Gdy dzieci wyfruną...

Agata Puścikowska

Gość Niedzielny 39/2016 |

publikacja 22.09.2016 00:00

Każdy rodzic to czuje i rozumie: dzieci w sposób wyjątkowy i totalny „organizują” nasz czas. Więc po ich wyjściu z domu czasu robi się aż nadto.

W serialu „Ranczo” przyszła kolej nawet na siedmiodzietną Solejukową. Dopadł ją bowiem kryzys wieku podziecięcego, gdy dzieci podrosły, wyjechały z domu do szkół, i tyle ich widziano. Więc matka, co podobno jest częste, nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Bo komu jest potrzebna? Ile można zupę gotować mężowi czy pierogi lepić? Ale ponieważ Solejukowa mądra kobieta jest, i nawet licencjat zrobiła – z filozofii – postanowiła działać: filozofii w szkole uczyć. Jak potoczą się losy Solejukowej jako nauczycielki, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że w zabawnym serialu jest sporo prawdy. Gdy dzieci dorastają, bywa, że następuje czas pustki. I trzeba (będzie) pustkę czymś sensownie zapełnić.

Oczywiście w sytuacji odejścia dziatwy z domu najważniejsze (nadal) jest małżeństwo. Relacje mąż–żona. Ale umówmy się: 24 godziny, które czasem nie wystarczały na ogarnięcie domu, na dzieci, pracę, małżonka, gdy dzieci znikają z widnokręgu, mogą wydać się bardzo, bardzo długie. Za długie wręcz! Bo po prostu każdy rodzic to chyba czuje i rozumie – dzieci w sposób wyjątkowy i totalny „organizują” nasz czas. Więc po ich wyjściu z domu czasu robi się aż nadto. I co wtedy? Wtedy to często widać, jak mało mamy wspólnego z mężem lub żoną. Bo w ferworze codziennych życiowo-dzieciowo-domowych zmagań czasem się o sobie zapomina...

I co będzie, gdy te dzieci wyjdą z domu? Jeśli pustka między małżonkami, to i pustka będzie wielka. Jak studnia, w której nawet nie wiadomo, czy na dnie jest odrobina czystej wody. A nawet jeśli ta woda jest, to komu chciałoby się ją wydobywać? Jednak trzeba wydobyć z małżeństwa, co się da. Wszystko to, co zapomniane, na co czasu nie było przez wiele, wiele lat... I zamiast rozpaczać, że „już nikomu potrzebna nie jestem” – raczej warto się uśmiechnąć: „potrzebna jestem sobie i mężowi”. Bo wtedy można działać.

Gdy dzieci odfruną, będzie można: jechać wspólnie w góry, by pochodzić we własnym rytmie. Bez jęczących dzieci („nogi mnie bolą”). Zrobić idealny porządek w domu i nie bać się, że za pół godziny będzie znów bałagan. Zrobić zakupy na dwie osoby i cieszyć się, że to nie zakupy dla pułku wojska. Ubrać się jak dama i mieć czas na zrobienie paznokci. I takie tam. Małe radości. Kiedyś...

A tymczasem – na czas ten trzeba poczekać. Praca się sama nie wykona, gar zupy nie ugotuje i wielkie pranie nie nastawi. 
Nie mówiąc o prasowaniu. To do zobaczenia. Najlepiej za kilkanaście lat...•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.