Dzieci z okna Pana Boga

Urszula Rogólska

Foto Gość |

publikacja 26.05.2017 06:00

Milenka na pieprzyk na stopie w tym samym miejscu co mama Asia. No i ta szczęka – wypisz wymaluj tata Paweł. Kiedy Kasia poszła do lekarki z Olą, ta od progu rzuciła: „Cała mama!”. A każdy, kto patrzy na 19-miesięcznego Franka, nie ma wątpliwości: skóra zdjęta z taty Marcina. Tyle że... te maluchy nie mają nawet odrobinki genów swoich rodziców.

Rekolekcje dla rodziców adopcyjnych w Szczyrku-Czyrnej. Urszula Rogólska /Foto Gość Rekolekcje dla rodziców adopcyjnych w Szczyrku-Czyrnej.

Był koniec stycznia 2013 r., kiedy Joanna i Paweł Bercalowie z Rzyk zdecydowali się pójść porozmawiać z ks. Tomaszem Sroką, ówczesnym wikarym w ich parafii. – Wiedzieliśmy, że pomógł on w adopcji jednej rodzinie w naszej parafii, więc poszliśmy porozmawiać, bo ta sprawa dawała nam coraz mocniej o sobie znać – uśmiecha się Joanna.

Katarzyna i Jerzy Jaroszowie z Wadowic znali ks. Tomka Srokę z pracy w szkole. – Ksiądz jest po prostu przyjacielem. Gdzieś w czasie rozmowy pojawił się nam ten temat... Powroty z pracy do pustego domu i tęsknota za śmiechem dziecka. To był 2014 rok – wspominają.

Agnieszka i Marcin Srokoszowie z Oświęcimia są od 15 lat małżeństwem. Pięć lat temu znajomi z pracy powiedzieli im o Ośrodku Adopcyjnym w Bielsku-Białej – że wspaniali ludzie tam pracują, że pomogą spełnić się ich miłości i oczekiwaniu na dzieciątko. – Poszliśmy tam. Od chwili złożenia naszych dokumentów czas się nam bardzo ciągnął – przyznają.

Dziś Joanna i Paweł są rodzicami 4-letniej Milenki, Kasia i Jerzy – 5-letniej Oleńki, a Agnieszka i Marcin – 19-miesięcznego Franka. Wszyscy byli uczestnikami drugich rekolekcji dla rodziców adopcyjnych i par, które przygotowują się do adopcji dzieci lub zastanawiają się nad nią. Pierwsze odbyły się rok temu w Międzybrodziu Bialskim, tegoroczne – w ośrodku Caritas w Szczyrku-Czyrnej. Przygotowali je Joanna Bercal, ks. Tomasz Sroka i Lucyna Hoffmann-Czyżyk, szefowa Ośrodka Adopcyjnego „Żar” w Żarach.

Serce otwarte na miłość

Współinicjatorką pierwszych rekolekcji była Katarzyna Kożuch, mama pierwszego dziecka, które znalazło dom w Rzykach po jej rozmowie z ks. Tomaszem Sroką. Katarzyna zmarła nagle w styczniu tego roku, ale stała się nieobecną patronką kolejnego spotkania rodziców adopcyjnych. To dzięki świadectwu Kasi, później także Joanny, w trzytysięcznych Rzykach swój dom znajdowało coraz więcej dzieci z ośrodka w Żarach. Dziś ich rodziny chcą się swoim szczęściem dzielić i pomagać innym.

Podczas trzech dni w Szczyrku małżeństwa spotykały się na konferencjach związanych z adopcją, rozmowach z zaproszonymi terapeutami i rodzicami, którzy już dzieci adoptowali. O stronę duchową troszczył się ks. Tomasz Sroka. Wśród uczestników spotkania były małżeństwa i pary niesakramentalne. Łączy je serce otwarte na miłość – adopcję: uznanie za swoje dzieci zostawionych przez biologicznych rodziców. Pierwszego wieczoru w Szczyrku spotkało się ok. 20 małżeństw, które już wychowują adoptowane dzieci. Nazajutrz dołączyło do nich kolejne 30 – pary po kursach przygotowujących do adopcji i te, które o niej dopiero zaczynają myśleć.

Trafiła się nam bajka

– Mijają cztery lata, a ja mam cały czas poczucie ogromnej wdzięczności i uważam, że teraz ja powinnam oddać to, co zostało mi dane – pomóc rodzinom, które są po tej stronie, po której my byliśmy cztery lata temu – mówi Joanna Bercal. – Jesteśmy pierwszą rodziną z Rzyk, która dzięki ks. Tomaszowi trafiła do ośrodka w Żarach i tą drogą w naszym domu cztery lata temu znalazła się sześciotygodniowa Milenka.

Dziewczynka jest dla nich prawdziwym prezentem z nieba. Joanna wspomina, że ich córeczka urodziła się 13 maja 2013 roku. Dziewięć miesięcy wcześniej mama Asi poprosiła ją, by dołączyła do jednej z róż różańcowych. – Podjęłam wtedy intencję – o moją drogę. O pewność, co mam zrobić, w którym kierunku iść – wspomina.

Zaczęło się od luźniej rozmowy z księdzem pod koniec stycznia. – Tamtego wieczoru już mieliśmy od niego telefony kontaktowe. Końcem kwietnia uzyskaliśmy kwalifikację do adopcji, a w czerwcu mieliśmy już w domu dziecko. Ja wiem, że trafiła się nam bajka, której każdemu życzę, ale zdaję sobie sprawę, że z reguły realia są inne i na dziecko czeka się dłużej – mówi Joanna. – My mieliśmy szczęście – nasze dziecko miało sześć tygodni, kiedy je poznaliśmy. Dziś ma cztery lata i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej... Nikt nie mógł wiedzieć, jak Milenka będzie wyglądać, kiedy ją poznaliśmy. A ma pieprzyk na stopie dokładnie w tym samym miejscu co ja. A budowę szczęki dokładnie jak tata.

Podjąć wyzwanie

Kiedy w Rzykach domy znalazło już siedmioro dzieci z adopcji, w tamtejszej strażnicy odbyło się pierwsze spotkanie ich rodziców z Lucyną Hoffmann-Czyżyk i wszystkimi osobami zainteresowanymi adopcją. – Przyszedł tłum – wspomina Joanna. – Wieści rozchodziły się pocztą pantoflową. Jesteśmy bardzo otwarci na ten temat, więc po spotkaniu rozdzwoniły się u nas telefony. Bo jest tak, jak często nam powtarza ks. Tomek: „Kiedy Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno”.

Wiem, jak to jest borykać się z tymi wszystkimi myślami, kiedy nie można mieć biologicznych dzieci. Każdy najpierw szuka informacji w internecie, ale osobisty kontakt jest zupełnie inny. Każdy z nas ma inną drogę. Najważniejsze to otworzyć się, podjąć wyzwanie i nie budować własnego scenariusza. Zdać się na Opatrzność.

Joanna wspomina, że kiedy dowiedziała się, iż czeka na nich noworodek, była nastawiona na nieprzespane noce, bała się, czy i kiedy obudzi się w niej instynkt macierzyński, że będzie musiała w nocy nastawiać budzik, bo nie usłyszy małej, żeby ją nakarmić. Paweł chodził podenerwowany – bo jak tu na ręce wziąć taką delikatną kruszynkę. – Tymczasem, kiedy tylko zobaczyliśmy Milenkę, instynkt obudził się w tej samej chwili, od razu – tak u mnie, jak i u męża – śmieje się Joanna.

„Mama” na urodziny

– Kiedy jest się we dwoje, jesteśmy zafascynowani sobą. Ale przychodzi taki czas, kiedy czuje się, że czegoś brakuje, że chciałoby się przelać swoje uczucia na dziecko, pokochać je... U nas zamknęły się drzwi – bo wiedziałam, że nie mogę mieć biologicznych dzieci – ale otworzyły się okna – mówi Katarzyna Jarosz.

– Nie wiedzieliśmy do kogo z tym iść, ale widzieliśmy, że ks. Tomasz pomógł już kilku małżeństwom. Dał nam namiar na panią Asię, a ona pomogła nam się skontaktować z panią Lucyną z Żar. We wrześniu 2014 r. skończyliśmy kurs i po dziewięciu miesiącach zadzwoniła do nas pani Lucyna „z propozycją”. Propozycją była dwuletnia Oleńka. Do dwóch tygodni dziewczynka znalazła się już w domu Kasi i Jurka w Wadowicach.

– Dziecko stawia świat do góry nogami – zwłaszcza u takiej kobiety, jaką ja byłam: pedantycznej i poukładanej – śmieje się Kasia. – Sprawy ważne poszły na drugi plan. Potrzeby malucha stały się najważniejsze. Człowiek chce nadrobić te wszystkie lata... Każdy, kto widzi Olę i jej rodziców, nie może się nadziwić – tak wielkie jest jej podobieństwo do Kasi. – Ja mam tylko jedno wytłumaczenie na to: każdy z nas ma gdzieś tam swoje dziecko, które na nas czeka... – mówi Kasia.

Jak wspominają Jaroszowie, bali się, jak dziecko zareaguje, kiedy ich zobaczy. Czy ich pokocha? Ola niewiele jeszcze mówiła, ale już na pierwszym spotkaniu powiedziała do Kasi „mamo” i bez żadnych oporów przytulała się do Jurka. – „Mamo” usłyszałam dokładnie w dniu moich urodzin – mówi Kasia.

Franek na 1 czerwca

– Na Franka czekaliśmy cztery lata od dnia złożenia papierów w ośrodku adopcyjnym w Bielsku-Białej – mówią Agnieszka i Marcin Srokoszowie. – To jest taka decyzja, do której trzeba dorosnąć. Stwierdziliśmy, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Ale czuliśmy, że to nasze dziecko na nas czeka. Najpierw jednak czekała nas rozmowa wstępna z panią pedagog i psycholog, potem wizyta pani psycholog w domu. Po roku przeszliśmy trzymiesięczne szkolenie. Byliśmy sceptyczni. Po kursie czekaliśmy dwa lata. Ale dziś mówimy zdecydowanie: warto było!

Przed rokiem, w długi majowy weekend poznaliśmy Franka i... mieliśmy trzy tygodnie, żeby przygotować do na jego przyjęcie. Srokoszowie przyznają, że mały Franek całkowicie zmienił ich życie. Wszystko jemu podporządkowali.

– Czego potrzeba, by zdecydować się na adopcję? Trochę cierpliwości i zwyczajnego otwarcia się – mówią rodzice Frania. – Nasz syn jest dowodem na działanie Opatrzności. Faktycznie, to Pan Bóg kieruje te dzieci i szuka rodziców dla nich. Dokładnie 1 czerwca minie rok, od kiedy Franek zamieszkał z Agnieszką i Marcinem – i jak tu nie świętować Dnia Dziecka?

Pokochać od razu

W czasie szczyrkowskiego spotkania Lucyna Hoffmann-Czyżyk przybliżała rodzicom szereg aspektów związanych z adopcją. Najważniejszy to ten, by nie mieć własnego pomysłu, jak wszystko się potoczy. – Może się zdarzyć, że zamiast jednej dziewczynki czeka na was dwóch chłopców albo trójka rodzeństwa. Ja nie dopasowuję dzieci do życzeń rodziców. Najważniejsze jest dobro dzieci. Spośród rodziców, których znam, szukam takich, którzy zaspokoją potrzeby danego dziecka – mówiła w Szczyrku.

– Mama biologiczna rodzi w łonie, mama adopcyjna rodzi w sercu – podkreślają rodzice. – Czasem ludzie boją się adopcji – bo nie wiadomo, „co z tego wyrośnie”. Ale czy mamy taką pewność w przypadku dzieci biologicznych? To trudna decyzja. Dziecko nie jest zabawką, którą można oddać do sklepu, jeśli nam nie odpowiada. Trzeba być przygotowanym na zabranie całego bagażu bolesnych doświadczeń, jakie ono niesie w swoich krótkim życiu. I trzeba je pokochać od razu, licząc się z tym, że ono nas od razu może nie pokochać...