Najważniejsze – być autentycznym

Justyna Jarosińska

publikacja 28.04.2017 06:00

O wspólnocie, która daje radość, uczciwości w interesach i o tym, czy da się łączyć bycie przedsiębiorcą z zaangażowaniem w działania kościelne, opowiada Grzegorz Gruza, szkoleniowiec, właściciel jednego z lubelskich przedszkoli i współwłaściciel firmy cateringowej Bon Appetit.

Grzegorz Gruza zachęca katolików do dawania dziesięciny. Justyna Jarosińska /Foto Gość Grzegorz Gruza zachęca katolików do dawania dziesięciny.

Justyna Jarosińska: Jest Pan dosyć znaną postacią w lubelskim biznesie, ale niewielu pewnie wie, że jest Pan też liderem wspólnoty działającej przy parafii Matki Bożej Różańcowej w Lublinie.

Grzegorz Gruza: To wspólnota, która funkcjonuje od 2014 roku. Należą do niej przede wszystkim małżeństwa. Oprócz cotygodniowych niedzielnych spotkań, których głównym elementem jest uwielbienie, mamy także spotkania w kilkuosobowych grupach dzielenia. Rozmawiamy o tym, co dzieje się w naszym życiu, razem się modlimy, ale też dzielimy tym, jak przeżywamy Boże słowo czy usłyszane nauczanie. Dbamy o to, by wspólnota funkcjonowała wielopokoleniowo i długoterminowo. Dlatego gdy my, dorośli, mamy swoje spotkania, nasze dzieci także mają swoje zajęcia. Podobnie jest na wspólnych rekolekcjach – dla dzieci również jest przygotowywany program formacyjny. Wierzymy, że młode pokolenie za kilka, kilkanaście lat przejmie prowadzenie wspólnoty. W tej chwili jest nas ok. 100, a zaczynaliśmy od grupki ośmioosobowej.

Wspólnota, której Pan przewodzi, to… Miasto Dawida. Skąd taka nazwa?

Bardzo długo modliliśmy się, by Pan Bóg wskazał nam najodpowiedniejszą nazwę. Decyzja, że ma to być właśnie „Miasto Dawida”, zapadła w drugim roku naszego funkcjonowania. To była właśnie nazwa, którą jakoś razem usłyszeliśmy na modlitwie. Głównym charyzmatem naszej wspólnoty jest uwielbienie. Najważniejsza oczywiście jest Eucharystia i sakramenty, ale bardzo radosne i energiczne uwielbienie to przestrzeń, w której pojawiają się charyzmaty, na które się otwieramy.

Czy bycie przedsiębiorcą da się łączyć z byciem liderem kościelnej wspólnoty?

Staram się otwarcie mówić w środowiskach, w których funkcjonuję, o tym, że jestem wierzący. Poza tym, gdy ktoś doświadczył miłości Pana Boga, nie potrafi zatrzymać jej tylko dla siebie. Uważam, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by łączyć działania w Kościele z byciem przedsiębiorcą czy biznesmenem. Nawet duży biznes może być wolny od układów, może być czytelny, uczciwy i tylko taki w perspektywie długoterminowej ma szansę przetrwać. Tu nie powinno być żadnych konfliktów. Poza tym zawsze byłem wierzący. Wcześniej działałem też w innych wspólnotach. Ta, w której teraz funkcjonuję, jest dla mnie miejscem, gdzie mogę być w Kościele autentyczny. Jeśli ktoś jest osobą żywiołową i czuje potrzebę ukierunkowania swej energii, to właśnie u nas znajdzie przestrzeń, w której może się głośno radować, tańczyć, uwielbiać i nikogo to nie bulwersuje. Duch Święty w tej przestrzeni daje mi sporo radości.

A jak jest odbierany poważny przedsiębiorca, który w ten sposób manifestuje swoją wiarę?

Chyba w stosunku do zupełnie obcych osób aż tak mocno nie dzielę się swoim przeżywaniem wiary. Ale pewnie sam fakt przeżegnania się przed wspólnym posiłkiem podczas szkolenia może wzbudzić jakieś pytania. Nigdy nie spotkałem się jednak z wrogością czy zdziwieniem. Myślę, że jeśli staramy się żyć wiarą w ten sposób, iż jest ona dla nas czymś naturalnym, i nie wykrzykujemy agresywnie na zewnątrz, że wszyscy w taki sam sposób powinni funkcjonować, lecz jedynie staramy się dawać przykład, to nie doświadczamy z tego tytułu sprzeciwu. Staram się, na ile potrafię, być autentyczny. Zarówno w biznesie, jak i we wspólnocie. Ta autentyczność pozwala mi nie grać ról, nie udawać kogoś innego w jednym miejscu i kogoś innego w drugim. Nie żyję w konflikcie ani strachu, że jako osoba wierząca stanę się mniej wiarygodny jako przedsiębiorca. Wręcz przeciwnie.

Kwestia pieniędzy jest w Kościele trochę tematem tabu. Dlaczego?

Ja wierzę w to, że Pan Bóg posługuje się pieniędzmi, by za ich pomocą można było czynić wiele dobra. Temat pieniędzy rzeczywiście w naszym Kościele jest trochę kontrowersyjny i traktowany płytko – jako zagadnienie, którego nie należy poruszać, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Jestem absolutnym przeciwnikiem tej koncepcji i wierzę, że warto posługiwać się pieniędzmi, by budować dobre rzeczy. W moim odczuciu fakt, że przedsiębiorstwo coś sprzedaje i ktoś za to płaci, jest całkowicie naturalny. Myślę, że Pan Bóg widzi w tym miejscu także, a może przede wszystkim, katolików, którzy mają sprzedawać coś dobrego. Pytanie, co potem robi się z zyskiem, jak się go wykorzystuje. W tym jest sedno: na ile potrafimy pieniędzmi obracać, by wynikało z nich coś pozytywnego. Myślę też, że w perspektywie kilkunastu lat Kościół w Polsce może stać się bardziej autonomiczny. Spodziewam się takiego procesu, w którym środki częściowo publiczne, które dziś docierają do Kościoła, mogą się skończyć. Powinniśmy być gotowi na to, by Kościół utrzymać. A jeśli mamy go utrzymać, to musimy mieć z czego.

TAGI: