Nie przyszedłem nic zyskać

Justyna Liptak

publikacja 07.10.2016 06:00

– W hospicjum zobaczyłem Boga. Był obecny w tej wspaniałej kobiecie, która pierwszy raz od dawna mogła w pełni uczestniczyć we Mszy św. – mówi pan Czarek, wolontariusz hospicyjny.

Pan Czarek, Ela Bęben, Jola Klimek i ks. Tomasz Kosewski zachęcają do włączenia się hospicyjny wolontariat Justyna Liptak Pan Czarek, Ela Bęben, Jola Klimek i ks. Tomasz Kosewski zachęcają do włączenia się hospicyjny wolontariat

Pan Czarek to postawny mężczyzna. Dumnie prezentuje się w czerwonej koszulce z napisem „Caritas” i identyfikatorem wolontariusza przypiętym na piersi. – To Boży dar, że tu jestem, chociaż sam do końca tego nie rozumiem – mówi. Od prawie roku pomaga w Domu Hospicyjnym Caritas im. św. Józefa w Sopocie, gdzie pożegnał najbliższą mu osobę.

– To było 22 maja ubiegłego roku. Kiedy wychodziłem wtedy z jej pokoju, w mojej głowie „wybuchła” myśl: „Masz tu wrócić i pomagać” – wspomina. Mężczyzna przyznaje, że od wielu lat nic go tak nie poruszyło. – Nie mogłem o tym zapomnieć, przesłanie było na tyle silne, że musiałem wrócić – podkreśla. Rozpoczął kurs dla wolontariuszy, który ukończył w grudniu.

– Pamiętam, że jeszcze kiedy moja Krysia żyła, mówiła, że chce się udzielać jako wolontariuszka. Teraz, dzięki Bogu, to ja realizuję jej marzenie, chociaż wspominając ją, widzę, że wolontariuszem była cały czas, bo zawsze pomagała, komu mogła. I tak mnie chyba tym zaraziła – mówi mężczyzna.

Pierwsze wolontaryjne kroki stawiał w czasie choroby swojej ukochanej. – Chcąc jej pomóc, nauczyłem się wszystkiego, aby móc samemu się nią jak najlepiej opiekować – podkreśla. Przyznaje, że w społeczeństwie nadal panuje krzywdzący stereotyp odnośnie do hospicjów. – Mówi się, że jest to umieralnia. Ja się z tym nie zgadzam, bo to, że Krysia znalazła się tutaj, dało jej dodatkowe 3 dni życia. Dla niektórych tylko 3 dni, ale dla mnie to całe 3 dni, które były nam bardzo potrzebne do załatwienia naszych duchowych spraw – podkreśla. Bo to właśnie w hospicjum Bóg dokonał w ich życiu najwięcej.

– Nasze życie potoczyło się tak, że żyliśmy w związku niesakramentalnym, czyli uczciwie mówiąc – w grzechu. Krysia tęskniła za Bogiem, ale postanowiła trwać przy mnie, choć jej sytuacja była inna i gdyby chciała, mogła wstąpić w kolejny sakramentalny związek – wyjaśnia. Mężczyzna podkreśla, że czuł, iż jego partnerka chciała ostatnie chwile spędzić w hospicjum. – Nie chcąc nas martwić, nie prosiła księdza do domu, a tutaj wiedziała, że będzie miała zapewnioną opiekę duchową – podkreśla.

Dzień przed śmiercią swojej partnerki pan Czarek zupełnie zmienił swoje życie. – W tutejszej kaplicy, po ok. 25 latach, wyspowiadałem się i przyjąłem Komunię św. Kiedy z tą radosną wiadomością poszedłem do niej, nie miała już siły mówić. Podniosła ręce na znak triumfu, a w jej oczach zobaczyłem blask – wspomina.

Wolontariusz nigdy nie miał żalu do Boga, że zbyt szybko zabrał mu ukochaną osobę. – Nawet przez minutę nie miałem do Niego pretensji, byłem wręcz wdzięczny, że zabrał ją do siebie – tam, gdzie całe życie szła – i że już nie cierpi – mówi. Mieli jedno wielkie marzenie. – Chcieliśmy razem przyjąć Komunię św. Bóg spełnił to pragnienie, bo chociaż fizycznie byliśmy w różnych miejscach, to praktycznie w tej samej godzinie przyjęliśmy Jezusa do serca – mówi.

Pan Czarek przyznaje, że gdyby nie Bóg, nie poradziłaby sobie po stracie. – To dzięki Niemu uniosłem ten krzyż, który dostałem na plecy. Inaczej rozsypałbym się zupełnie, a jednak wytrwałem – mówi. Wolontariat to dla niego możliwość bezinteresownego dawania siebie drugiej osobie. – Z Bożej nauki wiem, że najpiękniej jest dawać. Nie przyszedłem tutaj nic zyskać, ale oddać to, co mam, czyli mój czas, moją chęć, moją przyjaźń, moją siłę fizyczną – wyjaśnia. Największą satysfakcję przynosi uśmiech podopiecznych. – Po tym, czego tutaj doświadczyłem, nikt mnie nie przekona, że Boga nie ma – podkreśla.

Taki żółty kwiat

Już za kilka dni ruszy kolejna edycja Pół Nadziei na Pomorzu. Znakiem rozpoznawczym akcji są wolontariusze, którzy na ulicach, skwerach, przed kościołami czy w centrach handlowych zbierają do puszek pieniądze na rzecz podopiecznych hospicjów, wręczając w zamian żonkila – symbol nadziei na odrodzenie.

Jednak zanim na ulicach pojawią się wolontariusze z żonkilami, kwiaty trzeba zasadzić. W tym roku inauguracja Pól Nadziei na Pomorzu odbędzie się 8 października w Pucku. Hospicjum pw. św. Ojca Pio wyszło z inicjatywą do władz miasta, aby kwiaty zostały zasadzone w widocznym miejscu, poza obrębem placówki. Wszystko po to, żeby kwiaty, które zakwitną wiosną, przypominały o podopiecznych każdego z pomorskich hospicjów. – Pola Nadziei mają budzić świadomość na temat opieki paliatywnej, a także być realnym, finansowym wsparciem dla placówek – wyjaśnia ks. Tomasz Kosewski, wicedyrektor Caritas Archidiecezji Gdańskiej ds. hospicjum.

Jak podkreśla Bogna Kozłowska, wiceprezes Fundacji Hospicyjnej działającej na rzecz Hospicjum ks. E. Dutkiewicza w Gdańsku, żadna placówka hospicyjna w Polsce nie otrzymuje pełnego, 100-procentowego wsparcia ze strony NFZ. – To jest największa trudność, z jaką się mierzymy. Nasze wsparcie wynosi ok. 70 proc., a o resztę musimy zadbać sami – mówi wiceprezes. I hospicja dbają poprzez różnego rodzaju akcje. – Każdego miesiąca musimy zorganizować dodatkowe pieniądze. Mówimy tu o kwocie prawie 100 tys. zł. Nasze dalsze funkcjonowanie nie byłoby możliwe, gdyby nie ludzie dobrej woli – podkreśla B. Kozłowska.

Niewątpliwym wsparciem są Pola Nadziei. – To niesamowite, ale pieniądze z tej akcji pozwalają naszemu hospicjum spokojnie funkcjonować przez ok. 3 miesiące. Dlatego warto każdego roku poświęcić swój czas, zasadzić cebulki, zebrać plony, a następnie wyjść do ludzi, którzy coraz częściej dostrzegają hospicja i ich potrzeby – podkreśla B. Kozłowska. A potrzeby są ogromne – od żarówek po środki czystości, czyli wszystko to, czego potrafi zabraknąć w gospodarstwie domowym. – Rocznie wspomagamy ok. 1000 osób i każda złotówka jest dla nas niezwykle ważna. Cieszymy się, kiedy na nasze konto wpłynie nawet mała kwota, bo to oznacza, że nadal możemy zapewniać pomoc naszym podopiecznym – podkreśla wiceprezes.

