„Okruszek” świętuje

Karolina Pawłowska

publikacja 07.06.2017 04:30

Tu sukcesem niekoniecznie jest bezbłędne opanowanie tabliczki mnożenia czy płynne przeczytanie czytanki. Tutaj każdy najmniejszy krok naprzód witany jest z entuzjazmem. Niezmiennie od trzydziestu lat.

Częścią dwudniowego świętowania była Plejada Talentów. Karolina Pawłowska /Foto Gość Częścią dwudniowego świętowania była Plejada Talentów.

W klasie szóstej dzień zaczyna się od dźwięków i zapachów. Potem jest sprawdzanie obecności. Kasia potrzebuje jeszcze swojej fotografii na plakietce z imieniem, ale pięcioro pozostałych uczniów potrafi już bezbłędnie umieścić właściwy magnes na tablicy. Damian uwielbia się uczyć. Z dumą pokazuje starannie prowadzony zeszyt. Być może wkrótce będzie w stanie sam się podpisać. Ma 18 lat.

– Damianek nauczył się już sam pisać literę „d”, Marcel – czytać dwusylabowe wyrazy, Kasia – rozpoznawać zapisane imiona. A Kacper to moja prawa ręka, zawsze gotowy do pomocy – Paulina Sotyń może wyliczać sukcesy swoich uczniów bez końca.

Tak spektakularne jak nauczenie się tabliczki mnożenia w „Okruszku” nie zdarzają się często. Ale każdy, nawet najmniejszy krok naprzód dostarcza mnóstwo radości i dumy. Damian, choć do poruszania się w świecie potrzebuje wózka inwalidzkiego, w klasie potrafi sobie doskonale radzić bez niego. I bez pomocy nauczycielki.

– Stawiamy na samodzielność. Nie szkodzi, że dziecko jeździ na wózku, ma tylko jedną sprawną rękę czy nie widzi – w jakimś stopniu może być samodzielne. I tego też bardzo potrzebuje – zapewnia pani Paulina. To również część programu szkolnego: nauczyć się dbania o czystość, przygotowywania stanowiska pracy, sprzątania po jedzeniu.

– Tak dzieci uczą się najważniejszego: życia. Prosimy też rodziców, żeby włączali dzieci w normalną aktywność domową, pozwolili nakryć do stołu czy wykonać proste czynności porządkowe. To daje dzieciom bardzo ważne poczucie sprawstwa – opowiada.

Baliśmy się tego downa

Maja ma 12 lat. We wrześniu zamieszkała w internacie. Dzięki temu zaoszczędziła mnóstwo czasu traconego na codzienne dojazdy z Rusowa i może rozwijać talenty w szkolnym zespole tanecznym i teatralnym. – O tym, że tańczyła, wiedzieliśmy już dawno, ale dopiero teraz się przekonaliśmy, że ma talenty aktorskie – przyznają z dumą rodzice dziewczynki.

Decyzja o wypuszczeniu Mai „w świat” nie była łatwa. – Ja to nawet proponowałabym każdej mamie, żeby spróbowała! Chociaż nie powiem, na początku było trudno. Ale nie Mai, tylko mnie – przyznaje Wioletta Adamczewska. – Niepełnosprawne dziecko nie przestaje być człowiekiem. Też ma potrzebę dorastania, usamodzielniania się. Nam, rodzicom, czasami trudno temu sprostać, bo staramy się otoczyć nasze dzieci opieką jak szklanym kloszem – dodaje.

Teraz chwali sobie zmianę, jaka zaszła w córce. Internat nauczył Maję samodzielności, której wcześniej w domu, pod skrzydłami rodziców, nawet nie próbowała osiągnąć. – To nasze szczęście w nieszczęściu. Jesteśmy z niej tacy dumni! – mówi ze wzruszeniem pani Wioletta. – Baliśmy się tego downa. W głowie się kłębiły myśli, co będzie dalej, jak sobie poradzimy, co będzie, kiedy nas zabraknie. Strach. Teraz śmieję się sama z siebie. Maja jest naszym skarbem, a zespół Downa to nie wyrok. Pan Bóg nam ją dał. My musimy ten prezent docenić, uszanować i kochać najmocniej jak się da – opowiada.

Przyznaje, że część lęków pomógł rozwiać „Okruszek”. – To żadna wazelina! – zapewnia ze śmiechem mama Mai. – Nie wiem, jak jest w innych ośrodkach, ale wiem, że my mieliśmy wielkie szczęście – dodaje.

Trochę przestrzeni

– To normalne, że rodzice boją się o dzieci, także o sprawne, a co dopiero, kiedy dziecko jest dotknięte niepełnosprawnością. Uczymy więc trochę i rodziców: dajcie im nieco przestrzeni, swobody, samodzielności. Nie jest dobrze wyręczać je we wszystkim – potwierdza Monika Tyszkiewicz-Machnio.

Pani Monika jest nauczycielem muzyki, ale teraz nie będzie śpiewania, tylko szykowanie prezentów dla mamy. Na stół trafiają ramki, pędzelki, kleje. – Każdy będzie robić własną kompozycję. Ja będę pomagać, ale przecież nie zrobię tego za was, bo co to by był za prezent? – pyta, a uczniowie skwapliwie kiwają głowami, że żaden.

Marta bardzo lubi zajęcia plastyczne. Zresztą i innych talentów ma pod dostatkiem. – Uwielbiam śpiewać. I tańczyć! – opowiada rezolutna osiemnastolatka. Zespół Downa nie przeszkadza jej w występach przed szeroką publicznością. – Nie mam tremy. Na scenie świetnie się czuję. Marzę o tym, żeby śpiewać. Moją ulubioną piosenkarką jest Sylwia Przybysz. A publiczność jest fajna, bo lubię, jak mi klaszczą – mówi z uśmiechem.

Komenderuje kolegami, żeby ustawili się do zdjęcia. Bo błysk fleszy też bardzo lubi. Dlatego urodziny „Okruszka” bardzo jej się podobały.

Plejada Talentów

Częścią świętowania był Przegląd Twórczości Artystycznej Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej z Województwa Zachodniopomorskiego, który organizuje „Okruszek”. Dla niektórych młodych artystów to pierwsza okazja, żeby zaprezentować się na dużej scenie, usłyszeć prawdziwe oklaski i doświadczyć, że niepełnosprawność to żadna przeszkoda w prezentowaniu swoich talentów.

– Udział w przeglądzie to dla naszych dzieci nagroda za ciężką pracę. To, co przygotowują, czego uczą się przez cały rok, mogą zaprezentować innym – mówi Małgorzata Bartosiewicz z Zespołu Szkół Specjalnych nr 12 w Szczecinie. Placówka co roku bierze udział w kołobrzeskim przeglądzie, bo – jak przyznają nauczyciele – to również okazja do szlifowania w praktyce społecznych umiejętności. – Takie wyjazdy uspołeczniają. Uczą kontaktu z innymi, zachowania na widowni, dyscypliny. A także zwracania uwagi na to, żeby się ładnie i estetycznie zaprezentować. Słowem: same korzyści – podsumowuje Małgorzata Bartosiewicz.

Najmłodsi uczestnicy Plejady Talentów, podopieczni Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego ze Sławna, choć debiutowali na scenie Regionalnego Centrum Kultury, nie dali się ponieść tremie. – Występy przed rodzicami zaczęły nam wychodzić już całkiem ładnie. Tę piosenkę, z którą przyjechaliśmy, zaprezentowaliśmy też przed całą szkołą. A skoro tak, postanowiliśmy zrobić krok dalej i pokazać się na dużej scenie – mówi Monika Wolska, opiekun grupy, podkreślając, że najważniejsze jest dawanie niepełnosprawnym dzieciom szansy na wychodzenie do świata.

W centrum wydarzeń

Po dwudniowym świętowaniu w „Okruszku” wszystko wraca do normalnego rytmu. Pod czerwonym dachem dwupiętrowego domku w centrum miasta swoje miejsce ma obecnie 68 uczniów szkoły podstawowej i gimnazjum z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim, umiarkowanym, znacznym oraz ze współistniejącymi sprzężeniami, jak autyzm czy niepełnosprawność ruchowa.

W skład „Okruszka” wchodzą też podstawówka i gimnazjum w kołobrzeskim szpitalu. – W ciągu tych 30 lat bardzo dużo się zmieniło, ale jest też coś, co nieustannie nam towarzyszy przez ten cały czas: otwarcie na środowisko i dążenie, by każde dziecko czuło się tu dobrze – mówi Joanna Szymańska, dyrektorka kołobrzeskiego SOSW. Przyznaje, że placówka na dobre wrosła w miejski pejzaż. – Jesteśmy w samym centrum Kołobrzegu i staramy się, żeby nasi wychowankowie także byli w centrum wydarzeń: miejskich, powiatowych, wojewódzkich. A kiedy tylko nam się udaje, wyjeżdżamy i dalej – opowiada.

– Dwa lata temu byliśmy na zawodach w Los Angeles. Nasi sportowcy wrócili z medalami za 3. miejsce. Ale też tutaj, na miejscu, podejmujemy działania, które pomagają naszym uczniom czuć się dobrze w środowisku. Staramy się ich wyposażyć w taką wiedzę i umiejętności, które pozwolą im spokojnie być jego częścią – dodaje dyr. Szymańska.

A właśnie że siadaj!

„Okruszek” nie tylko oswaja niepełnosprawne dzieci ze światem, ale też świat z niepełnosprawnością. – To dziwne, ale wciąż zdarzają się jeszcze nieprzyjemne sytuacje. I dotyczy to przede wszystkim ludzi dorosłych. Bo dzieci doskonale radzą sobie z niepełnosprawnością swoich rówieśników. Bardzo szybko znikają wszelkie bariery. Warsztaty, które prowadzimy dla najmłodszych, powinniśmy prowadzić dla dorosłych, bo oni mają większy problem z obecnością osób niepełnosprawnych w świecie – mówi Paulina Sotyń. Wszystko się w niej gotuje, gdy spotyka się z nietolerancją, brakiem wrażliwości czy zwyczajną głupotą.

– Nie zarazimy się niepełnosprawnością. Ani nie ściągniemy jej na siebie, wierząc w zabobony – zżyma się nauczycielka. – Ile razy słyszałam ostrzeżenie: „nie siadaj na wózku!”. A właśnie że siadaj! Choćby po to, żeby zobaczyć, jak wygląda świat osoby, dla której wózek jest koniecznością. Kiedy w klasie pojawiła się niewidoma uczennica, od razu w domu zawiązałam sobie oczy i próbowałam poruszać się po omacku. Żeby móc sobie chociaż trochę wyobrazić jej świat – opowiada.

Stara się być ambasadorem niepełnosprawnych w świecie pięknych, zdrowych i szybkich. – Chyba wszyscy pracujący z osobami niepełnosprawnymi tak mają. Tłumaczymy, wyjaśniamy, reagujemy, oburzamy się. Albo przywracamy właściwą perspektywę patrzenia na świat. Kiedy znajomi mają „wielki problem”, jaki samochód kupić, albo coś im nie wypaliło, opowiadam o naszych dzieciakach i o tym, jak one radzą sobie z problemami – dodaje z uśmiechem.