Szewska pasja

Agnieszka Otłowska

publikacja 01.12.2016 06:00

Zegarmistrz, szewc, cholewkarz, czyli małe lokalne usługi. Jest ich już coraz mniej...

Pan Tadeusz prezentuje formy, za pomocą których krojono dawniej skórę na cholewki. Agnieszka Otłowska Pan Tadeusz prezentuje formy, za pomocą których krojono dawniej skórę na cholewki.

Kiedyś zakład szewski czy zegarmistrzowski był na prawie każdej ulicy. Ich szyldy można było zobaczyć na bramach i ścianach starych kamienic. Dziś jest ich jak na lekarstwo. Wszystko dlatego, że następców coraz mniej. Dawniej umiejętności te dziedziczyło się z pokolenia na pokolenie: np. u Kowalskiego naprawiało się buty, a u Nowaka – zegarki. Dziś brakuje mistrzów i uczniów, a prawdziwi specjaliści są na wagę złota.

Nauki na Bonifraterskiej

Odwiedzamy na pułtuskim rynku ostatniego z cholewkarzy w tym mieście. Akurat przeszywa zamek w torbie podróżnej. – Teraz wystarczy przejechać na maszynie, aby szwy dobrze trzymały – mówi Tadeusz Smogorzewski. Od 1961 r. jest cholewkarzem i do dziś wykonuje swój zawód. – Przed wojną mój ojciec robił oficerki dla 13 Pułku Piechoty w Pułtusku. Gdy nastała wojna, cholewki do butów wykonywali Żydzi. Nawet w Warszawie było zaledwie czterech cholewkarzy Polaków, reszta była żydowskiego pochodzenia. I właśnie w czasie okupacji zacząłem się uczyć tego zawodu. 

Mój brat zabrał mnie w 1942 r. do najlepszego cholewkarza w stolicy – wspomina pan Tadeusz. Tam zaczęła się jego przygoda. To właśnie na Bonifraterskiej uczył się zawodu. – Pamiętam, jak na początku miałem za zadanie pomagać żonie majstra: przynosić wodę i sprzątać. I to ona po tygodniu decydowała, czy można przyjąć kandydata na naukę. Pamiętam, że pytała mnie nawet, czy umiem pacierz. A ponieważ jej opinia była pozytywna, zostałem przyjęty przez jej męża. Chętnie się za to zabrałem i przykładałem się do nauki – dodaje.

Tam pan Tadeusz nauczył się szycia cholewek. Po dwóch latach został czeladnikiem. Z każdym krokiem nabierał doświadczenia. – Potem dostałem papiery mistrzowskie, zdając egzamin przed specjalną komisją rzemieślniczą. Później na ul. Złotej, w szkole zawodowej uczyłem się krojenia skóry i garbowania. Niestety, nie zostałem tam długo. Po wypadku brata wróciliśmy do Pułtuska, żeby pracować tutaj razem.

Zaraz po okupacji założyliśmy zakład cholewkarski na ul. 3 Maja – opowiada pan Smogorzewski. – W 1956 r. bardzo wzrosły podatki i musieliśmy zamknąć nasz zakład. W tym czasie upadło zresztą wiele zakładów rzemieślniczych. Po zamknięciu zakładu pan Tadeusz dostał pracę w spółdzielni. – Pracowałem tam przez ponad 30 lat. Byłem mistrzem cholewkarstwa – opowiada. Jednak aby wciąż świadczyć usługi, musiał zdać kolejny egzamin. Potem mógł przyjmować uczniów i kształcić ich w tym zawodzie.

Pierwsze buty dla żony

Wciąż pracował wspólnie z bratem. – Sami robiliśmy formę, szyliśmy z szablonów. Wykonywaliśmy cholewki, a szewcy z nich dalej tworzyli buty. Najwięcej kroiliśmy oficerek, zarówno męskich, jak i damskich. W tamtym czasie były one bardzo modne. Pierwsze buty uszyłem dla żony. Przypominały one dzisiejsze botki dla kobiet. Pojechałem wtedy specjalnie do Warszawy na ul. Chmielną do słynnego pana Leona. Kiedy spojrzał na te cholewki, od razu zapytał mnie, gdzie się tego nauczyłem. Kiedy mu wszystko opowiedziałem, był zachwycony. Tak nawiązałem z nim współpracę. Przez pół roku dostawaliśmy od niego zamówienia – wspomina T. Smogorzewski.

– Ale wciąż było za mało cholewkarzy, a zapotrzebowanie było ogromne. Po wojnie nie było fabryk. W większych miastach wykonywano zamówienia na eksport. A my każdą cholewkę robiliśmy na miarę. Każda kobieta miała inną łydkę: jedna wąską, druga tęgą – dodaje. A dziś... po zawodzie cholewkarskim zostało jedynie wszywanie zamków do kurtek, plecaków, kozaków. – Są to drobne robótki. Czasem trzeba skrócić cholewkę, przeszyć zamek, ale szycie cholewek odeszło w las – mówi z nostalgią Tadeusz Smogorzewski.

Prawdziwy szewc to skarb

Do pułtuskiego cholewkarza zagląda znajomy szewc, który od lat z nim współpracuje. Odwiedzając go, opowiada nam swoją historię. – Po skończonej szkole zawodowej dostałem skierowanie do fabryki w Prudniku, tuż pod czeską granicą. To były trudne czasy – wspomina. Później otrzymał pracę w mławskiej fabryce obuwia dziecięcego, która z czasem przekształciła się w firmę obuwniczą dla wszystkich. Potem była praca w spółdzielni, a następnie w samodzielnym zakładzie. – Dziś do naprawy ludzie przynoszą buty, których czasami nie opłaca się naprawiać. Różnie z tym jest. Starsi kupują bardziej świadomie, wiedzą, co jest dobre. W większości są to buty ze skóry i dość trwałe. Młodym zależy na tym, aby były modne – mówi Henryk Czerwiński.

Pan Henryk zwraca uwagę na rozróżnienie, którego dawniej bardzo pilnowano. – Kim innym był szewc, a kim innym cholewkarz. Wprawdzie obydwaj pracowali, by wykonać buty, ale jednak wyraźnie się między sobą różnili. Cholewkarz kroił wierzch, robił dziurki, zszywał, ale potem oddawał ten półprodukt szewcowi, który dzieło kontynuował – wyjaśnia pan Henryk. – Najpierw mierzy się dokładnie stopę, następnie oddaje się wymiar do cholewkarza, który szyje cholewki. Gotowe cholewki wracają do szewca, który je odpowiednio formuje, dodaje do nich podeszwy i całą resztę obuwia.

Jak wspomina pan Henryk, dawniej szewc był przede wszystkim rzemieślnikiem, który robił buty i sporadycznie je naprawiał. Dzisiaj pozostała mu wyłącznie ta druga czynność. Ręcznie wyrabiane są tylko buty na specjalne zamówienia, według oryginalnych wzorów.

– Najdroższe buty, jakie robiłem, to były oficerki dla pasjonata jazdy konnej, których cena wyniosła 3,5 tys. zł. Dziś to już się nie opłaca. Trudno jest znaleźć dobrą, prawdziwą skórę, która nadawałaby się na buty. Tak samo jest z cennikiem. Inny jest dla butów damskich, a inny dla męskich, ale tu bardziej chodzi o rodzaj naprawy. Każdy but jest inny. Do każdego trzeba inaczej podejść. Niby do wymiany są tylko fleki, ale to jest różnie – dodaje pan Henryk. I przyznaje z żalem: – Dziś już nie ma prawdziwych mistrzów cechowych, którzy mogliby nauczyć młodych zawodów. To ginący zawód i jest nas coraz mniej. Tak samo jak i cholewkarzy. Dziś mało kogo interesuje zostanie szewcem. To dość „samotny” zawód – dodaje.

TAGI: