Gliniana pasja

ks. Tomasz Lis

publikacja 03.08.2017 04:30

Mówią, że wystarczy niewiele, by powstał garnek: glina, wirujący krążek i sprawne ręce. Jednak prawdziwe arcydzieła mogą wytoczyć tylko prawdziwi mistrzowie, którzy latami poznają tajemnice fachu.

Każdy mógł spróbować swoich sił pod okiem garncarza ks. Tomasz Lis Każdy mógł spróbować swoich sił pod okiem garncarza

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w tej miejscowości tylko nieliczni nie robili garnków. I nikt nie ukrywa, że tradycja wyrobu gliny była przekazywana z pokolenia na pokolenie od naprawdę niepamiętnych czasów. Przypomina o tym nawet nazwa wioski – Łążek Garncarski. – Tutaj na wiosce w każdym domu był warsztat. Robiono garnki, dzbany, donice czy kafle piecowe. Potem przyszedł krach, bo każdy wolał używać plastiku. I ja zarzuciłem toczenie. By utrzymać rodzinę, poszedłem pracować do tartaku. Jednak dyrektor Muzeum Okręgowego w Janowie Lubelskim namawiała mnie, abym wrócił do garncarstwa. Zaproponowała mi zorganizowanie warsztatów i pokazów garncarskich. Mam nadzieję, że ten fach przejmą następcy i będzie miał kto używać rodzinnego warsztatu, a to najważniejsze – podkreśla Adam Żelazko.

Z ojca na syna

Pracownia pana Adama to już jedna z niewielu, działających w Łążku, gdzie można zobaczyć, jak z kawałka gliny powstaje zgrabne naczynie. – To właśnie tutaj się urodziłem, tutaj się nauczyłem garncarstwa i tutaj uczę go innych. Cieszę się, że wnuk Oskar bardzo chętnie siada za kołem. Umie już nawet zrobić proste naczynia. Najważniejsze, że chce się uczyć – podkreśla Czesław Kurzyna.

Jak opowiada, zapał do garncarstwa ma po ojcu. I choć wcześnie został sierotą, pamięta, że podpatrywał ojca w pracowni. – Gdy wracałem ze szkoły, a ojciec szedł na obiad, ja biegłem do warsztatu, siadałem za kołem i próbowałem coś zrobić. Kiedy wracał ojciec, krzyczał na mnie, że glinę marnuję, że brudzę w warsztacie. Jednak zaraz uczył mnie, jak układać ręce, by dobrze wymodelować glinę, a ścianki były cienkie. Jak nie popsuć garnuszka – opowiada pan Czesław.

Po śmierci ojca wyrobu prawdziwej ceramiki nauczył go jeden z największych łążeckich mistrzów Mateusz Startek. – On był naszym sąsiadem. Czasem do niego zachodziłem i przez okno podglądałem, jak wyrabiał ceramikę. Kiedyś sam mnie zawołał i uchylił rąbka tajemnicy. Był prawdziwym mistrzem sztuki garncarskiej, za swoje osiągnięcia otrzymał nagrodę Oskara Kolberga – dodaje pan Czesław.

Po wielu latach wyrabiania asortymentu glinianego pan Czesław był zmuszony zaprzestać garncarskiego fachu. – Teraz tylko uczę innych. Mnie też uczono i chciałbym przekazać te garncarskie tajemnice młodszym – dodaje.

Garncarstwo z ojca na syna przeszło także w przypadku pana Andrzeja Plizgi z Medyni Głogowskiej. – U nas był słynny na całą Polskę ośrodek garncarski. Bywały czasy, że w Medyni działało ponad 120 garncarzy, teraz jest nas dużo mniej. U mnie w rodzinie i dziadek, i ojciec byli garncarzami. Ja zainteresowałem się wyrobem gliny, gdy miałem 21 lat – trochę późno, ale stało się to moją wielką pasją. Aby zostać dobrym garncarzem, trzeba mieć delikatne ręce, dużą wyobraźnię i być pracowitym. Glina nie lubi lenistwa i niedbalstwa. Gdy w jej wyrób wkładamy serce, potrafi się wspaniale odwdzięczyć – tłumaczy pan Andrzej.

Podkreśla, że sukces garncarza to nie tylko fach w rękach, ale także dobre przygotowanie gliny. – Po wykopaniu z ziemi musi być oczyszczona i wyrobiona niemal jak masełko. Dopiero wtedy daje dobre efekty przy modelowaniu. Potem oczywiście trzeba jej umiejętnie dopilnować, kiedy schnie, oraz dobrze ją wypalić. To naprawdę pracowity zawód, ale piękny, wdzięczny i pełen wyzwań – dodaje.

Glina dla każdego

Podczas łążeckich warsztatów niemal każdy może spróbować, jak to jest być garncarzem. Pod okiem kilkunastu doświadczonych mistrzów garncarskich można zasiąść za kołem i wytoczyć swój pierwszy garnek, flakonik czy talerzyk. – Tak naprawdę to dzięki garncarstwu wyszedłem na ludzi. Gdy miałem 16 lat, pokłóciłem się z mamą i postanowiłem uciec z domu. Na moje nieszczęście musiałem przejść przez podwórko pana Ambrożkiewcza, który był garncarzem. Przemykając obok jego warsztatu ku mojej młodzieńczej wolności, zobaczyłem, jak siedzi za kołem i wytacza jakieś naczynie. Podpatrywałem go kilka chwil i tak mnie to zachwyciło, że zapomniałem o moim planie ucieczki.

Tego dnia zostałem do wieczora u niego w warsztacie, wieczorem wróciłem pokornie do domu i następnego dnia znów byłem u niego na lekcjach garncarstwa – opowiada Piotr Skiba z Jadwisina. Teraz sam uczy młodych i całkiem już dorosłych garncarskiego fachu. Przez lata miał swoją pracownię, ale teraz częściej służy nauką niż produkuje gliniane cudeńka. Jak podkreśla, z dużą siłą wraca moda na wyroby z gliny. Bardzo wiele osób sięga po zdrowe, naturalne produkty, ale chce się także uczyć fachów, które niemal już zaginęły.

– Na warsztaty garncarskie przyjeżdżają osoby z całej Europy. Chcą poznać tajemnice wyrobu gliny, techniki toczenia naczyń i wypalania ceramiki. Może idzie lepsze dla garncarzy i już przestanie się o nas mówić: ginący zawód – dodaje pan Piotr. Stąd pomysł na garncarskie warsztaty w Łążku. – Założeniem naszych spotkań jest szerokie promowanie garncarstwa jako tradycyjnej sztuki, ożywienie tego rękodzieła oraz nauka młodych ludzi sztuki wyrobu gliny. Ośrodek garncarski w Łążku był jednym z niewielu w historii, które wykonywały ceramikę malowaną, a charakterystycznym ornamentem był – i nadal jest – kogucik łążecki – mówiła pani Barbara Nazarewicz, dyrektor Muzeum Okręgowego w Janowie Lubelskim.

Odkryte tajemnice

Podczas warsztatów można też było poznać praktyczne zastosowanie gliny. Zbudowany dwa lata temu gliniany słowiański piec z roku na rok, jak dobre wino, staje się coraz twardszy i coraz lepiej przydaje się do przygotowywania dawnych potraw. – Robimy to jak nasi przodkowie kilkanaście wieków temu, czyli metodami naturalnymi. Używamy podobnych narzędzi, naczyń i technik produkcji. I jak widać, bliny czy podpłomyki pasterskie cieszą się dużym wzięciem – opowiada pan Paweł Szymański, uwijając się przy glinianym piecu. Pan Paweł i Marta Florkowska prowadzą bardzo specyficzny warsztat garncarski, w którym wraz z ośrodkami akademickimi zajmują się badaniami nad dawnymi technikami garncarskimi.

– Poszukujemy informacji o starych narzędziach, odtwarzamy różne techniki wyrobu gliny i wytaczania naczyń na zrekonstruowanych dawnych kołach garncarskich. W naszym warsztacie powstają gliniane naczynia do termalnej obróbki potraw, czyli do gotowania i pieczenia. Staramy się także odtwarzać stare techniki. Nasz warsztat to bardziej laboratorium doświadczalne i szkoła garncarska niż zakład ceramiczny – podkreśla pan Paweł. Podobnie podejście do garncarstwa ma Anna Wojcieszuk, która łączy pasję wyrabiania gliny z archeologią.

– U mnie zainteresowanie gliną przyszło z innej strony. Jestem rekonstruktorem historycznym. Interesowałam się epoką średniowieczną i technikami robienia przetworów w tamtych czasach. Poszukiwaliśmy przepisów, technik przyrządzania przetworów bez cukru i sposobów ich przechowywania. I tak zetknęłam się z garncarstwem, bo trzeba było w czymś przetwory przechowywać. Pasjonuje mnie rekonstrukcja naczyń na podstawie znalezisk archeologicznych. Próbuję nie tylko rekonstruować kształty i wzory, ale także techniki wytwarzania. Musimy pamiętać, że przed zastosowaniem koła garncarskiego garnki robiono na tzw. kołach ręcznych, czyli toczkach. W VIII i IX wieku prawie wszyscy byli garncarzami, niemal każdy musiał umieć ręcznie wylepić ganek z gliny, która znajdowała się w pobliżu. Wynikało to z codziennej potrzeby. Dopiero później wykształcili się rzemieślnicy, którzy robili ceramikę, nazwijmy ją: ekskluzywną. Trzeba dodać, że Słowianie słynęli ze swoich wyrobów w całej Europie. Najwięcej eksportowano ich na tereny północne, gdzie zamieszkiwali wikingowie – opowiada Anna Wojcieszuk.

Dziś garncarstwo może nie jest już główną gałęzią przemysłu, ale jako pasja zaczyna interesować i pochłaniać wielu młodych artystów. 

TAGI: