Dzieci i bodźce

Agata Puścikowska

GN 23/2017 |

publikacja 08.06.2017 00:00

Ilość bodźców serwowana już nawet małym dzieciom jest niebotyczna.

Rzadko czytam blogi młodych rodziców. Jednak czasem trafi się jakiś opis dnia lub dni, tygodni, wakacji. I jeśli naprawdę w ten sposób wygląda życie większości młodych rodziców, to rośnie nam pokolenie dzieci karmionych od początku ekologicznym jarmużem oraz komosą ryżową, mówiące w języku południowochińskim (z pewnością taki istnieje, a jeśli nie, to dziecko go odkryje), spędzających wakacje na stopa w Indiach, ćwiczące taniec afrykański zulu-gulu, znające fizykę kwantową od kołyski oraz nastawione na osiągnięcie sukcesu zawodowego już w wieku 11 lat. Jeśli nie wcześniej. Oczywiście, wprost nikt w ten sposób nie pisze. Jednak ilość bodźców, które serwuje się dzieciom i które mają te dzieci „rozwinąć”, jest niebotyczna. I zapewne służy wszechstronnemu poznaniu świata, rozwojowi mózgu i zdobyciu Mount Everestu zimą, gdy tylko potomek nauczy się chodzić.

Oczywiście, jest dobrze, gdy rodzice dbają o rozwój dziecka. To nawet konieczne. Jednak czym innym jest mądry wybór zajęć dodatkowych i wspieranie w nauce, a czym innym nastawienie wyłącznie na „stymulowanie” dziecka. Stymulować, od noworodka, powinny już zabawki, jedzenie, spotkania, wyjazdy, znajomi. Wszyscy i wszystko. Jeśli mama trzylatka opisuje, jak dwa weekendowe dni jej syn spędził na warsztatach, tańcach, języku angielskim i basenie, a przy tym rodzice byli cały czas z nim „w drodze”, to wypada zapytać: a po co? I dlaczego małe dziecko nie mogło po prostu… pobyć z rodzicami? A nawet ponudzić się, podłubać w plastelinie i nosie, razem obrać ziemniaki i pooglądać kreskówkę? W domu…

Przedszkole, szkoła, media, tempo życia. Tu już wystarczy, by ogrom informacji, wrażeń i emocji, których doświadczają małe dzieci, przytłaczał. A dodawanie do tego, dobrowolnie i z „poczucia obowiązku”, kolejnych wrażeń mija się z celem. Bo celem jest przecież wychowanie mądrego, stonowanego i dobrego człowieka. A nie szalonego erudyty, którego emocje nie będą nadążać za rozwojem intelektualnym.

Pięcioletni synek znajomej, po powrocie z basenu, a przed skrzypcami i angielskim, położył się na podłodze i jęknął: „Tak bym chciał być chory, nic bym nie musiał”. To dramatyczne stwierdzenie na szczęście zadziałało na jego mamę jak kubeł zimnej wody. Przystopowała. Idą wakacje. Pozwólmy naszym dzieciom odpocząć. Od bodźców przede wszystkim. Ale też od naszych zapędów, by z małego dziecka zrobić przygniecionego wrażeniami, mądrościami i zajęciami, zmordowanego życiem geniusza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.