Wypełnianie przepaści

Marta Sudnik-Paluch

publikacja 11.06.2017 04:30

Ewa i Mariusz dzięki wspólnocie trudnych małżeństw uczą się kłócić. – Kłócić bez nienawiści – precyzuje Ewa.

– Bez synów nie wyobrażamy sobie życia – przyznają Ewa i Mariusz Krywoszowie.  Na zdjęciu z 11-letnim Adamem i 8-letnim Olkiem. Marta Sudnik-Paluch /Foto Gość – Bez synów nie wyobrażamy sobie życia – przyznają Ewa i Mariusz Krywoszowie. Na zdjęciu z 11-letnim Adamem i 8-letnim Olkiem.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, kiedy Mariusz Krywosz staje w drzwiach, to T-shirt z napisem „Moja żona jest księżniczką”.

– Był taki moment w moim życiu, że wyobrażałem sobie, że mogę żyć bez mojej Ewy. Bez dzieci nie, tylko bez niej. Dziś wiem, że to synowie mnie kiedyś opuszczą, a z żoną zostanę – przyznaje szczerze. Ale żeby to zrozumieć, potrzebował spotkań Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”.

Będzie pewność, że wrócicie

– Trudno się samemu przed sobą przyznać: „Tak, moje małżeństwo wymaga ratunku”. Początkowo dla mnie jako faceta to było nie do przejścia – wspomina Mariusz. Do żorskiej wspólnoty trafił z żoną Ewą cztery lata temu, kiedy wydawało się, że ich związek jest już nie do uratowania.

– Wcześniej dwa razy wyprowadzałem się z domu. Atmosfera między nami była trudna do zniesienia: albo karczemne awantury, albo mijanie się bez słowa, totalna cisza – mówi. – Pamiętam, że po jednej z awantur zadzwoniłam z płaczem do siostry – włącza się Ewa. – Odebrał szwagier. Powiedziałam mu, że to koniec, że ja już Mariusza nie kocham i musimy się rozstać. Usłyszałam, że to niemożliwe, bo łączy nas sakrament małżeństwa. Wtedy chyba tylko on i moja siostra wierzyli, że uda nam się pokonać kryzys – dziś te słowa Ewa wypowiada z uśmiechem.

To właśnie siostra i szwagier wyszukali spotkania wspólnoty „Sychar”. – Moja pierwsza odpowiedź to było stanowcze „nie”. Nie będę się spowiadał przed grupą katoli, stwierdziłem. Byłem pewien, że mimo wszystko sami damy radę rozwiązać nasze problemy. Ale Pan Bóg zadziałał i już na pierwszym spotkaniu poczułem, że konferencja, którą wygłosiła siostra, jest specjalnie dla mnie, o moich problemach – przyznaje szczerze Mariusz.

– To pierwsze spotkanie właściwie niewiele zmieniło w naszej relacji. Nie wiem, czy nie zrezygnowalibyśmy, gdyby nie fakt, że na zakończenie otrzymaliśmy od księdza Henryka ikonę, która peregrynowała do kolejnych uczestników. Kiedy nam ją wręczał, powiedział: „Weźcie, przynajmniej będzie pewność, że wrócicie na następne spotkanie” – dodaje Ewa.

Naklejka

Wrócili, choć nie było łatwo. W każdym z małżonków tkwiło bowiem głębokie przekonanie, że uda się tylko, jeśli to drugie diametralnie zmieni swój sposób postępowania.

– Nie ma co lukrować. Myśmy się kłócili, wracając z każdego spotkania – wspomina Mariusz. Dopiero na rekolekcjach małżonkowie wreszcie poczuli, że zaczyna się coś zmieniać. – Wtedy trochę daliśmy się ponieść. We mnie urosło przekonanie, że już wszystko za nami, że tylko super będzie. Nawet sobie nakleiłem na samochodzie informację o wspólnocie „Sychar”. I przyszedł kolejny kryzys – Mariusz spogląda na Ewę. – Wziąłeś skalpel i chciałeś ten napis zrywać. Ale się nie dało. Na szczęście narzędzia do pokonania kryzysu mieliśmy już dzięki spotkaniom trudnych małżeństw – podkreśla.

Napis został do dziś i działa na innych. – Kiedyś po jednym ze spotkań podszedł do mnie młody mężczyzna. Powiedział, że kiedy żona go opuściła, choć nie był specjalnie wierzący, pomodlił się do Boga z prośbą o wskazanie drogi. I wtedy ja z moją naklejką na szybie zatrzymałem się przed nim na światłach. Małżeństwo wychodzi z kryzysu. Nawet dla jednej pary opłaciło się mieć taki znak – cieszy się Mariusz.

Dziś małżonkowie nie ukrywają, że trudne doświadczenia stały się dla nich błogosławieństwem, okazją do nawiązania relacji z Bogiem. Jak sami mówią z uśmiechem, sprawdzili w praktyce, że moc w słabości się doskonali. Wspólna modlitwa, kiedyś rzecz nie do wyobrażenia, stała się codziennością. – Ogromnym odkryciem było dla mnie to, że musimy oboje pracować. Że to nie mąż jest zły, ale oboje musimy zmienić swoje podejście. Ale tak naprawdę to mąż wykonał większą pracę – mówi z uznaniem Ewa. – Zauważyłem, że dla żony stałem się prawdziwym mężczyzną, którego zdanie się liczy – podkreśla Mariusz.

Państwo Krywoszowie swoją formację we Wspólnocie Trudnych Małżeństw „Sychar” rozpoczynali w Żorach. W tym roku tamtejsze ognisko obchodzi swoje 10-lecie. – Było nam mało spotkań, więc zaczęliśmy jeździć też do Rydułtów. A dziś jestem liderem tamtejszego ogniska – mówi Mariusz.

– Z „Sycharu” w Żorach wyłoniły się dwa ogniska: w Katowicach i Rydułtowach – precyzuje Marek Płoneczka. – W Żorach powstała wspólnota trudnych małżeństw jako trzecia w Polsce. To wypełnienie pewnej luki, jaka istniała w duszpasterstwie: są grupy skierowane dla rodzin „zwyczajnych” i te dla związków niesakramentalnych. A pomiędzy tym przepaść – uważa lider ogniska z Żor.

– Przez 10 lat działalności staramy się przede wszystkim przypominać, jak ważny jest sakrament. Dzisiejszy świat często do małżonków opuszczonych, którzy starają się zachować wierność, śle komunikat: „Zapomnij, ułóż sobie na nowo życie”. My staramy się dawać oparcie w oczekiwaniu na powrót małżonka, zwłaszcza kiedy trapią wątpliwości czy doskwiera samotność – wyjaśnia Marek Płoneczka. – Dajemy w ten sposób szansę sakramentowi. Szansę, by Bóg objawił się w mocy sakramentu.

TAGI: