Misja za kratami

Maciej Kalbarczyk

GN 29/2017 |

publikacja 18.08.2017 04:30

Praca z kryminalistami to ciężki kawałek chleba. Doskonale zdają sobie z tego sprawę funkcjonariusze służby więziennej, którzy świętują 100-lecie istnienia.

Edyta Kulesza jest wychowawcą ds. kulturalno‑oświatowych w Areszcie Śledczym na warszawskiej Białołęce. Kpr. Marcin Figiel odpowiada za wyprowadzanie osadzonych na zewnątrz. jakub szymczuk /foto gość Edyta Kulesza jest wychowawcą ds. kulturalno‑oświatowych w Areszcie Śledczym na warszawskiej Białołęce. Kpr. Marcin Figiel odpowiada za wyprowadzanie osadzonych na zewnątrz.

Przed biurem przepustek jest dość tłoczno: kilka osób z niecierpliwością czeka na widzenie ze swoimi krewnymi. Starsza pani próbuje dowiedzieć się czegoś o synu, a młodsza szeptem obiecuje dziecku spotkanie z tatą. Przez wąskie przejście dostajemy się do Aresztu Śledczego na warszawskiej Białołęce i natychmiast robi się dziwnie znajomo. Skąd to wrażenie? To tutaj była kręcona „Symetria” Konrada Niewolskiego, dzięki której charakterystyczne, wąskie korytarze zapisały się w pamięci entuzjastów twardego, męskiego kina.

Co kilkadziesiąt sekund słyszymy dźwięk otwieranej kraty, a chwilę później oglądamy ciasną celę z metalowymi łóżkami. Na ścianie wiszą zdjęcia atrakcyjnych modelek. W środku stół, toaleta, telewizor, kubki z herbatą i kilka książek. Prawie jak w domu, ale półmrok i zakratowane okna stwarzają wyjątkowo przygnębiającą atmosferę. Chyba nikt nie chciałby z własnej woli zostać tutaj dłużej, a to przecież otoczenie, w którym dużo czasu spędzają nie tylko zasługujący na takie warunki osadzeni, ale także pracownicy aresztu. To ich szara codzienność. – To specyficzne miejsce, inny świat. Mamy tutaj do czynienia z różnymi osobami. Nie możemy zwracać uwagi na przestępstwa, jakie popełnili, ale jesteśmy tylko ludźmi. Czasem ktoś mocno zapada nam w pamięć, i to bywa obciążające – przyznaje Edyta Kulesza, młodszy wychowawca ds. kulturalno-oświatowych w dziale penitencjarnym.

W areszcie przebywa ok.1300 osadzonych. Znajdują się tutaj aresztowani tymczasowo, karani po raz pierwszy, recydywiści, młodociani. Niektórzy trafiają na kilka miesięcy, inni na kilkadziesiąt lat. Mieszkają w czterech pawilonach na 18 oddziałach, z których każdy liczy maksymalnie 80 osób. Służba więzienna kontroluje i wypuszcza osadzonych do pracy, zaprowadza ich do łaźni, na spacery lub na widzenia. Po ich powrocie za każdym razem musi sprawdzić mężczyzn wykrywaczem metali, mogliby przecież wnieść na teren aresztu coś niebezpiecznego. Jak radzą sobie z więźniami w jednym z największych aresztów w Europie?

Bez broni, ale skuteczni

– Od początku wiedziałam, że będę mieć kontakt z ludźmi niedostosowanymi społecznie. Na co dzień nie myślę o ryzyku, zresztą wiele innych zawodów także jest nim obciążonych – mówi Edyta Kulesza. Otwieramy kolejną kratę, przez metalowe drzwi na chwilę wychodzimy na zewnątrz. Na spacerniak prowadzi nas wąska dróżka wyznaczona betonowym płotem. Nad całym placem, na którym więźniowie mogą zaczerpnąć świeżego powietrza, znajduje się gęsta siatka uniemożliwiająca kontakt ze światem zewnętrznym.

– W zakładach, w których jej nie ma, zdarzały się tzw. przerzutki. Więźniowie dostawali od znajomych z wolności np. telefon w piłce, a nawet narkotyki – opowiada kpr. Marcin Figiel, funkcjonariusz działu ochrony. Jest odpowiedzialny za wyprowadzanie na zewnątrz osadzonych. Jednorazowo ma pod swoją opieką grupę nawet kilkudziesiąt osób. Wśród więźniów zdarzają się konflikty, niekiedy prowadzące do bójek. Czy jedna osoba jest w stanie nad tym zapanować? – Ubezpiecza mnie strażnik, w razie potrzeby uruchamia odpowiednią procedurę – tłumaczy kapral.

Na środku placu znajduje się wieżyczka, na której czuwa funkcjonariusz, ogarniający wzrokiem całość. Próżno jednak szukać w jego wyposażeniu broni palnej. Pistoletów czy karabinów nie mają przy sobie także pozostali pracownicy. Nie jest im potrzebna. Przydaje się tylko w czasie transportu osadzonych do szpitala lub innej jednostki. – Jesteśmy wyposażeni w świetnie działający elektroniczny system zabezpieczeń. Broń nie jest konieczna – tłumaczy Edyta Kulesza.

Siła empatii

Idąc korytarzem, zza krat obserwujemy grupę więźniów ćwiczących na przyrządach, podobnych do tych, które można znaleźć w miejskich parkach. Wygolone głowy, pokrywające ciało tatuaże i szerokie bicepsy nie pozwalają nam zapomnieć, gdzie się znajdujemy. – Zajęcia sportowe są bardzo ważne dla skazanych. Pozwalają rozładować agresję, którą noszą w sobie – tłumaczy Edyta Kulesza.

W jaki sposób bez tzw. środków przymusu bezpośredniego można zaprowadzić porządek w grupie silnych, często zdemoralizowanych mężczyzn? – Trzeba zbudować sobie wśród nich autorytet – uważa Edyta Kulesza. Dobrym punktem wyjścia do osiągnięcia tego celu jest przedstawienie zasad panujących w areszcie i ich konsekwentne egzekwowanie. Koniecznie trzeba też utrzymywać właściwy dystans, budowanie relacji koleżeńskiej byłoby ogromnym błędem. – Muszę wyraźnie wyznaczać granice, których nie mogą przekraczać – mówi wychowawca.

Spacerując po pawilonie mieszkalnym co chwilę słyszymy życzliwe „dzień dobry”, skierowane w stronę wychowawczyni. Funkcjonariuszka podkreśla, że w dobrej relacji pracownika z więźniem wcale nie chodzi o stworzenie atmosfery strachu. To pewien stosunek podległości, ale nastawiony na współpracę.

– Warto zacząć od szczerej rozmowy w cztery oczy. Do akt lepiej zajrzeć później, żeby nie postrzegać człowieka przez pryzmat przestępstw, które popełnił – dodaje Edyta Kulesza.

Czy w kontakcie z więźniami płeć ma znaczenie? Jej zdaniem raczej nie, ale kobiety cieszą się większym zaufaniem i szacunkiem mężczyzn. – Osadzonym łatwiej otworzyć się właśnie przed kobietą, opowiedzieć jej o swoich problemach – wyjaśnia Edyta Kulesza. To właśnie dlatego wychowawcami na poszczególnych oddziałach dość często są kobiety, do których więźniowie zwracają się z każdą, nawet najmniejszą sprawą. Edyta Kulesza sama pracowała kiedyś na takim stanowisku. Obecnie odwiedza pawilony mieszkalne nieco rzadziej, ale nadal ma bezpośredni kontakt z osadzonymi. Raz dziennie zabiera wybranych na zajęcia i do pracy w radiowęźle.

Odnaleźć sens

– Tutaj mogą poczuć namiastkę świata zewnętrznego, to bardzo ważne w procesie resocjalizacji – tłumaczy. Oprócz radia więźniowie mają także swoją gazetę „Głos Białołęki” oraz telewizję TVB7. Media służą tutaj nie tylko do nadawania komunikatów dotyczących osadzonych, ale także do resocjalizacji. Tymi kanałami są prowadzone m.in. kampanie antynarkotykowe i antyalkoholowe. Istotna jest także animacja kulturowa: konkursy plastyczne i muzyczne.

Więźniowie pracujący w radiowęźle przygotowują grafiki, artykuły i prezentacje multimedialne, które trafiają później do ich współtowarzyszy. – Dla nas ważne jest to, że nie jesteśmy zamknięci 24 godziny w celi. Możemy wyjść, komuś pomóc. Poza tym zawsze jest nadzieja na skrócenie wyroku – mówi z pokorą w głosie osadzony, któremu zostało jeszcze dziesięć lat więzienia. Drugi dodaje, że dla niego to także możliwość samorealizacji.

– Na wolności prowadziłem serwis komputerowy. Tutaj przydaje mi się wiedza, którą zdobyłem – wyjaśnia z dużym optymizmem. Zostało mu już tylko dwadzieścia miesięcy odsiadki.

Żeby pracować w tym miejscu, osadzeni muszą cieszyć się nienaganną opinią i otrzymać zgodę przełożonego. Poza prowadzeniem radiowęzła wychowawca ds. kulturalno-oświatowych odpowiada także za współpracę aresztu z organizacjami zewnętrznymi. Dzięki umowom m.in. z MPW, IPN i ­MONAR-em areszt organizuje wiele zajęć edukacyjnych. Edyta Kulesza wspomina zaangażowanie ASP. – Przyjeżdżały do nas studentki i udzielały jednemu panu profesjonalnych lekcji rysunku. Ten człowiek miał wyjątkowy talent – opowiada.

Podopieczni pani Edyty po powrocie na wolność często okazują jej wdzięczność. – Wysyłają do mnie kartki z podziękowaniami za pomoc. Piszą, że pracują, odzyskali kontakt z dziećmi, ich życie nabrało sensu. To daje mi jeszcze większą siłę do działania – podsumowuje funkcjonariuszka służby więziennej.

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.