Między pychą a autopromocją

Agata Puścikowska

GN 39/2017 |

publikacja 28.09.2017 00:00

Człowiek potrafiący ucieszyć się z efektów swojej pracy wewnętrznie jaśnieje. Nie gaśmy tego płomienia.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Nie mają Państwo wrażenia, że my, katolicy, mamy czasem problem z mądrą, wyważoną autopromocją? Bo wystarczy, że ktoś robi coś dobrze, i jest z siebie zadowolony lub wręcz mówi o tym głośno, a już zostaje okrzyknięty „pysznym”. Wręcz grozi mu się mękami piekielnymi wespół z takimi samymi jak on, pewnymi siebie pyszałkami. Tymczasem mówienie prawdy, w tym prawdy o sobie, świadomość swoich dobrych stron, zachowań, jest nie tylko potrzebna, ale i pozwala po prostu zmieniać świat. Na plus.

Działać, zmieniać, robić dobre rzeczy, to powołanie każdego z nas. Oczywiście przybiera ono różne formy. I jest zależne od naszych kompetencji, umiejętności. Każdy z nas do czego innego jest powołany i ma różne cele do zrealizowania. Czasem bardzo pomocna przy realizacji tych celów jest umiejętność wypromowania siebie i swojego dzieła. I wcale nie wynika to z chęci nadmiernego błyszczenia, zwanego gwiazdorzeniem. Umieć mówić o swoich dziełach w sposób przekonujący, radosny i otwarty to kapitalna cecha, która nie oznacza ani pychy, ani taniego bicia piany wokół siebie.

Dlaczego więc mamy z tym problem? Bo zostaliśmy tak wychowani? Bo nauczono nas, żeby „się nie chwalić”? Bo w końcu mylimy pokorę z obiektywnym pokazywaniem światu dobrych rzeczy? Może wszystko jednocześnie. Tak czy siak, dobra i potrzebna cecha, jaką jest pokora, zamienia się w pseudoskromność. I przybiera formy nawet zabawne. Nie potrafimy powiedzieć o sobie: „zrobiłam to dobrze”, „jestem w tym dobry”, „umiem to robić”. A zamiast tego mówimy: „No, wyszło mi”, „jakoś się udało”, „na pewno są lepsi ode mnie”. Jakby bożek „się robi” zabrał nam zdolność realnej oceny swojej ciężkiej pracy. Nic się „samo nie robi”.

I po co taka sztuczność i fałsz? Naprawdę trzeba operować skrajnościami? Albo jesteśmy „pyszni”, albo jesteśmy „zahukani”. Nie można po prostu z radością i dystansem jednocześnie ocenić siebie i tego, co robimy? Ostatecznie jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. A Bóg, po skończeniu świata, był z tego świata zadowolony. Z siebie również. Jednocześnie nie chełpił się. Czuł zrozumiałą i zasłużoną dumę.

Człowiek pyszny niesympatycznie nadyma się i puchnie. Człowiek spełniony i potrafiący ucieszyć się z efektów swojej pracy po prostu wewnętrznie jaśnieje. Nie gaśmy tego płomienia ani w nas samych, ani w naszych dzieciach, ani w naszych pracownikach czy współpracownikach. Po prostu nie wolno. Dobra autopromocja to... dobra umiejętność. Dobrze więc ją dobrze wspierać. I nie mylić z pychą.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.