Diamenty Papcia

publikacja 06.01.2017 06:00

O trudnej sztuce wychowywania bardzo poranionej młodzieży opowiada Romuald Sadowski.

Romuald Sadowski jest dyrektorem Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich w Falenicy. Jakub Szymczuk /foto gość Romuald Sadowski jest dyrektorem Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich w Falenicy.

Agata Puścikowska: Ile lat sprowadza Pan na prostą drogę pokręconą młodzież?

Romuald Sadowski: W zawodzie pracuję już prawie 50 lat. Najpierw pracowałem w męskim Zakładzie Poprawczym w Oryszewie koło Żyrardowa. Od 1992 r. natomiast jestem dyrektorem Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego dla dziewcząt w Falenicy, gdzie wcześniej przez ponad 11 lat pracowałem jako kierownik internatu. W pierwszym ośrodku panowało przeludnienie, a co się z tym wiąże – były ogromne problemy z przemocą, ukrytym drugim życiem ośrodka. W Falenicy natomiast podopiecznych jest obecnie nieco powyżej 20. Stwarza to optymalne możliwości wychowawcze. U nas jest trochę jak w domu: wchodzisz i pachnie obiadem. Wokół zieleń. Dziewczyny czują się tu po domowemu, co jest akurat dla nich odkryciem nowym, bo domu często nie miały.

Dziewczęta pochodzą z trudnych środowisk?

Najczęściej tak. Mają za sobą traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa, potrzebują gigantycznej pracy diagnostycznej i wychowawczej, leczniczej. Naprawy zarówno ciała – bo wiele ma urazy fizyczne – jak i psychiki. Oraz duszy. Więc fakt, że dziewczyn jest niewiele, cieszy, bo każdej z nich można poświęcić maksymalnie dużo czasu i uwagi, tyle ile potrzebuje.

Skąd bierze się w człowieku potrzeba, by zostać wychowawcą w domu poprawczym?

Moja mama była osobą wrażliwą, pracowitą, wierzącą. Ojciec – wielkim patriotą. Walczył z Niemcami, był ciężko ranny, więziony w obozach. Po wojnie nie wyjechał do USA czy Kanady, chociaż mógł, tylko tu – jako „kułak” – wiązał koniec z końcem, niszczony gospodarczo, prześladowany. Wychowałem się w domu, w którym praca dla innych była codziennością. Chciałem zostać najpierw historykiem, jednak jako „syna kułaka” nie przyjęli mnie na studia. Nie chcę wpadać w tony metafizyczne, ale obecną robotę to mi naprawdę Góra nadała, odpowiednio układając moją życiową drogę. Skończyłem najpierw Studium Nauczycielskie, UW, trafiłem do IPS, gdzie mnie formował prof. Otton Lipkowski, prekursor polskiej pedagogiki specjalnej. To on nam mówił, że mądrości wydumane znajdziemy w książkach, a prawdę o ludziach poznamy, będąc z nimi. Złapałem bakcyla. W praktyce poznawałem zasady, że najpierw trzeba zdobyć zaufanie i nawiązać kontakt, by potem szukać potencjału w młodym człowieku. I na tej bazie tworzyć nowy świat.

Potencjału szukać w... młodym bandycie?

Dla obserwatorów z zewnątrz to bandyci, złodzieje i jeszcze gorzej. Tak ich się ocenia, nie znając prawdy o nich. Bo rzeczywiście robili w życiu złe rzeczy. Jednak nie ma skutku bez przyczyny. Moi wychowankowie doznali wiele zła w swoim młodym życiu: byli bici, maltretowani, gwałceni. Odrzuceni przez najbliższych. Na takich doświadczeniach budowali swój świat i relacje z ludźmi.

Poranione dziewczyny są wrażliwsze...

Wrażliwsze, więc budują grubszy pancerz. I oddają zło, by się bronić. Kiedyś dziewczęta przebywały w zakładach poprawczych głównie za kradzieże. Przemiany społeczno-ekonomiczne jednak spowodowały, że stały się bardziej agresywne w zachowaniu, co przekłada się na czyny. Są też ofiarami „nowości” takich jak narkotyki, dopalacze, dostępność pornografii, ostrej i brutalnej, która krzywdzi je w dwójnasób: mężczyźni traktują je jak „bohaterki” filmów. A potem one „oddają” takie zachowanie. Nie zawsze straszliwe poranienia dają się naprawić, czy chociażby zaleczyć.

W jaki sposób zaleczyć?

Dziewczyny mają przeróżne treningi, na przykład jak radzić sobie z agresją. Mają zajęcia artystyczne, bo śpiewając i grając, bardzo wyrażają siebie i swoje bóle, lęki. A to oczyszcza. Są też wolontariuszkami w ośrodku dla upośledzonych umysłowo dzieci. Ta trudna praca daje im ogromną radość i poczucie spełnienia. Uczą się empatii, której same nigdy nie doświadczyły. Była kiedyś u nas dziewczyna, skrajnie zdemoralizowana, która na czole miała wytatuowane słowa: „Litość to zbrodnia”. I to ona właśnie, jeżdżąc do ośrodka i opiekując się „roślinkami”, odmieniła się diametralnie. Inna, która poznała piękno pomocy dzieciom niepełnosprawnym, gdy sama zaszła w ciążę, zdecydowała się urodzić niepełnosprawne dziecko. Mimo że lekarze doradzali aborcję. Obecnie jest szczęśliwą żoną i matką kilkorga dzieci, a jej największym skarbem jest to niepełnosprawne.

W ośrodku są kaplica i krzyż, dziewczęta jeżdżą na rekolekcje...

Naszym zadaniem jest odkrywać potencjały dziewcząt i na tej bazie uczyć je zawodu, kształcić, pracować nad zdolnościami. I to robimy. Ale ważniejsze od edukacji jest kształtowanie sfery moralnej, duchowej. Jeśli dziewczęta jeżdżą na rekolekcje, widzą młodzież rozmodloną, śpiewającą, żyjącą wartościami. To dla nich szok i nowość: można żyć inaczej, lepiej, pełniej. Pojawia się tęsknota, by spróbować podobnie... Jeśli moje wychowanki mają niskie poczucie własnej wartości, bo były bite, gwałcone, poniewierane, to fakt, że przygotowują ołtarz na Boże Ciało albo stację Drogi Krzyżowej dla mieszkańców Falenicy, buduje w nich inny obraz samej siebie. Obraz lepszy albo po prostu... prawdziwszy.

Mówią na Pana Papcio. Dlaczego?

Bo te dziewczyny najczęściej nie miały ojca. A bardzo go potrzebują.

Największa Pana porażka...

To sytuacje, gdy dziewczyna wychodzi z ośrodka, a ja nie mogę zapewnić jej lokum. Albo gdy odzywa się po latach wychowanka, naprawdę dobra i wrażliwa dziewczyna, której jednak nie dało się pomóc i trafiła na 15 lat do więzienia. Albo i ta moja słynna „Cześć, Tereska”, czyli Ola, która brawurowo zagrała w filmie, a którą pokonał nałóg. Wszystkich dziewcząt wyleczyć się nie da. To trochę podobnie jak z rakiem: są różne formy choroby, różne organizmy. Czasem choroba jest śmiertelna...

Sukcesy?

To, że jeszcze żyję i mam siły jakoś to wszystko ciągnąć... A na serio to cieszę się, że przy nawale pracy, moim zaangażowaniu, mam szczęśliwą rodzinę. Żonę jedną od kilkudziesięciu lat, troje udanych dzieci i wspaniałego wnuka. Bardzo jestem dumny z moich perełek i diamentów. Perły to dziewczyny, które po wyjściu z ośrodka wróciły do rodzin (akurat miały takowe), zdobyły wykształcenie, mają sukcesy zawodowe. Pracują na wysokich stanowiskach, są szanowane. A jest ich wiele. Natomiast diamenty to takie dziewczyny, które nie miały gdzie wrócić, nie miały wsparcia chociażby kuzynki czy babci, nie zdobyły wykształcenia, nie są „kimś” w sensie zawodowym, ale prowadzą dobre, proste życie.

A marzenia?

Marzy mi się stworzenie dla byłych wychowanek dobrego systemu pomocy. Bo naprawdę po wyjściu od nas większość zostaje niemal na ulicy. Staramy się pomóc, jak możemy, stworzyliśmy nawet stowarzyszenie pomagające bezdomnym wychowankom. Ale to kropla w morzu potrzeb. A drugim moim marzeniem jest stworzenie takiego prawa, by wychowanki, które zajdą w ciążę (tak się zdarza...), mogły w legalny sposób mieszkać u nas i wychowywać swoje dziecko. Obecnie obowiązują brutalne przepisy: młoda matka musi oddać dziecko do domu dziecka lub zrzec się praw. A często te dziewczyny kochają swoje dzieci, są dobrymi matkami, a własne dziecko staje się motorem zmian i pracy nad sobą. Dlatego wielokrotnie naginałem prawo i pozwalałem mieszkać dziewczynie z maleństwem. Wiem, że w Ministerstwie Sprawiedliwości trwają prace, by takie rozwiązania wprowadzić legalnie. Czekam na nie z niecierpliwością i nadzieją.

TAGI: