Skazani na bezdomność?

Tomasz Gołąb

publikacja 23.06.2017 04:30

Stąd odjeżdżały transporty humanitarne do Czeczenii i w ubogie rejony Polski, nie tylko w czasie powodzi. Tu po odzież i pomoc przychodzą od lat warszawscy potrzebujący. Czy lokal przy ul. Grójeckiej zostanie zamknięty?

Z pomocy udzielanej przez fundację korzysta kilkaset osób. Tomasz Gołąb /Foto Gość Z pomocy udzielanej przez fundację korzysta kilkaset osób.

Darek ma 42 lata. Tej zimy odmroził sobie palce u stóp. Przy minus 23 stopniach i przemoczonych butach tak się to musiało skończyć. Spał na klatkach schodowych, ale po amputacji znalazł schronienie u sióstr misjonarek Miłosierdzia przy ul. Poborzańskiej na Bródnie. – Kochane są. U mamy nie miałem lepiej – uśmiecha się.

Trafił do fundacji D.O.M. na ul. Grójecką, tuż przy pl. Zawiszy. Przestał pić. Szuka terapii, która pozwoli mu utrzymać trzeźwość. Psycholog Agnieszka Więckiewicz właśnie omawia z nim szczegóły pomocy. Najtrudniejsze jest motywowanie do zmiany sytuacji życiowej, udzielanie wsparcia emocjonalnego i budzenie wiary w możliwość zmiany. Raz w tygodniu, w czwartki, kolejka bezdomnych ciągnie się nawet kilkadziesiąt metrów. To dzień wydawania odzieży z darów.

Życie albo…

Psycholog zgarnęła Andrzeja dosłownie z ulicy. Nie od razu. Pierwszego dnia widziała, jak wytoczył się z butelką ze sklepu przy ul. Żytniej. Drugiego już leżał pod altanką. – Życie mi uratowała – mówi alkoholik, opowiadając o trudnym dzieciństwie w okolicach ul. Gibalskiego.

W ramach dotacji na lata 2015–2018 w lokalu prowadzony jest m.in. Punkt Poradnictwa dla Osób Bezdomnych, współfinansowany ze środków Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Tu spotykają się także streetworkerzy fundacji, którzy patrolują ulice i docierają m.in. aż do podwarszawskich gmin: Łomianek, Konstancina-Jeziorny, Pruszkowa, Piaseczna czy Otwocka.

– Wielu naszych podopiecznych już nie żyje. Ale niektórym udało się zmienić życie – mówi Zdzisław Bielecki, prezes fundacji. Wrócił właśnie z kolejnej szkolnej prelekcji na temat bezdomności. Młodzież była zaskoczona, gdy prosił, by nie dawać ludziom ulicy pieniędzy, bo te utrwalają jedynie ich styl życia i utrudniają wyrwanie się z cierpienia.

– Dzięki pomocy w punkcie odbijam się powoli od dna. Na ulicy wylądowałem z powodu uzależnienia. Mam za sobą trzy próby samobójcze. W punkcie otrzymałem realną pomoc. Podjąłem terapię. Od trzech miesięcy mieszkam w schronisku. Zaczynam pracować. Odzyskuję nadzieję na lepsze jutro – podkreśla 33-letni Mariusz.

Zagrożeni

Dziś Zdzisław Bielecki nie kryje żalu. Lokal po dawnej gręplarni, w niewielkiej piwnicy przy ul. Grójeckiej 20b, wynajmują od 1995 roku. Własnym sumptem razem z wolontariuszami wylali podłogi, wymurowali ściany, wyłożyli płytkami pomieszczenia sanitarne. Od tego czasu nieprzerwanie prowadzą w nim działalność na rzecz osób ubogich i odrzuconych, w tym osób bezdomnych. W kartotekach jest już kilka tysięcy nazwisk. Ale od stycznia 2017 r. władze dzielnicy zwodzą fundację w sprawie przedłużenia wynajmu piwnicy.

– Wygląda na to, że zarząd dzielnicy nie dotrzymuje ustaleń: nasze pisma pozostają bez odpowiedzi, a spotkania są odwoływane lub przekładane. 1 lipca grozi nam wyprowadzka – podkreśla Zdzisław Bielecki. – A przecież organizacjom pozarządowym potrzebna jest stabilizacja, by mogły zatrudniać fachowców i starać się o dotacje – dodaje.

Z deszczu pod rynnę

Darek trafił do fundacji po deportacji z Anglii. Nie powiodło mu się. Przez rok żył tam na ulicy. Tu szukał informacji o  noclegowniach i jadłodajniach. Wyrobił dowód osobisty. Specjaliści z D.O.M. zmotywowali go do mieszkania w schronisku. Kolejny raz podjął terapię. Dziś ma 51 lat, ale w przyszłość patrzy z nadzieją. Rok temu przedstawiciele zarządu dzielnicy obiecali znaleźć lokal na prowadzenie łaźni. Wtedy fundacja mogłaby przenieść swoje magazyny odzieżowe do nowego miejsca przy jednoczesnym kontynuowaniu poradnictwa i innej działalności statutowej, w tym terapeutycznej, przy ul. Grójeckiej. A ubodzy zyskaliby jedyne w tym centralnym rejonie Warszawy stałe miejsce, w którym mogliby się umyć i przebrać, skorzystać z pralni i usług fryzjera wolontariusza…

– Łaźnia stacjonarna byłaby przeznaczona przede wszystkim dla osób bezdomnych przebywających w tzw. przestrzeni publicznej: na dworcach, działkach, altanach śmietnikowych, w komunikacji miejskiej, klatkach schodowych, pustostanach. Te osoby szczególnie potrzebują wsparcia w utrzymaniu higieny osobistej, a niechętnie korzystają z możliwości skorzystania z prysznica przy noclegowni czy schronisku dla osób bezdomnych. W stolicy powinno powstać przynajmniej jeszcze kilka takich łaźni w poszczególnych dzielnicach – mówi Zdzisław Bielecki. I dodaje: – To pilne, zacznijmy od Ochoty.

TAGI: