Sposób na dużą rybę

ks. Tomasz Lis

publikacja 24.09.2016 05:15

Niemal każdy, kto pierwszy raz udał się z wędką nad rzekę czy jezioro, marzył o złowieniu dużej ryby. Jednak dla wielu wędkarstwo to nie tylko sposób na odpoczynek i relaks, ale także życiowa pasja niosąca wiele emocji.

Mateusz Grębowiec z jednym ze swoich największych karpi Archiwum prywatne Mateusz Grębowiec z jednym ze swoich największych karpi

Od paru dni w południowej Polsce dość mocno padał deszcz. Wisła, która od kilku dobrych lat boryka się z niskim poziomem wody, zaczęła wzbierać. Woda podnosiła się, zakrywając kolejne centymetry na wodomierzu. Niemal proporcjonalnie do podnoszącej się wody przybywało wędkarzy, którzy zajmowali swoje łowiska na brzegach rzeki.

– Każdy ma swoje ulubione, wybrane i sprawdzone miejsca. Znamy tę rzekę od lat. Mnie przyprowadził tutaj ojciec, gdy miałem kilka lat, tu uczyłem się wędkowania. To piękna rzeka, można w niej złowić naprawę ładne ryby – podkreśla pan Kazimierz, przygotowując sprzęt wędkarski. – Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że woda w Wiśle jest brudna. Nic bardziej mylnego. Woda w Wiśle jest czysta. Potwierdzają to żyjące tutaj rzadkie gatunki ryb, żółwie i całe ławice małżów, które mają się dobrze i całkiem licznie rozmnażają się w wodach naszej rzeki – informuje Mateusz Grębowiec, sandomierski wędkarz.

Wyprawa na suma

– By sprawdzić, jak się łowi na Wiśle, trzeba samemu spróbować – podkreśla Paweł Rewera, zapraszając do swojej łódki. Po włożeniu kapoków i zapoznaniu się z zasadami bezpiecznego pływania ruszamy na Wisłę. Rzeczywiście rzeka mocno przybiera. Wędkarz ustawia łódkę w jednej z zatoczek. Kotwiczymy ją do brzegu i można zacząć przygotowania do prawdziwej wędkarskiej przygody.

– Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy zacząłem wędkować – zaczyna opowieść pan Paweł. – Tę pasję zaszczepił we mnie ojciec. W wieku 7 lat miałem już kartę wędkarską. Wtedy to było wędkowanie amatorskie. Frajda była, jak łowiło się przede wszystkim dużo ryb. Każda z nich dawała radość. Jednak z czasem nabiera się ochoty na coraz bardziej specjalistyczne wędkowanie. Uwagę przykuwa złapanie jakiejś rzadkiej ryby lub dużego okazu. Jeden z moich kolegów specjalizuje się w łapaniu boleni, które dla innych są trudną rybą. Mnie najpierw zafascynowały duże karpie, łapane tutaj na Wiśle, potem przyszła pora na duże sumy – opowiada sandomierski wędkarz, przygotowując sprzęt na suma.

Z uwagą rozkłada wędki, dobiera przypon, haczyk, spławik i oczywiście przynętę. – Dziś jest dobra woda na suma. Przybierająca Wisła opłukuje brzegi z różnych robaków stanowiących dobry żer dla tej ryby, która chyba instynktownie staje się wtedy bardziej aktywna, choć nie jest to reguła – dodaje pan Paweł.

Jak opowiada, pasja do łowienia sumów rozpoczęła się od momentu, gdy na Wiśle złowił jeden z największych okazów tej ryby w życiu. Było to w 2016 roku. Sum miał 2 metry i 6 centymetrów długości i ważył około 40 kg.

By złowić taką rybę, trzeba znać miejsca, gdzie można ją spotkać. Tutaj, na Wiśle, pan Paweł zna niemal każdy zakątek. – Trzeba wiedzieć, gdzie ryba lubi żerować, wtedy można ją nęcić przez kilka dni, obserwować i czekać. Nieraz trzeba poświęcić i cały weekend, by trafić na dobry czas, gdy ryba się spławia i wychodzi na żer. Wtedy można trafić na naprawdę duże sumy – wyjaśnia.

Ale miejsce to jeszcze nie wszystko. Trzeba trafić w gust ryby i dobrać odpowiednią wabik, by razem z nim połknęła haczyk. – Wiadomo, na dużą rybę potrzeba konkretnej przynęty. Wielu wędkarzy używa woblerów, czyli gumowych przynęt, lub rosówek, czyli dużych dżdżownic. Jednak wtedy może się okazać, że na taką przynętę weźmie mniejszy sum lub inny drapieżnik. Jeśli chcemy złowić dużego suma, potrzeba żywej przynęty, czyli innej ryby, na którą sumy polują – podpowiada wędkarz.

Tym razem po założonej przynęcie widać, że podczas tego wypadu na ryby zapolujemy na mniejszego suma. Na haczyk powędrowało kilkanaście rosówek. Z pluskiem trafiły do wody z całym zestawem obciążników, przyponu i spławika. Wędkujemy na tak zwany podwodny spławik. Zabezpieczone wędki stoją w łódce niczym maszty. Teraz pozostaje tylko cierpliwe czekanie.

Pan Paweł opowiada o swoich największych braniach i złowionych rybach. – Pamiętam, w 2006 r. roku miałem duże branie, i to w bardzo trudnym miejscu. Na brzegu były drzewa, pod którymi nie mogłem przejść. Ryba poszła na środek Wisły i uciekała w dół rzeki. W końcu z pomocą kolegi udało się ją powstrzymać i wyciągnąć. Po zrobieniu zdjęcia znów trafiła w nurty Wisły. Mam nadzieję, że jeszcze się z nią kiedyś zmierzę – dodaje z uśmiechem pan Paweł. Swoją pasję dzieli z żoną, która także lubi powędkować. I choć teraz musi więcej czasu poświęcić dzieciom, to jednak zawsze razem z mężem próbuje wygospodarować czas na rodzinny relaks nad wodą i oddanie się wspólnej pasji: polowaniu na dużą rybę.

Fotka z karpiem

Pana Mateusza codziennie można spotkać w podsandomierskiej Koprzywnicy, gdzie dostarcza listy i przesyłki. Mimo że praca listonosza jest niestresująca, to jednak jego głównym hobby jest wędkarstwo.

– Odkąd sięgam pamięcią, zawsze w domu ktoś wędkował. Tata i wujek jeździli na ryby, z czasem i ja zacząłem dołączać do rodzinnej ekipy. Chyba jak u każdego młodego wędkarza najpierw było to bardzo amatorskie łapanie rybek. Wtedy zabierało się małą torebkę z koniecznym sprzętem i ruszało nad wodę. Małe wymagania, małe ryby i małe efekty. I tak jak we wszystkim, także do dużego wędkowania trzeba dojrzeć, dorosnąć. Przestają wtedy cieszyć duże ilości małych rybek. W pewnym momencie chce się zapolować na coś konkretniejszego – opowiada Mateusz Grębowiec.

W jego wędkowaniu takim przełomem był wyjazd na duże sumy na rzekę Ebro. To właśnie tam mógł powalczyć z pokaźniejszymi rybami. Po tym wyjeździe wiedział, że od tej pory jego hobby nabierze konkretnego ukierunkowania. – Jasne, że są wędkarze, którzy lubią łapać dla pasji mniejszą rybę. Jednak po tamtym wyjeździe ja chciałem mierzyć się w swoim wędkowaniu z naprawdę grubą rybą – podkreśla z uśmiechem. Od jakiegoś czasu specjalizuje się w łowieniu karpi gigantów. Tak, tak, naprawdę gigantów. Bo większość z nas, mówiąc o karpiu, ma na myśli półtorakilogramową rybę, którą kupujemy na święta Bożego Narodzenia. Natomiast pan Mateusz już kilkanaście razy złowił karpia ważącego grubo ponad 15 kg.

