Pierwsze w ojczyźnie...

Beata Malec-Suwara

publikacja 26.12.2016 06:00

… święta spędzają u ciotki w Krakowie. Dziwią się, że wielu Polaków nie lubi ryb. Wszystkim są zachwyceni. Tęsknią tylko za rodziną, która została w Kazachstanie.

Dla Leny i Witalija to będą pierwsze święta w Polsce Beata Malec-Suwara /Foto Gość Dla Leny i Witalija to będą pierwsze święta w Polsce

Ostatnio w Biedronce kupiliśmy ze 4 czy 5 rodzajów ryb, żeby spróbować, jak smakują. Nie ma tutaj rybiej ikry ani śledzia delikatnie zamarynowanego, same płaty, bez głów, ogona i ości – mówi Witalij Kruczinin z Kazachstanu, który od ponad czterech miesięcy razem z rodziną mieszka w Odporyszowie. – A mnie i dzieciom pasuje to, że nie ma ości – przekomarza się Lena, żona Witalija, dziś już Polka nie tylko z pochodzenia.

Porzuceni na szczerym stepie

Jeszcze pięć miesięcy temu Helena i Witalij Kruczininowie z dwójką synów Alexandrem i Siergiejem mieszkali 4 tysiące kilometrów stąd, w Szortandach w Kazachstanie. Przodkowie Leny są Polakami, wysiedlonymi 80 lat temu z Chmielnicka na Ukrainie. Po zakończeniu w 1921 roku wojny polsko-bolszewickiej ponad milion Polaków pozostało na terenach Związku Sowieckiego, w większości na Ukrainie i Białorusi.

Pomimo wielu lat agresywnej polityki sowietyzacji prowadzonej przez władze, nasi rodacy zachowali polskie tradycje, język oraz przywiązanie do wiary przodków. Z tego powodu 28 kwietnia 1936 roku Rada Komisarzy Ludowych ZSRR podjęła decyzję o deportacji ponad 70 tysięcy Polaków do Kazachstanu. Wysiedlono i dziadków Leny.

Nie było łatwo. Deportowanych porzucano na szczerym stepie. Wielu z nich zmarło z wycieńczenia lub w wyniku szerzących się epidemii. Dziś w Kazachstanie mieszka ponad sto różnych narodowości. Często trudno im się zrozumieć. Nawet Witalij nie zna języka kazachskiego. Za to po polsku mówi coraz lepiej. – Byłem już wcześniej w Polsce dwa razy. Przez ostatnie pół roku uczyłem się polskiego głównie przez internet. Zresztą bardzo mi się ten język podoba. Może dlatego już tak dobrze rozmawiam – mówi Witalij.

Dobro zawsze powraca

W Polsce mieszkają już dwie siostry mamy Leny, jedna w Sanoku, a druga w Krakowie. Rodzina Leny mieszka też w okolicach Wałbrzycha. – Kilka lat temu ciocia z Sanoka przyjechała do nas, do Kazachstanu w gości i mówiła nam, że tu dobrze, że dzieciom tu będzie lepiej. Potem Witalij pojechał do Polski pooglądać i też mu się spodobało – opowiada Lena. Ciotka Ludmiła zaczęła rozsyłać listy do urzędów gmin i miast z prośbą o ich przyjęcie. Wysłała ich chyba z 70. W końcu pozytywnie na apel odpowiedziała Dąbrowa Tarnowska, tyle że niedługo później z obietnic się wycofała.

– Siedzieliśmy z ojcem Jerzym wieczorem i w gazecie przeczytaliśmy artykuł o niespełnionych marzeniach tej rodziny. Zainteresowaliśmy się sprawą i chcieliśmy im pomóc – opowiada Grzegorz Piotrowski, syn właściciela firmy Les-Drób z Niedomic. To Piotrowscy i Wójcikowie, właściciele firmy, kilkanaście lat temu dali pracę repatriantom z Kazachstanu, którzy zamieszkali w Białej koło Tarnowa. – To bardzo pracowici ludzie – zaznacza Piotrowski i dodaje, że dobro zawsze powraca. Wspólnie z gminą Żabno włączyli się w pomoc sprowadzenia Kruczininów do Polski. Urządzili dla nich mieszkanie i dali pracę.

Chleb, sól i dwa wesela

Lena i Witalij są im ogromnie za to wdzięczni. Do dziś wspominają, jak ich powitano w Odporyszowie. Na lotnisko do Warszawy wyjechał po nich sam burmistrz. – To była dobra okazja, żeby ich poznać, porozmawiać i oczywiście uprzedzić, że owszem, dostaną mieszkanie i pracę, ale kokosów tu nie ma – mówi Stanisław Kusior, burmistrz Żabna. W tym czasie dobiegały końca prace związane z urządzeniem Kruczyninom mieszkania na poddaszu w hotelu i restauracji prowadzonej przez Grzegorza Piotrowskiego. – Trzy dni przed ich przyjazdem tu jeszcze były puste ściany. Kiedy lądowali, my podłączaliśmy prąd, telewizję i skręcaliśmy meble – wspomina Piotrowski.

– Niczego w mieszkaniu nie brakowało. Pani Ania Piotrowska zadbała o najmniejszy szczegół, sztućce, ręczniki, nawet na stołach były obrusy, słodycze i dekoracje z kwiatów. Nic nie zmienialiśmy – mówią Lena i Witalij. Na miejscu przywitano ich tradycyjnie – chlebem i solą. Ale nie tylko. – Mieliśmy nawet dwa wesela z tej okazji – śmieje się Piotrowski i wyjaśnia, że przygotowali dla Kruczyninów także uroczysty obiad. Kiedy Witalij zaczął pracować, chciał się zrewanżować i zakomunikował: „Teraz ja was zapraszam na wesele”. „No coś ty! Jakie wesele? W kościele?” – dopytywał, a Witalij myślał o obiedzie.

Wdzięczność i skromność

Pierwsze święta rodzina repatriantów z Kazachstanu, która znalazła dom w Odporyszowie, spędzi u ciotki w Krakowie. Niedawno kupili samochód i dwa rowery dla chłopaków, którymi ci, jeśli jest ciepło, dojeżdżają do szkoły w Żabnie. A ciepło im tutaj, mimo że termometr wskazuje kilka stopni poniżej zera. – Przez ostatnie dwa tygodnie w Kazachstanie było blisko minus 40. Tu jest naprawdę ciepło – przekonują. Wdzięczni są wszystkim za okazaną pomoc i wsparcie. Rodzinie Piotrowskich, burmistrzowi i paniom z urzędu, które pomagają w załatwieniu formalności; pani burmistrzowej, że ich odwiedza i przywozi książki z biblioteki, i panu sołtysowi, który zajrzy od czas do czasu. Tęsknią tylko za rodziną, która tam została.

– Wigilia wygląda podobnie, ale inaczej – mówi Lena. – Przede wszystkim skromniej... dużo skromniej – dodaje. Nie ma takiego przedświątecznego szału z zakupami. Oczywiście przygotowują uroczystą wieczerzę z różnymi rodzajami pierogów i rybami, dzielą się opłatkiem, idą do kościoła, ale Kazachstan to w większości kraj muzułmański. Polaków w tej części kraju jest niewiele. – Ale mamy tam nowy duży kościół, oczywiście nie tak duży jak w Odporyszowie. Tamten pomieści jakieś 50 do 80 osób – mówi Witalij.

Pierogi, śledzie i karp

Przede wszystkim potrawy mają inny smak. – Uczę się tutaj gotowania od Gosi, z którą pracuję w restauracji. U nas pierogi ruskie mają farsz tylko z ziemniaków i cebuli, a tu ziemniaki miesza się z serem. Z mięsnego farszu robimy pielmieni, które przypominają tutejsze uszka. Uczę się robić dewolaje, kurczaki, kotlety schabowe. U nas tak się ich nie robi, kotlety są tylko z mielonego mięsa. Nawet bułki tartej nie ma, a tu jest elementarna – wylicza Lena. Bardzo smakują jej nasze torty i ciasta. – Tu się dodaje różnego rodzaju frukty, owoce – wyjaśnia.

– Kobiety w Kazachstanie też gotują smacznie – broni swojego Witalij. Najbardziej go dziwi, że tak wielu Polaków nie lubi ryb. – W pracy chłopaki krzywią się na rybę. Nie rozumiem tego. Znamy rodzinę z Kazachstanu, która tu już mieszka od ok. 10 lat. Podarowali nam karpia, którego Lena ugotowała, i zjedliśmy go z wielkim smakiem. Chętnie zjadłbym też takiego zwykłego śledzia – dodaje Witalij.

TAGI: