Anna od cichej pracy

Agata Puścikowska

GN 5/2017 |

publikacja 02.02.2017 00:00

Droga Ani skończyła się zaskakująco szybko. Może dlatego, że tak dużo zrobiła.

Poznałam ją przez Helenę. Pewnie jak większość. Helena Pyz, lekarz z misji Jeevodaya w Indiach, w których od blisko 30 lat opiekuje się osobami dotkniętymi trądem, jest osobą medialną i znaną. Trudno się dziwić – wybitna praca, wybitne dzieło, wybitna postać. Już mniej osób znało Annę Sułkowską – jej prawą rękę, przez 13 lat kierującą Sekretariatem Misyjnym Jeevodaya. Sekretariat tu, w Polsce, wykonywał i wykonuje morderczą pracę, by zebrać fundusze na funkcjonowanie misji w Indiach. I tym wszystkim, niezwykle pracowicie i skutecznie, choć bez wielkiego rozgłosu, kierowała Ania. Kierowała, bo już pomaga inaczej. W innej przestrzeni. Zmarła pod koniec stycznia po ciężkiej chorobie. Miała 51 lat.

Ktoś powiedział czy napisał po jej śmierci, że była „cicha” – mając pewnie na uwadze pewien spokój i dystans i niezbyt duży rozgłos wokół własnej osoby. Owszem, w tym sensie Ania cichą była. Jednak trudno nazwać kobietę pełną pasji, energii, chęci do działania – cichą. Anna potrafiła zawalczyć o innych, miała własne zdanie i potrafiła je wyrazić konkretnie, bez owijania w bawełnę. Jednocześnie miała ogromny szacunek do każdej spotkanej osoby, nawet do tej, z którą nie we wszystkim się zgadzała. A o taką postawę, niestety, coraz trudniej...

Jeszcze niedługo przed śmiercią, gdy wydawało się, że leczenie daje dobre efekty, Anna planowała kolejny wyjazd do Indii. Wszak żenił się jej ukochany chrzestny syn – wychowanek misji, Majodż. Nie udało się. Znów trafiła do szpitala. Cierpiała. Wtedy też potwierdziła swoje dotychczasowe życie i wybory – w rozmowach z przyjaciółmi z pełnym przeświadczeniem mówiła, że Bóg wie, co robi. I nie skarżyła się, mimo bólu. Swoim współsiostrom – z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, którego była członkinią – kilka dni przed śmiercią wysłała SMS: „Wiem, że Pan Bóg wszystko może. I wziąć, i dać. Jemu chwała na wieki”. Chwała Mu i za Anię.

Niektórzy się buntują: dlaczego ona? Miała przecież tu, na ziemi, wiele do zrobienia. I zdrowy to bunt, bo ludzki i pokazuje, jak bliską osobą Ania była dla wielu. Ale tak to już chyba jest, że Bóg zabiera do siebie, gdy już droga i misja na ziemi się kończą. Droga Ani skończyła się zaskakująco szybko. Może dlatego, że tak dużo zrobiła?

I jeszcze jedna refleksja. W dobie krzyku, przedziwnych mód i gwiazdek, które zapalają się jaskrawym blaskiem, by szybko zgasnąć, postać Anny wyrasta na gwiazdę prawdziwą. Świeciła i świeci światłem naturalnym, dobrym, nierażącym w oczy. Światłem, które oświetlało drogę wielu. I nadal będzie świecić. Już blaskiem z Góry. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.