Dlaczego nie ja?

Marta Deka

Gość Radomski 40/2016 |

publikacja 12.10.2016 06:00

– Kiedy odchodzi dziecko, czuję, jak pęka moje serce, jak wyje dusza z żalu – mówi Anna Sałacińska. Wolontariusze Hospicjum Królowej Apostołów w Radomiu opiekują się chorymi, także tymi najmłodszymi. 

Wolontariuszki zachęcają wszystkich do posługi w hospicjum i okazania serca najbardziej potrzebującym. Od lewej w pierwszym rzędzie: Anna Bińkowska, Monika Szczepanik, Beata Kowalska, Karolina Sołtysińska, Joanna Makuch. Stoją Monika Wężyk i Zofia Kowalska. Marta Deka /Foto Gość Wolontariuszki zachęcają wszystkich do posługi w hospicjum i okazania serca najbardziej potrzebującym. Od lewej w pierwszym rzędzie: Anna Bińkowska, Monika Szczepanik, Beata Kowalska, Karolina Sołtysińska, Joanna Makuch. Stoją Monika Wężyk i Zofia Kowalska.

Hospicjum działa już 12 lat. Posługuje w nim około 50 wolontariuszy. Do chorych dzieci jeździ 10 osób, bo to duże obciążenie. Trzeba zmierzyć się z tym, że dziecko nie może powiedzieć, co je boli, można tylko obserwować małego pacjenta. Do tego dochodzi rozpacz rodziców, którzy są bezradni, choć chcieliby zrobić wszystko, by ich dziecko żyło. Sami wolontariusze czasem też zastanawiają się, dlaczego ich podopieczni cierpią. – Cisną się na usta pytania do Pana Boga: „Dlaczego takie maluchy muszą cierpieć? Co jest to wszystko warte, gdy taki maluch, zamiast biegać i śmiać się, po prostu umiera?”. Przypominają mi się słowa mądrych ludzi, ale nie przynoszą ukojenia. I nagle przychodzi mi do głowy myśl. Coś mi szepnęło do ucha, że przy tych dzieciach jest Ktoś – najbardziej delikatna, czuła, kochana Maryja. Przychodzi ulga, powoli wracam do równowagi – mówi Monika Wężyk.

Trzeba być blisko Boga

Monika jest wolontariuszką od 11 lat. – Obejrzałam kiedyś w telewizji program. Na łóżku siedziała dziewczynka w chustce na głowie. Obok dwie wolontariuszki malowały z nią obrazki na kubeczkach. Ja też maluję. Pomyślałam, że może akurat jakiemuś choremu dziecku w ten sposób zajmę czas. Przyszłam do hospicjum. Powiedziałam, że chcę być przy dzieciach. Pierwsze dało mi tak w kość, że powiedziałam: „Nigdy więcej dzieci”. Zdecydowałam, że chcę posługiwać dorosłym. Teraz jestem i u dorosłych, i u dzieci. Jedno, czego się nauczyłam przez te wszystkie lata, to to, że nie ma co wybierać, bo nikt nie wie, co Pan Bóg ma dla niego przygotowane – mówi Monika.

Anna Bińkowska została wolontariuszką, bo hospicjum przyjechało do jej domu, do chorej mamy. – Wspólnota hospicyjna mnie urzekła. Popatrzyłam na nich. Pomyślałam: „Tak miłosiernie posługują, dlaczego nie ja?”. Po jakimś czasie dołączyłam do wspólnoty – mówi. W czasie posługi w hospicjum stwierdziła, że chciałaby coś więcej zrobić dla chorych, dlatego ukończyła studia pielęgniarskie. Teraz opiekuje się i dorosłymi, i dziećmi.

– Na pewno u dzieci jest dużo ciężej, zwłaszcza u tych maleńkich. W tej posłudze człowiek staje się pokorny. Trzeba być bardzo blisko Boga, bo inaczej nie dalibyśmy rady. Miałam dwie ciężkie posługi. W tym samym czasie odchodziło nam dwoje dzieci – Adaś i Iga. Gdyby nie wspólnota, gdyby nie łaska Boża, to byłoby bardzo ciężko. A dzięki temu, że mamy siebie, że możemy rozmawiać, być ze sobą i być blisko Boga, da się przez to wszystko przejść – mówi.

Beata Kowalska jest pielęgniarką, w hospicjum od 7 lat. – Trafiłam tutaj po rekolekcjach ewangelizacyjnych, gdzie było słowo poznania dla mnie, że mam pomagać ludziom. W krótkim czasie kilka osób powiedziało mi o tym hospicjum. Czułam wielki lęk w sercu – co ja tu będę robiła, czy się przydam, czy sobie poradzę – mówi. Do hospicjum zgłosiła się w wakacje. Potrzebne były pielęgniarki. Przyszła w sobotę, a już w poniedziałek była na pierwszej wizycie hospicyjnej. Kiedy opowiada o swoich podopiecznych, nie kryje wzruszenia.

– Pamiętam, kiedy pojechałyśmy z doktor Marią Cygan stwierdzić zgon 7-letniej Julci. Pamiętam Piotrusia, Kubusia, Jana Pawła. Jasiek jest ozdrowieńcem, ma się dobrze do tej pory. Pamiętam wszystkie dzieci. Nie zapomnę ich do końca życia. W domu też przeżywam. Mamy taki komfort, że możemy w hospicjum porozmawiać z wolontariuszami i kapelanem ks. Markiem Kujawskim SAC. Najczęściej zadajemy sobie pytanie, czy zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, czy już wszystkie ludzkie możliwości zostały wyczerpane, by tym dzieciom i tej rodzinie pomóc – mówi.

Monika Szczepanik jest wolontariuszką od 9 lat. W telewizji obejrzała program o Januszu Świtaju, który prosił o eutanazję. – Żal mi się go zrobiło. Napisałam do niego e-mail, żeby go wesprzeć. Przez kilka tygodni wymienialiśmy korespondencję. Któregoś dnia napisał mi, że dostał pracę i czy w Radomiu nie ma kogoś, kto tak jak on jest unieruchomiony. Chciał mu pomóc. Zaczęłam szukać. Znalazłam stronę hospicjum. Wzruszyły mnie teksty Moniki Wężyk, która pisała o pracy wolontariuszy. Przyszłam do hospicjum i zostałam. Na początku trochę mi nie ufali, bo mam czworo dzieci, wtedy rozpoczynałam studia, pracowałam. Podczas wolontariatu zrobiłam kurs opiekuna medycznego, by lepiej pomagać chorym – mówi. – Zastanawiam się, dlaczego chorują dzieci, ale doszłam do wniosku, że odpowiedź zna tylko Bóg i wgłębiać się w to nie ma sensu. My pomagamy na tyle, na ile możemy.

www, czyli...

W pracy hospicyjnego wolontariusza wszystko jest trudne. Trudna jest komunikacja z chorymi. Trudno też znaleźć wolny czas dla siebie, a jeszcze są rodzina, praca, przyjaciele. Często słyszą od bliskich, że obcym pomagają, a dla nich nie mają czasu. Wszystko to muszą godzić. Ale ich entuzjazm i chęć pomagania innym pozwalają im realizować swoje powołanie.

– Miałam swój plan, w którym nie uwzględniałam możliwości posługi u najmłodszych podopiecznych Hospicjum Królowej Apostołów. Jednak po pewnym czasie musiałam dokonać jego korekty i wejść w realizowanie planu Bożego. Zaczęłam jeździć do naszych hospicyjnych dzieci. Kiedy odchodzi dziecko, mimo że nie jestem rodzicem, czuję, jak pęka moje serce, jak wyje dusza z żalu, z niemożności, braku zgody na taki scenariusz, z patrzenia na ból rodziców. Ale świadomość, że po coś tam zostałam posłana, za moją i Bożą wolą, pozwala na trwanie i bycie do końca – mówi Anna Sałacińska. Kiedyś ksiądz w homilii powiedział wolontariuszom, co powinno wyznaczać ich działania. Odwołał się do początku adresu strony internetowej www, bo przecież poprzez internet można dotrzeć do wielu ludzi, by ich wspierać, by tu szukali pomocy, i opowiedzieć o pracy hospicjum. Wolontariusze prowadzą stronę: www.hospicjum.radom.pl. Kaznodzieja odczytał www jako: „wiara, wiedza, wspólnota”.

– Bez wiary, bez wsparcia z Góry nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy pojechać do dziecka, odbębnić, wrócić i tyle, ale tak się nie da. Drugi aspekt to wiedza. Tylko pielęgniarki jadą z biegu do chorych. Wolontariusze niemedyczni najpierw muszą przejść szkolenia. Musimy też ich poznać, dlatego zaczynają swoją posługę od prac porządkowych, zamiatania liści czy mycia podłogi. To spotkało wszystkich nas. Jesteśmy wtedy razem, możemy się poznać, pogadać. Było wiele osób, które bardzo chciały być wolontariuszami, ale później okazywało się, że to nie dla nich, że widok chorego, niestety, przerasta ich. Ostatnie „w” to wspólnota. Nikt z nas nie jeździ do chorych sam, bo nie dalibyśmy rady tego zrobić pod względem duchowym, psychicznym i fizycznym. Jedziemy razem. Razem to wszystko nosimy na barkach. Możemy o tym porozmawiać ze sobą, możemy się wyżalić. Raz w miesiącu jest Msza św. wspólnotowa, raz w miesiącu spotkanie modlitewne. Dwa razy w roku jeździmy na rekolekcje. To nas umacnia – mówi M. Wężyk.

Ołtarz na desce

Pod opieką hospicjum jest około 30 chorych z kilku rejonów: radomskiego, wierzbickiego, białobrzeskiego, kozienickiego i pionkowskiego. Każdego dnia do potrzebujących wyjeżdża hospicyjna karetka. Wolontariusze wpisują się w grafik. Lista jest zapełniona od rana do wieczora, bo nigdy do końca nie wiadomo, ile będzie wyjazdów. W pierwszej wizycie uczestniczy ks. Kujawski. Rozmawia z chorym i jego rodziną. Sprawuje Mszę św. dosłownie przy łóżku chorego. Kiedyś było tak małe pomieszczenie, że ołtarz znajdował się na desce do prasowania. To umacnia rodzinę. Ks. Kujawski wspiera też wolontariuszy. – W każdej wolnej chwili służy nam rozmową, spowiedzią. To bardzo ciepły, otwarty człowiek. Jest bardzo dobrym organizatorem – mówi B. Kowalska.

Wolontariusze przeżywają też chwile zwątpienia. Zdarza się, że zmniejszają sobie liczbę dyżurów, ale odpuszczają tylko na chwilę, bo na dłużej się nie da. Wiedzą, że są potrzebni. – Na jakiś czas zrezygnowałam z wyjazdów do dzieci. Dopiero niedawno Ania mnie zmobilizowała. Powiedziała, że jest potrzebna pielęgniarka na stałe wizyty do jednej z podopiecznych. Małymi kroczkami wracam. Doktor Maria mnie zabiera na wizyty do kolejnych dzieci. Jest wspaniałym człowiekiem. Nie musiałam nic mówić, że nie chcę, że nie mogę, nie potrafię. Po prostu sama to zauważyła i przestała mnie zabierać na takie wizyty – wspomina Beata.

W hospicjum wciąż brakuje wolontariuszy. W zasadzie każdy może nim zostać. Wystarczy, że wykaże się empatią i będzie chciał bezinteresownie pomagać innym. – Jest tak duże zapotrzebowanie, że nie jesteśmy w stanie wszystkim pomóc. Jesteśmy tylko wolontariuszami, mamy swoje rodziny, pracę. Potrzeba nam lekarzy. Pani doktor jest jedna. Dyżuruje w zasadzie całą dobę. Wsparcie modlitewne też jest bardzo ważne. Prosimy o modlitwę, bo bez niej byłoby ciężko – mówią wolontariuszki.

Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.