Pomagają bezinteresownie

Ksiądz Kosewski podkreśla, że żadna hospicyjna akcja nie udałaby się tak dobrze, gdyby nie wolontariusze. – Są drugim płucem hospicjum. Pierwszym jest personel medyczny, czyli lekarze, pielęgniarki i opiekunowie, ale to dzięki wolontariuszom możemy zainicjować wiele akcji – podkreśla. Jolanta Klimek wolontariuszką została ze względu na swoją mamę. – Jest podopieczną sopockiego hospicjum. Najpierw opiekowałam się tylko nią, potem zaczęłam podpatrywać, jak wygląda pomoc przy innych – wyjaśnia. Zdecydowała, że chciałaby pomagać nie tylko mamie. – Atmosfera, która tu panuje, jest niesamowita. To jest tak, że nie tylko wolontariusze pomagają podopiecznym, ale podopieczni, obdarowując uśmiechem, powodują, że wolontariusz czuje prawdziwą radość, bo jest komuś potrzebny – wyjaśnia pani Jola. Kobieta podkreśla, że hospicjum pozwala człowiekowi odejść z godnością. – Ta opieka, którą zapewnia personel medyczny, i fakt, że zawsze znajdzie się ktoś, kto w ostatnim momencie potrzyma za rękę, dodają otuchy – mówi.

Już w listopadzie ruszy kolejna jesienna edycja organizowanego przez Dom Hospicyjny Caritas im. św. Józefa w Sopocie kursu wolontariatu opiekuńczego. Szkolenie jest darmowe. Organizatorzy czekają na ludzi dobrej woli, którzy w codziennych obowiązkach znajdą chwilę, bo w hospicjum bez wolontariuszy trudno sobie poradzić. Przewidzianych jest 30 miejsc na kursie. Do działania, poza pełnoletniością, potrzebne są zapał, uśmiech i nietuzinkowe podejście do tematu pomocy bliźniemu. – Pacjenci sami sygnalizują, że tak ma właśnie być. Bo najgorsze, co można zrobić w kontakcie z osobą terminalnie chorą, to użalać się nad nią – wyjaśnia Elżbieta Bęben, koordynator wolontariatu w Domu Hospicyjnym Caritas im. św. Józefa w Sopocie.

Teoria to 3 dni. Praktyka chętnym zajmie więcej, bo 30 godzin przygotowawczej pracy na oddziale pod opieką mentora. Będzie to czas spotkania z lekarzem i z psychologami, którzy skrupulatnie wprowadzą kursantów w zagadnienia związane z opieką paliatywną. – Przychodzą do nas różne osoby: uczniowie, studenci, osoby aktywne zawodowo, są też seniorzy. Wszystkich łączy jeden cel – pomoc bliźniemu. Jedni realizują go poza hospicjum, bo nie czują się na siłach, aby opiekować się osobami terminalnie chorymi, i my to szanujemy, do niczego nie zmuszając, ale są także ludzie, którzy właśnie do takiej opiekuńczej pomocy sami się garną – podkreśla koordynatorka.

W hospicjum nawet najmniejszy gest może mieć ogromne znaczenie. – Zwykłe potrzymanie za rękę, które może wydawać się błahostką, dla naszych podopiecznych jest naprawdę ważne. Zwłaszcza dla osób leżących, bo świadomość, że jest przy nich ktoś, kto się troszczy, bardzo pomaga – mówi pani Ela.

Kurs odbędzie się 5, 19 i 26 listopada. Więcej informacji uzyskać można u koordynatorki Elżbiety Bęben pod numerem: 600 048 122 lub mailowo: ebeben@caritas.pl.