Ręce i palce Jezusa

Monika Łącka

publikacja 23.12.2016 06:00

Pacjenci mówią, że sami aniołowie trzymają ich tu za rękę i dodają im sił, a gdy przychodzi kres życia, spoglądają w oczy i mówią: „Żegnaj” albo „Do zobaczenia”...

Tym, co wszyscy chorzy i ich bliscy najbardziej cenią w hospicjum, jest serdeczna atmosfera i profesjonalna opieka. Na zdjęciu pani Joanna, która każdego dnia,  od pół roku, odwiedza tu córkę Ewę. Monika Łącka /foto gość Tym, co wszyscy chorzy i ich bliscy najbardziej cenią w hospicjum, jest serdeczna atmosfera i profesjonalna opieka. Na zdjęciu pani Joanna, która każdego dnia, od pół roku, odwiedza tu córkę Ewę.

Mamy świadomość, że tajemnica przejścia chorego do wieczności, w której spotka on Chrystusa, odbywa się właśnie u nas. Takie myślenie pomaga inaczej spojrzeć na opiekę nad człowiekiem, którego wkrótce oddamy Bogu – przekonuje Jolanta Stokłosa, od 1994 r. prezes Towarzystwa Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie, które świętuje właśnie 35-lecie i 20. rocznicę poświęcenia domu stacjonarnego. Zanim to oddanie nastąpi, warto dobrze wykorzystać każdą chwilę i pomóc choremu spełnić marzenia oraz zamknąć życie najpiękniej, jak tylko się da. – Gdy pytamy pacjentów: „Co możemy dla ciebie zrobić?”, wiele osób jest mile zaskoczonych, bo przez całą chorobę nikt – w żadnym ośrodku czy szpitalu – ich o to nie zapytał. W hospicjum najpierw staramy się opanować ból i inne dolegliwości, a potem chcemy skupić się na wnętrzu człowieka – dodaje dr Tomasz Grądalski, naczelny lekarz hospicjum, specjalista medycyny paliatywnej.

Małe wielkie marzenia

Personel i wolontariusze hospicjum wyspecjalizowali się więc w spełnianiu małych wielkich próśb pacjentów lub ich bliskich. – Przed laty trafił do nas pewien dziennikarz. Po kilku dniach zjawili się jego koledzy z redakcji i zapytali, czy da się urządzić mu mały pokoik, w którym mógłby dalej spisywać swoje wspomnienia. Obiecali też, że przywiozą mu komputer. Pokoik urządziliśmy, a dziennikarz codziennie po śniadaniu spędzał w nim kilka godzin i pisał książkę – wspomina J. Stokłosa. Gdy stan jego zdrowia pogorszył się, komputer stanął obok łóżka, by dalej mógł pisać. Gdy i to nie było już możliwe, popołudniami koledzy spisywali dyktowane zdania – najpierw na komputerze, a potem ręcznie, bo dziennikarz potrzebował coraz więcej czasu, by zamienić myśli w słowa. Książka została wydana pół roku po jego śmierci. – Był też stolarz, który w wyniku choroby stracił wzrok i bardzo chciał wziąć jeszcze do ręki drewno. Udało się to, bo przynieśliśmy mu deseczki, z których (nie widząc!) zrobił karmnik dla ptaków. Był bardzo szczęśliwy – opowiada prezes TPCh.

Zdarzają się i prośby trudniejsze, bo czasem człowiek robi rachunek sumienia dopiero, gdy patrzy w stronę horyzontu... – Bywa więc, że szukamy porzuconej przed laty rodziny, byłego męża, żony, niewidzianych dawno dzieci. Zazwyczaj udaje się ich znaleźć, a gdy przełamią się i przyjadą w odwiedziny, dzieją się rzeczy niezwykłe, bo przebaczając sobie winy, łatwiej jest się pożegnać... – tłumaczy J. Stokłosa. Czasem jednak ktoś pojednać się nie potrafi. – Tak jak pewna pani, która mówi tylko, że nie może przyjąć sakramentów, bo najpierw musiałaby przebaczyć. Komu i co – tego nie zdradza. Szanujemy jej wolną wolę i możemy się tylko za nią modlić – mówi ks. Adam Trzaska, od 15 lat kapelan Hospicjum św. Łazarza.

Zauważył, że także tutaj widać ostatnio, iż ludzie oddalają się od wiary. Warto jednak być cierpliwym i uśmiechać się, przechodząc obok chorych, którzy – na razie – nie chcą rozmowy z kapłanem. I takie osoby czasem decydują się na powrót do Kościoła i spowiadają się nawet po 60 latach życia bez Boga. W hospicjum zawierane są też śluby – czasem ludzi młodych, których zaskoczyła choroba jednego z nich, a czasem osób dojrzałych, które chcą uporządkować życie. – Pewna wdowa nie chciała po raz drugi wyjść za mąż, bo bała się, że ślub znów „spowoduje” śmierć wybranka. Okazało się jednak, że choroba przyszła i bez ślubu, i dopiero przy łóżku ukochanego ta kobieta zrozumiała, że Bóg w sakramencie niczego nie zabiera, ale daje i błogosławi. Mąż po ślubie zdążył jeszcze zjeść kawałek tortu i napić się szampana. Godzinę później odszedł – opowiada ks. Trzaska.

Jezus sam  się upomniał

„Ten dom wyrósł z głębokiej wiary w człowieka, który jest na ziemi najwyższą wartością. Także ten najsłabszy, wydawałoby się nieużyteczny, zawadzający...” – mówił w 1996 r. kard. Franciszek Macharski, odprawiając pierwszą Mszę św. w nowo powstałym budynku hospicjum. Zmarły 2 sierpnia kard. Macharski był wielkim przyjacielem domu przy Fatimskiej 17. 18 grudnia, podczas obchodów 20. rocznicy poświęcenia tego miejsca, upamiętni go tabliczka, która zawiśnie obok hospicyjnej kaplicy. – Gdy mieliśmy jakiś problem, szliśmy do kardynała, a on starał się pomóc. Oficjalnie przychodził ok. 4 razy w roku (m.in. otwierał Pola Nadziei i odprawiał opłatkową Mszę św.), a o hospicjum mówił: „nasz dom”. Nieoficjalnie wpadał bez zapowiedzi, by odwiedzić znajomych. Wchodził, mówił: „Szczęść, Boże”, dawał portierowi kurtkę i szedł na oddziały – opowiada J. Stokłosa.

Pewnego dnia kardynał wszedł akurat wtedy, gdy ks. Adam zaczynał odprawiać Eucharystię. A że kaplicę trzeba minąć, by dojść do chorych, to widząc kapłana przy ołtarzu, przystanął, wziął stołeczek i usiadł. Był jedynym uczestnikiem tej Mszy św. – Pomysł, by kaplica znajdowała się w takim miejscu i aby była otwarta na oddziały oraz na przychodzących ludzi, którzy – aby dojść do chorych – muszą najpierw uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem, też był kardynała Franciszka – mówi ks. Trzaska i opowiada, że gdy stoi przy ołtarzu, kaplica ma dla niego szczególny wymiar – dwa znajdujące się po jej bokach oddziały widzi jako ręce Jezusa, a 5 pokoi na każdym oddziale jak Jego palce. Co ciekawe, Jezus o widoczną dla wszystkich obecność sam się upomniał. Ks. Józef Gorzelany, budowniczy Arki Pana, podarował bowiem hospicjum piękny krzyż, który przez pewien czas wisiał w ołtarzu kaplicy. Potem zawisł tam obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a przed jego poświęceniem krzyż zdjęto i nikt nie wiedział, co się z nim stało. – Dopiero pani Wanda, jedna z pierwszych zatrudnionych w hospicjum osób, zapytała, czy jest tu rzeźba Chrystusa. Przypomniałam sobie o krzyżu. Szukaliśmy go długo, a znalazła go właśnie ta pani, która mówiła potem, że czuła, jak podłoga magazynu zachęcała ją, by szła dalej. W końcu zobaczyła wystającą rękę – to był Jezus na krzyżu, który dziś wisi po lewej stronie ołtarza – opowiada J. Stokłosa.

Miłosierdzie w czynie

Pani prezes jest osobą, z którą wszyscy kojarzą krakowskie hospicjum. Prosi jednak, by na pierwszym planie postawić tych, którzy byli tu od początku (czyli od 1981 r.), bo ona pojawiła się dopiero w 1983 r. Hospicjum nie powstałoby więc bez dr. Jana Deszcza, który był jego dobrą duszą i bardzo kochał chorych. Wśród najbardziej zasłużonych są też ks. Gorzelany, dr Maria Leńczyk (zadbała m.in. o powstanie zespołu wolontariuszy i prowadziła dla nich pierwsze kursy), redaktor Halina Bortnowska, mecenas Marian Anczyk i Janina Kujawska-Tener, pierwsza prezes TPCh, która starała się, by najnowsza wiedza z zakresu leczenia bólu docierała do Polski i żeby lekarze oraz pielęgniarki byli odpowiednio kształceni. – Znając Cecily Saunders, założycielkę pierwszego na świecie Hospicjum św. Krzysztofa w Londynie, dbała też, byśmy mieli kontakt z tym wzorcowym miejscem – opowiada J. Stokłosa, która z hospicjum związała się niedługo po śmierci mamy. – Umierała na nowotwór w domu i bardzo cierpiała, a ja byłam zupełnie bezradna. Chciałam zrobić wszystko, by inne rodziny nie musiały tego przeżywać – tłumaczy.

Przypomina, że pierwszym ojcem duchowym hospicjum jest św. Jan Paweł II, który w 1972 r., jako metropolita krakowski, postanowił, by w każdej parafii powstał zespół synodalny przybliżający ludziom owoce Soboru Watykańskiego II. Zespół, który powstał przy Arce Pana (z H. Bortnowską na czele), chciał jednak czegoś więcej. Należący do niego ludzie postanowili nie tylko rozmawiać i czytać kościelne pisma, ale przede wszystkim przekuć teorię miłosierdzia w czyn. Najpierw zaczęli posługiwać jako wolontariusze w Szpitalu im. Żeromskiego, odwiedzając chorych u kresu życia. Stopniowo dojrzewała też w nich myśl o stworzeniu w Krakowie opieki hospicyjnej, którą umocniło spotkanie z C. Saunders. W efekcie 29 września 1981 r. Wydział Spraw Społecznych Urzędu Miasta Krakowa wydał decyzję o wpisanie do rejestru stowarzyszeń i związków UMK Towarzystwa Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie – pierwszego w hospicjum w Polsce.

Pierwszy Zarząd TPCh zebrał się 26 października. Początkowo związane z nim osoby odwiedzały chorych w ich domach. Budowa domu stacjonarnego skończyła się dopiero w 1996 roku – 14 grudnia poświęcił go kard. Macharski. Chorymi, których z roku na rok przybywa, hospicjum od początku opiekuje się bezpłatnie. Tylko w ubiegłym roku na oddziale stacjonarnym przebywały 524 osoby, z hospicjum domowego skorzystało 699 osób, z poradni medycyny paliatywnej – 394 chorych, a z poradni leczenia obrzęku limfatycznego – 824 pacjentów z całej Polski. Warto dodać, że Boże Narodzenie to dla hospicjum szczególny czas.

– Najważniejsze to być wtedy z chorymi, zwłaszcza z tymi, do których nikt nie przyjdzie. Na Wigilię zapraszamy też tych, których bliscy zmarli – by nie byli sami. W południe odprawiam Mszę św., po której łamiemy się opłatkiem i jemy świąteczne potrawy. O północy w Pasterce uczestniczy personel, który ma wtedy dyżur – mówi ks. Adam i dodaje, że w Boże Narodzenie Chrystus przychodzi do hospicjum na wiele sposobów. Czasem rodzi się w sercu kogoś, kto się wtedy nawraca, a czasem powołuje kogoś do siebie i objawia innym kawałek nieba.