Anioły miłosierdzia

ks. Ireneusz Okarmus

Gość Krakowski 41/2016 |

publikacja 18.10.2016 06:00

– To hospicjum powstało jako owoc modlitwy i otwarcia się na Boże natchnienie. Decyzja o powołaniu go zrodziła się we mnie w wigilię Zesłania Ducha Świętego – wyznaje Halina Styła, założycielka Domowego Hospicjum Maryi Królowej Apostołów.

Modlę się za osoby, które do mnie przychodzą. Ta więź bardzo trzyma mnie na duchu. Codziennie ofiaruję dziesiątek Różańca za hospicjum – wyznaje pani Janina Biernat (po lewej). Na zdjęciu z Haliną Styłą, prezes zarządu. ks. Ireneusz Okarmus /foto gość Modlę się za osoby, które do mnie przychodzą. Ta więź bardzo trzyma mnie na duchu. Codziennie ofiaruję dziesiątek Różańca za hospicjum – wyznaje pani Janina Biernat (po lewej). Na zdjęciu z Haliną Styłą, prezes zarządu.

Halina Styła zawodowo nie ma do czynienia z medycyną. Jest grafikiem komputerowym. Przez trzy lata posługiwała jako wolontariuszka w Hospicjum św. Łazarza w Nowej Hucie. Tam dostrzegła, że wielu pacjentów wolałoby w ostatnim okresie swojej śmiertelnej choroby przebywać w domu.

– Chociaż uważam, że hospicjum stacjonarne niesie wielką pomoc dla chorego, bo jest on w nim otoczony specjalistyczną opieką (duchową, medyczną, pielęgniarską), to jednak przebywanie w nim to nie to samo, co w domu – wyjaśnia. Dlatego w czerwcu 2006 r. postanowiła utworzyć grupę wolontariuszy, gotowych nieść pomoc chorym w stanie terminalnym, przebywającym w domu. Nie ukrywa, że posługiwanie chorym wypływało z motywu religijnego.

– W 2001 r. zaczęłam formację duchową w „Faustinum” – Stowarzyszeniu Apostołów Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tam zafascynowałam się Bożym miłosierdziem. Po półtora roku odkryłam, że chcę służyć Panu Jezusowi w chorych – zwierza się pani Halina. W efekcie Domowe Hospicjum Maryi Królowej Apostołów powstało 15 października 2006 r. przy parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Krakowie na os. Kurdwanów.

Z hojności ludzkich serc

Tego dnia oficjalnie zawiązała się wspólnota Domowego Hospicjum Maryi Królowej Apostołów, składająca się z ponad 20 osób – różniących się wiekiem, wykształceniem i wykonywanym zawodem (nie zabrakło też lekarza i pielęgniarki). Wszyscy odpowiedzieli na odczytane w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego zaproszenie do tworzącej się grupy wolontariuszy, mającej posługiwać terminalnie chorym w parafii. Wkrótce, bo już w listopadzie, rozpoczęło się pierwsze szkolenie medyczne, trwające trzy miesiące. Jednocześnie zadbano także o to, aby wolontariusze byli duchowo przygotowani do swej posługi. Były więc dla nich przygotowane konferencje duchowe, modlitwa i wspólne uczestnictwo w Eucharystii.

W lutym 2007 r. 23 osoby zaangażowane w działalność Domowego Hospicjum Maryi Królowej Apostołów założyły pod tą samą nazwą stowarzyszenie. Oficjalna rejestracja w Krajowym Rejestrze Sądowym nastąpiła 28 czerwca 2007 roku. Pozwoliło to stowarzyszeniu otrzymywać – zgodnie z prawem – darowizny na statutową działalność. W październiku tego samego roku sąd przyznał stowarzyszeniu status organizacji pożytku publicznego.

– Zaraz gdy poszliśmy do chorych, zobaczyliśmy ogromną potrzebę, aby w naszej działalności wprowadzić posługę medyczną. Było to naszym marzeniem, bo widzieliśmy, że chorzy, zwłaszcza z nowotworem, nie są zaopiekowani tak, jak być powinni. To jednak wiązało się koniecznością zarejestrowania NZOZ, czyli Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej, a na to potrzebowaliśmy czasu, bo musieliśmy mieć odpowiednie zabezpieczenie finansowe. Opiekę medyczną uruchomiliśmy więc dopiero po trzech latach. Od tego momentu nasze hospicjum, działające głównie na terenie osiedli Kurdwanów, Wola Duchacka i Piaski, zapewnia chorym pełną opiekę medyczną: lekarza, pielęgniarek, psychologa, fizjoterapeuty – opowiada Halina Styła.

Hospicjum utrzymuje się wyłącznie z hojności ludzkich serc, czyli dzięki kwestom, indywidualnym darczyńcom oraz wpłatom z tytułu 1 procenta podatku. Od NFZ nie dostaje żadnych pieniędzy.

Dzieją się cuda

Obecnie w Domowym Hospicjum Maryi Królowej Apostołów zarejestrowanych jest 12 chorych objętych opieką medyczną. Nie wszyscy są chorzy nieuleczalnie. – Tym różnimy się od innych hospicjów, że przyjmujemy także chorych nowotworowo, którzy nie są w stanie terminalnym. Teraz mamy kilka takich osób – wyjaśnia pielęgniarka Barbara Kowalczyk, która od 20 lat pracuje w opiece paliatywnej, a w domowym hospicjum od 7 lat. – Nie obejmujemy opieką dużej liczby chorych terminalnie, w ciągu roku jest ich niewiele ponad 30. Natomiast biorąc pod uwagę ostatnich 7 lat, czyli odkąd mamy posługę medyczną, pożegnaliśmy ponad 200 osób. I każde z tych odejść miało dla nas wymiar wyjątkowy. Bo naszą posługę traktujemy jako przygotowywanie chorego na moment odchodzenia z tego świata. Chcemy, aby był otoczony miłością bliskich i tych, którzy nim się opiekują, a także pojednany z Bogiem – wyznaje Halina Styła.

Hospicjum ma wyjątkowe Boże błogosławieństwo, co widać w tym, że dzieją się tutaj wielkie duchowe cuda: pojednania w rodzinie i szczere nawrócenia. – Gdy z naszą posługą wchodzimy w rodzinę, to nie oceniając nikogo, chcemy pomóc tym, którzy zbliżają się do ostatniej chwili życia, aby mogli się pojednać z Bogiem. Poza medyczną działalnością, którą wykonujemy w pełni profesjonalnie, chcemy też bowiem zadbać o sferę duchową chorego. Po tylu latach pracy mogę powiedzieć, że jest ona najważniejsza – mówi z przekonaniem Barbara Kowalczyk. Słowa potwierdza osobistym doświadczeniem. Dwa miesiące temu na chorobę nowotworowa zmarł jej ojciec. Od momentu rozpoznania choroby do śmierci upłynął rok.

– Teraz wiem, że można przygotować chorego i jego najbliższych na odejście. Dużo o tym rozmawialiśmy i modliliśmy się razem. Tata był zawsze praktykującym katolikiem, ale podczas choroby jeszcze bardziej zbliżył się do Pana Boga. Odchodził świadomie, wewnętrznie pogodzony, po przyjęciu sakramentu chorych – mówi wzruszona.

– Były takie osoby w naszym hospicjum, które żyjąc w nieformalnym związku małżeńskim, pod koniec życia zawarły sakrament małżeństwa. Miałam chorego, który nie był u spowiedzi przez kilkadziesiąt lat i udało się pokazać mu drogę do Pana Boga i do spowiedzi. W takich sytuacjach chory ma wewnętrzny spokój i ufność Bogu. Myślę, że o to chodzi w hospicjum. Bo jeśli jest ból duchowy, to na nic zdadzą się leki uśmierzające ból chorego ciała – mówi Halina Styła.

Domowe Hospicjum Maryi Królowej Apostołów obejmuje opieką każdego, kto się zgłosi z prośbą o pomoc, bez względu na wyznanie i przekonania. Zdarza się, że będący daleko od Boga i Kościoła nie mogą się nadziwić, że ktoś obcy przychodzi do niego i bezinteresownie posługuje przy nim, z wielkim oddaniem, życzliwością i miłością. A tak właśnie robią wolontariusze. – Już sama nazwa mówi, kim jesteśmy. Każda chora osoba, godząc się na to, abyśmy do niego przyszli, wie o tym, kim jesteśmy i że możemy mieć na niego wpływ w sprawach wiary. Ale my, jeśli wyczuwamy, że to jest osoba deklarująca się jako ateista, nie robimy niczego na siłę. Swoim zaangażowaniem i oddaniem dla chorego świadczymy natomiast o naszej wierze – mówi jedna z wolontariuszek. – W naszym hospicjum jesteśmy przekonani, że posługiwanie wśród chorych to powołanie, które wybrał nam Pan Bóg – mówi z radością Halina Styła.

Oni modlą się za nas!

Wdzięczność chorych i ich rodzin jest najwspanialszą zapłatą dla pracowników medycznych i wolontariuszy. Pani Janina Biernat ma ponad 70 lat i choruje od 18 lat. Porusza się na wózku inwalidzkim. W swojej chorobie jest jednak bardzo pogodna. – Mam uszkodzone nerwy rdzenia kręgowego. Czasem ból jest nie do wytrzymania, ale znoszę moje cierpienia, ofiarowując je w różnych intencjach. To mi daje pogodę ducha i siłę. Powtarzam słowa św. Pawła: „moc w słabości się doskonali”. Nieustannie modlę się za ludzi z domowego hospicjum, którzy dają mi nie tylko konkretną pomoc medyczną, ale opiekują się mną i modlą się za mnie. My, chorzy, czujemy, że nasi opiekunowie z hospicjum modlą się za nas. Ci wspaniali wolontariusze to są „anioły miłosierdzia” – mówi ze wzruszeniem.

Z ogromną wdzięcznością o pracownikach domowego hospicjum mówi także pani Ewa, która pożegnała swoją mamę dwa lata temu. Jej kontakt z hospicjum zaczął się w 2011 r., czyli wtedy, gdy jej mama, Antonina Chlipała, wymagała opieki po operacji guza jelita grubego. – Mama bardzo cierpiała. Początkowo zdiagnozowano, że ma za wiele mikrozłamań i łączono to z osteoporozą. W Wielki Czwartek 2014 r., gdy mama upadła i połamała się, okazało się, że to nie jest osteoporoza, lecz nowotwór kości. Ostatnie pół roku była pod całkowitą opieką hospicjum. Wolontariusze przychodzili do nas, kiedy tylko byli potrzebni, świadczyli bardzo profesjonalną opiekę i dużo ciepła. Pani Basia Kowalczyk nauczyła mnie też, jak pielęgnować mamę – opowiada pani Ewa.

W ostatnich tygodniach życia jej mamy nie było dnia, żeby nie rozmawiały na temat pani Basi, lekarza czy pani Asi – rehabilitantki.  – Mama mówiła o nich z wielką miłością i wdzięcznością. A potem, jak przyszedł moment, gdy mama miała odejść, pani Basia udzieliła mi cennych wskazówek i – co najważniejsze – w ostatnich dniach agonii prawie cały czas była z nami. To anioł dobroci. Wspierała nas rozmową. Dzięki niej dom, choć pełen cierpienia, nie był domem smutnym. Jestem przekonana, że to Boża Opatrzność na drodze choroby mamy postawiła nam te wspaniałe osoby z hospicjum – dodaje pani Ewa. 

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.