowieku, opamiętaj się i więcej się już nie zadłużaj! Narozrabiałeś tak, że trudno jest ci pomóc, więc działam poprzez innych”. Na kursie zachęcamy uczestników, by zaczęli rejestrować swoje wydatki, dochody (także te otrzymane od rodziny, znajomych) i długi. Wskazujemy, że warto zbierać paragony i prowadzić rejestry, bo wiele osób odkrywa wtedy, że ma tak wiele. Bywa też, że ludzie przychodzą na kurs i okazuje się, że problemy próbowali rozwiązywać siłowo – brnęli w kolejne kredyty, bo np. nie chcieli sprzedać działki, ojcowizny. A potem, gdy jednak ją sprzedali i spłacili długi, w końcu stali się wolni i szczęśliwi.

Podczas konferencji powiedział Pan, że to, jak na ziemi zarządzamy pieniędzmi, jest sprawdzianem, jak będziemy zarządzać dobrem większym. Chodzi o królestwo niebieskie?

Tak. Sprawy związane z pieniędzmi są próbowaniem człowieka, czy będzie w stanie zarządzać większymi dobrami, które Bóg chce nam powierzyć. Bo czy mając kiepskiego pracownika, oddamy mu całą firmę w zarządzanie? Nie! Co więcej, zawierzenie finansów Bogu nie oznacza, że możemy już nic nie robić. Przeciwnie. Człowiek jest jak robotnik zatrudniony do opieki nad Bożym majątkiem – ma znać jego stan liczebny, jakościowy i sprawnie nim zarządzać.

Przekonuje Pan też, że z Bogiem da się odbudować każdą ruinę. A jeśli w rodzinie choroby zdominowały wszystko, nie ma nadziei, pracy, brakuje na chleb, lekarstwa? Wystarczy przyjść na kurs i wszystko zacznie się układać?

Nie mamy magicznego proszku, który tak by zadziałał. Pomagamy natomiast odzyskać nadzieję i znaleźć rozwiązanie problemów, a doświadczenie pokazuje, że to się udaje, a cuda są częścią naszej pracy. Dojście do ruiny zazwyczaj zajmuje ludziom kilka lat. Dojście do poziomu „0” też wymaga czasu, a na początek trzeba zdiagnozować ruinę. Stanięcie w prawdzie pozwala wkroczyć na wspólną drogę odbudowywania finansów, relacji, rodziny. Szukamy odpowiedzi, czy chodzi tylko o finanse, czy też o inne obszary życia. Dlatego walczymy wręcz, by w kursie brali udział oboje małżonkowie.