Można zastanawiać się, gdzie takie ryby pływają. Otóż nie trzeba daleko szukać. Takie okazy można wyłowić z Wisły, z zalewu w Koprzywnicy, Szymanowicach czy Karwowie. – Ze względu na pracę zawodową, rodzinę i inne osobiste pasje na wędkowanie wybieram miejsca blisko domu. Mamy z żoną umowę, że w piątek po pracy mam czas dla siebie i na ryby. Dzień wcześniej przygotowuję cały sprzęt i wszystkie gadżety. Po pracy wybieram miejsce i zostaję na łowisku na noc, bo nie chcę zawalać obowiązków wobec rodziny. Czasem obmyślam jakąś szczególną metodę wędkowania na konkretne łowisko, czasem jadę i po prostu zarzucam wędkę, czekam – opowiada wędkarz.

Jak dodaje, jego ulubiona ryba nie jest zbyt wymagająca. Jako zanęty używa kupionych zestawów z przysmakami karpia. – Nie ma złotej wody, złotej przynęty, złotego sposobu ani złotego środka, by złapać dużą rybę. To kwestia doświadczenia i wędkarskiego szczęścia. Często jest tak, że jedziemy w kilku na ryby, wędki stoją jedna obok drugiej i na moją biorą, a na kolegi nie. Innym razem jest odwrotnie. To po prostu sprawa szczęścia – opowiada.

Jak podkreśla, na rybę nie ma konkretnej rady i mimo że są różne poradniki wędkarza, to i tak czasem wszystko bierze w łeb. Opowieści pana Mateusza można słuchać godzinami. O każdym braniu, holowaniu ryby i walce z nią opowiada z najdrobniejszymi szczegółami. – Pamiętam każdą rybę, jeśli popatrzę na zrobione jej zdjęcie. Pamiętam, jak brała, jak uciekała, jaka była walka. Chyba najciekawsza przygoda była z karpiem koi – to taka duża ryba akwariowa. Złowiłem ją na zalewie w Szymanowicach. Ryba, która w założeniu ma być miniaturowa, ważyła 11 kilogramów. Najpierw kilkakrotnie widziałem ją, jak pływała pod powierzchnią wody, marzyła mi się. Rok temu jesienią trafiła na mój haczyk. Po wyciągnięciu na brzeg i zrobieniu fotki na nowo trafiła do wody. Mam nadzieję na kolejne spotkanie z nią za jakiś czas – opowiada wędkarz.

Rzadko startuje w zawodach, bo jak opowiada, nie potrzebuje rywalizacji – dla niego wędkarstwo to hobby, chwila odpoczynku w otoczeniu wspaniałej przyrody. Jak wspomina, dawniej brał niektóre złowione ryby do domu, gdzie trafiały na patelnię, a teraz niemal wszystkie wracają do wody.

Jakiś czas temu zrodziła się pewna nowa internetowa forma rywalizacji, czyli wymiana fotek ze złowionymi championami. – Karpie to bardzo pojętne ryby. Otóż najtrudniej holować rybę, która pierwszy raz trafia na haczyk. Jest to dla niej szok, szarpie się i walczy do końca nawet wtedy, gdy jest już na lądzie. Bardzo trudno wypiąć jej haczyk i jeszcze trudniej utrzymać ją, by zrobić zdjęcie. Karp, który po raz kolejny złapie się na haczyk, walczy tylko na początku, gdy jest jeszcze w wodzie. Potem, jak doświadczony aktor, czeka na wypięcie haczyka, otworzy fajnie mordkę do zdjęcia i czeka na powrót do wody – z uśmiechem opowiada pan Mateusz.