Po pierwsze: usiąść

KAI |

publikacja 08.01.2010 19:51

Coroczna wizyta duszpasterska, zwana potocznie kolędą, wciąż budzi emocje. – To bezcenny zwyczaj, trzeba ulepszać go, modyfikować i pielęgnować, bo nie ma lepszego kontaktu z parafianami – mówi abp Damian Zimoń, który także będąc biskupem chodził po kolędzie. Dodaje, że to jedyny sposób, by duszpasterze dotarli do ludzi, którzy nie pojawiają się w kościele, poznali ich problemy.

Po pierwsze: usiąść Henryk Przendziono/ Agencja GN Wizyta duszpasterska

Po pierwsze – usiąść

– Po pierwsze: trzeba usiąść. Zawsze tak radzę moim księżom – mówi abp Zimoń. – Jego zdaniem najważniejsze w kolędzie są wspólna modlitwa, spotkanie, słuchanie ludzi. Zdaniem metropolity górnośląskiego nie ma lepszego sposobu poznania wiernych niż odwiedzenie ich w domach, przyjazna rozmowa. To na podstawie tych odwiedzin ksiądz ma możliwość zorientować się w ludzkich problemach, a także czym żyją osoby będące nawet daleko od Kościoła. A do tego trzeba czasu. – Dlatego rozciągnęliśmy kolędę w czasie. W naszej diecezji zaczynamy już w Adwencie – dodaje metropolita.

– Kolęda powinna mieć charakter dialogu, duchowny ma być otwarty na słuchanie, a nie rozliczanie i sprawdzanie wiernych, którzy ich przyjęli – mówi bp koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak. – I być nastawieni na pomoc, gdyż w ubogich diecezjach to bardzo ważne – dodaje.

Spotkanie z wiernymi różni się w zależności od regionu i parafii. Na wsi, gdzie ksiądz zna swoje „owieczki”, kolęda ma przede wszystkim charakter odwiedzin, zorientowania się, co słychać. Zawsze zaczyna się od modlitwy, potem cała rodzina siada za stołem, a domownicy opowiadają. – W ciągu 14 lat pracy mogę chyba powiedzieć, że znam ludzi – mówi ks. Piotr Sadkiewicz, proboszcz parafii św. Michała Archanioła w Leśnej na Żywiecczyźnie. Dodaje, że księdza przyjmują niemal wszyscy, także osoby, które do kościoła nie chodzą. Najwyżej 5-7 proc. drzwi są dla księdza zamknięte, niewiele, ale z roku na rok ich przybywa. – Przede wszystkim są to osoby, które od niedawna osiedliły się w okolicy, gdyż pobudowali domy.

Ile ksiądz powinien spędzić w każdym domu? – Co najmniej 15 minut, chyba, że jest jakiś problem, wówczas trzeba zostać dłużej – ocenia ks. Sadkiewicz.

Parafia w Korytowie na Pomorzu ks. Sławomira Kokorzyckiego liczy tysiąc osób. Należą do niej mieszkańcy dwóch wiosek i kolonii. Po kolędzie duchowny chodzi trzy tygodnie. – Nie patrzę na zegarek, jeśli jest to potrzebne, zostaję dłużej, nie spieszę się – mówi.

Na taki luksus nie może sobie pozwolić ks. Mariusz Dronszczyk, proboszcz parafii św. Jadwigi w Rybniku. – Parafię zamieszkuje ponad 22 tys. osób, wraz z wikarymi przechodzimy 200 tras – mówi duchowny. Ale wszyscy starają się spędzić w domu parafian choć kwadrans, a ja zawsze chciałbym być dłużej – zapewnia ks. Dronszczyk. W ciągu lat wypracował metodę – jeśli ocenia, że ktoś potrzebuje wsparcia – wraca do tych ludzi.

Chodzimy od poniedziałku do soboty od 16.30 do 21.30, a jest nas czterech – mówi ks. Stanisław Szlassa, proboszcz Matki Boskiej Królowej Polski na warszawskim Marymoncie. – W ciągu dnia jesteśmy w stanie odwiedzić ok. 20 domów, poświęcając 12-15 minut w każdym z nich. A coraz więcej ludzi wraca później z pracy. Jeśli chodzi o czas, też mam niedosyt... – dodaje.

Krajobraz po kolędzie


Kolęda pozwala duszpasterzom zorientować się, co się dzieje z ludźmi, co ich martwi i cieszy. Jaki obraz współczesnych Polaków wyłania się z tych spotkań? – Ks. Szlassa twierdzi, że dostrzega wielki dynamizm zamieszkania – zwłaszcza w blokach wciąż zmieniają się mieszkańcy – studenci lub młode małżeństwa, które przyjechały do stolicy „za chlebem”.

– Mam o wiele lepsze rozeznanie niż Urząd Pracy – twierdzi ks. Kokorzycki, który wie, kto pracuje, kto jest na bezrobociu, a kto wyjechał za granicę. Z wiosek, leżących na terenie jego parafii ludzie wyjechali do Dublina, Edynburga, czy Sewilli. Najważniejsze pytania proboszcza to, czy dorośli mają pracę i czy dzieci się uczą. Duchowny jest wyjątkowo konsekwentny w naleganiu, by młodzi się kształcili. Tłumaczy parafianom, że to jedyny sposób, by młodzi zapewnili sobie lepszy start w życiu. Dla nich założył Ośrodek Wspierania Rodziny, który funduje stypendia. Obecnie korzysta z nich 17 osób – 8 z nich studiuje, 9 uczy się w liceum. – Mamy nawet stypendystę w Tarnowie – informuje ksiądz.

Abp Zimoń twierdzi, że także dzięki kolędzie dostrzegł polepszenie nastrojów na Śląsku. To już nie czasy transformacji, gdy ludzie byli przerażeni, gdyż tracili pracę, kopalnie były zamykane, a nie wiedzieli, co dalej robić. – Nie ma już przygnębienia, jest mniej chaosu, ludzie są spokojniejsi, jest w nich więcej optymizmu. Problemem są wyjazdy zarobkowe, zwłaszcza jednego z małżonków, liczne „eurosieroty”, które zostały w Polsce z dziadkami lub jednym rodzicem, tęsknota za najbliższymi.

Delikatna sprawa kopert

Jeden z księży wspomina, że kiedyś na progu mieszkania powitał go okrzyk: Przyszedł pan po kopertę, co? – Mimo tego wszedł i rozmawiał z gospodarzem do północy. I koperty nie wziął. To drugi, najczęściej wysuwany przez wiernych zarzut – ksiądz przychodzi po „kasę” i po otrzymaniu jej szybko wychodzi. – Trzeba uszanować wolę wiernych i przyjąć ofiarę, jeśli chcą ją złożyć – mówi ks. Dronszczyk. Przyznaje, że jeśli oceni, że rodzina nie jest zamożna, stara się pieniędzy nie brać.

– Bardzo często koperta otrzymana w jednej rodzinie ląduje jeszcze tego samego dnia w innej, ubogiej – zapewnia abp Zimoń.

– To ma być całkowicie dobrowolna ofiara, nie wolno się o nią upominać, nie może być cienia presji na gospodarzy – stwierdza ks. Sadkiewicz. Wikarym, którzy pracują w parafii przypomina, że jeśli rodziny są biedne, „kategorycznie nie bierzemy”.

Bp Dajczak zwraca uwagę, że kwestie związane z pieniędzmi, są zawsze delikatne. Jego zdaniem na temat bogactwa Kościoła krążą obiegowe opinie, przeważnie nieprawdziwe, gdyż sytuacja materialna duchownych w naszym kraju jest bardzo zróżnicowana. W wielkomiejskich parafiach sytuacja materialna księży jest inna, inna jest na wsi, zwłaszcza wówczas, gdy nie mają katechezy w szkole. Wówczas ratują się pieniędzmi, otrzymanymi na kolędzie, kupują za nie opał na zimę.

– Utrzymanie księdza jest warunkiem utrzymania parafii – przypomina biskup. W jego diecezji zaczęto się zastanawiać, czy nie zacząć scalać kilku parafii w jedną, gdyż wielu księży na wsi nie ma na zaspokojenie podstawowych potrzeb, kupienie opału na zimę, utrzymanie kościoła, remonty plebanii.

Oczywiście, koperta nie musi być, ludzie sami powinni ocenić, czy i ile mogą dać, a ubogie rodziny nie powinny czuć z tego powodu dyskomfortu – twierdzi bp Dajczak. Nigdy nie spotkałem się ze skargą, że jakiś ksiądz domagał się pieniędzy. Jeśli są jakieś żale, dotyczące kolędy to te, że poświęcają wiernym za mało czasu – stwierdza bp Dajczak, że ksiądz wpada – i zaraz wypada.

Zachować zmieniając

– To bardzo wyczerpujący czas dla nas księży – wyznaje ks. Dronszczyk. Zwłaszcza dla tych, którzy są katechetami w szkole. Zaraz po skończeniu zajęć szybko jedzą obiad i ruszają po domach. Wracają późnym wieczorem.

Abp Zimoń przypomina, że zwyczaj odwiedzania parafian spotkać można jeszcze w Bawarii, ale to jeden ze specyficznych rysów polskiego duszpasterstwa. – Może wzięło się to z kultury szlacheckiej, może pochodzi od zapraszania duszpasterza do domu – zastanawia się metropolita. – Trzeba ten zwyczaj modyfikować, ale w żadnym razie nie wolno z niego rezygnować – przekonuje.

Jakie zmiany warto sprowadzić? – Ks. Szlassa wspomina, że w poprzedniej parafii na warszawskich Stegnach, kolęda była rozciągnięta na kilka miesięcy. – Zaczynaliśmy w październiku, kończyliśmy w kwietniu – wspomina. Zwraca uwagę, że dzięki temu ksiądz nie musi rezygnować z innych obowiązków duszpasterskich. – Obecnie zawieszamy dyżury w kancelarii, spotkania z grupą oazową, Neokatechumenatem, Odnową w Duchu Świętym. Z punktu widzenia wspólnot parafialnych jest to „martwy miesiąc” – wyjaśnia.

Bp Dajczak proponuje, by podsuwać parafianom temat rozmowy i wysłuchać, co mają do powiedzenia, co ich porusza.

Mimo tych uwag księża bardzo cenią te wizyty. Wszyscy podkreślają, że wiedza, jaką zdobywają, warta jest trudu i zmęczenia. – Zawsze po kolędzie uzbiera się grupa dorosłych do bierzmowania, niektóre pary decydują się na ślub – mówi ks. Szlassa. Chodzenie po domach pokazuje, jak duży jest głód księdza – dodaje.

Wierni bardzo cenią te wizyty. – W małych śląskich miejscowościach do dziś wierni biorą dzień urlopu, by spokojnie podjąć księdza – mówi abp Zimoń. W idealnie wysprzątanych mieszkaniach odświętnie ubrana rodzina czeka na kapłana.

Jeden z warszawskich księży wspomina, jak w czasach PRL na osiedlu, zamieszkałym przez milicjantów i oficerów ludowego wojska, przywitał go mężczyzna z odbezpieczonym rewolwerem. – Wszedłem do mieszkania. Po kilku godzinach okazało się, że ta rozmowa była mu bardzo potrzebna, a przecież do kościoła by nie przyszedł.