Indianin, co morza nie lubił

Jan Hlebowicz

publikacja 03.11.2017 04:45

– Swoimi opowieściami, strojem, pióropuszem kolorował szarobury, paskudny świat PRL. Odwołując się do doświadczeń Indian, mówił o wolności, honorze i godności – podkreśla Aleksander Masłowski.

Sat-Okh. Indianin, akowiec, wieloletni mieszkaniec Gdańska. muzeum indian północnoamerykańskich im. sat-okha Sat-Okh. Indianin, akowiec, wieloletni mieszkaniec Gdańska.

Rejon 10, kwatera 2, rząd 4, grób 172. − A, oczywiście, kojarzę. Chodzi o tego Indianina – nie waha się ani sekundy pracownica biura obsługi gdańskiego cmentarza Srebrzysko. − To niedaleko alei zasłużonych, ale nie bezpośrednio. Na zakręcie. Łatwo trafić − tłumaczy. − Sporo zniczy tam się pali. Ludzie wciąż przychodzą, chociaż już 13 lat minęło od jego śmierci. Odwiedzają, odwiedzają. Szczególnie przed Wszystkimi Świętymi – dodaje.

Bryła mało ciekawa. Materiał, z którego został wykonany, pospolity. Mimo to nagrobek od razu rzuca się w oczy. Bronisława Zaremba na samej górze. Pośrodku Wanda Supłatowicz. A na dole on, Indianin. „Sat-Okh Supłatowicz” – może przeczytać każdy, idąc cmentarną alejką. Pod napisem kotwica − symbol Polski Walczącej, niepozostawiający żadnych wątpliwości: „Tu spoczywa żołnierz Armii Krajowej”. Obok grobu powbijane w ziemię patyki z przytwierdzonymi do nich orlimi piórami i kolorowymi paciorkami – pamiątki pozostawione zamiast zniczy przez żegnających swojego mistrza indianistów. Eklektyczny grób jest jak życie Sat-Okha – niejednoznaczne, tajemnicze i fascynujące.

Stanisław, Sat, Długie Pióro

Nie sposób zacząć typowo. Nazywał się Stanisław Supłatowicz. Miał na imię Sat-Okh, czyli Długie Pióro. Urodził się... kiedy? Nie do końca wiadomo. Jedni mówią, że w 1920 r., inni – że dwa lata później. Są tacy, którzy wskazują rok 1925. Sam Stanisław, a może Sat, wiedział jedynie, że na pewno była to wiosna. Gdzie? W Kanadzie. W „ukrytej wiosce” Indian w dorzeczu rzeki Mackenzie. Był synem Leoo-Karko-Ono-Ma – Wysokiego Orła − wojennego wodza plemienia Shawnee. Jego matka Stanisława Supłatowicz, rewolucjonistka, zesłana przez Rosjan na Sybir w 1905 r. Po 12 latach wraz z grupą innych polskich więźniów zbiegła z „nieludzkiej ziemi” i przy pomocy Czukczów w dramatycznych okolicznościach dotarła przez Cieśninę Beringa na Alaskę. Stamtąd przedostała się do Kanady. Uratowana przez Indian, zamieszkała wśród nich. Przyjęła nowe imię − Ta-Wach – Biały Obłok. Została żoną wodza, jednak w 1937 r. postanowiła wrócić do ojczyzny.

Czy aby na pewno? Według najnowszych ustaleń dziennikarza Dariusza Rosiaka, Sat-Okh nie był synem indiańskiego wodza. Jego matka nigdy nie dotarła do Kanady. Nie była rewolucjonistką. Na Syberię pojechała dobrowolnie za mężem Leonem Supłatowiczem − garbarzem z Radomia, bojownikiem PPS, biorącym udział w ruchu przeciw caratowi. Mały Staś w latach 1932–1939 chodził do szkoły podstawowej w Radomiu. Nie mógł więc, jak sam utrzymywał, spędzać w tym samym czasie dzieciństwa z Indianami w dorzeczu Mackenzie.

– Dla mnie Sat był Indianinem. Wśród nich się wychował. Gdzie indziej nauczyłby się tak dobrze indiańskiego języka, kultury, zwyczajów? Jeśli nawet hipotetycznie przyjmiemy, że nie urodził się w Kanadzie, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Żył jak Indianin. Mówił jak Indianin. Czuł jak Indianin – mówi Jan Kłodziński, przyjaciel Stanisława Supłatowicza.

Indianin w Armii Krajowej

Życiorys Sat-Okha pełen jest zagadek, tajemnic, luk. − Są jednak takie fragmenty tej niezwykłej biografii, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Jednym z nich jest walka Supłatowicza w szeregach Polskiego Państwa Podziemnego − podkreśla Aleksander Masłowski, znawca i popularyzator historii Gdańska. Po wybuchu wojny Sat-Okh podjął naukę na tajnych kompletach. Zaangażował się w działalność organizacji Służba Zwycięstwu Polski i Związek Walki Zbrojnej. Zdekonspirowany, został aresztowany przez gestapo. Przez kilka miesięcy był przesłuchiwany i torturowany. Po zakończeniu śledztwa został wysłany do obozu zagłady Auschwitz.

W trakcie transportu wraz z grupą współwięźniów podjął brawurową próbę ucieczki. Został postrzelony. Po rekonwalescencji przystąpił do akowskiej partyzantki. − Nie przybrał jednak pseudonimu „Orzeł”, „Strzała”, „Mustang” ani żadnego innego, którego można by się spodziewać po dziecku indiańskiego plemienia. Przezwał się „Kozakiem” i pod tym pseudonimem walczył z Niemcami. A walczył niezwykle skutecznie − mówi A. Masłowski.

Towarzysze broni Sat-Okha, m.in. legendarny gen. Kazimierz Załęski, ps. „Bończa”, podkreślali, że Supłatowicz był małomówny, bo wówczas kiepsko radził sobie z polskim. Wspominali, jak „Kozak” uczył ich jeść „owoce lasu”, kiedy przymierali głodem. „Brał kępkę jagód, oczyszczał korzonki, ssał i nas do tego zachęcał” – opowiadał Bogdan Majewski, ps. „Burza”. Dla kolegów partyzantów urządzał także ćwiczenia z „indiańskich sztuczek” – chodzenia do tyłu, tak, by ślady zmyliły pościg, oraz bezszelestnego skradania. – Sat rzeczywiście chodził jak kot i nauczył się tego od Indian. My, „biali”, w pierwszej kolejności stawiamy piętę, a dopiero potem palce. Gałązka trzaska. Indianin czubkami palców najpierw wyczuwał ziemię − potwierdza wspomnienia akowców J. Kłodziński.

Opowieści o brawurowych akcjach z udziałem kaprala Supłatowicza docierały do dowództwa AK. − Walczył na pierwszej linii, niczego się nie bał, wielokrotnie był ranny. Jego indiańska sprawność nieraz wykorzystywana była przez przełożonych − zaznacza J. Kłodziński. − Pewnego razu Sat otrzymał rozkaz wysadzenia wiaduktu razem z transportem. Niemcy pilnowali bardzo dokładnie. Były patrole przy wodzie, na moście, w okolicy. Sat wysmarował ładunki łojem bydlęcym, żeby nie zamokły i włożył do torby. Zanurkował z rurką drewnianą, wydrążoną w środku. Poczekał na odpowiedni moment. Pociągnął kabelki, odpłynął i ukrył się za krzakami. Gdy się pociąg zbliżał, odpalił. Bum! 500 metrów od mostu miał konia ukrytego na wypadek pogoni – opowiada J. Kłodziński. Za swoją postawę Stanisław Supłatowicz odznaczony został Krzyżem Walecznych.

Pomorzanin z musu

Po zakończeniu wojny na trwałe związał się z Pomorzem. By uniknąć represji ze strony władzy ludowej, przez pewien czas służył w Marynarce Wojennej. Trafił do Batalionu Saperów Morskich, którego główne zadanie polegało na rozminowywaniu polskich portów. Według relacji przyjaciół, nie wybrał morza, bo chciał, ale dlatego, że musiał. – Marzył, by wrócić do Kanady, ale komunistyczna władza nie chciała go puścić – mówi J. Kłodziński. „Kojarzył morze ze strachem, odizolowaniem, brakiem przyszłości. Wiadomo, wojenka przegrana, a on nie po tej stronie, co trzeba” – opowiadał Jan Rzatkowski, przyjaciel Sat-Okha. Według jednej z teorii, indiańskość Supłatowicza mogła narodzić się właśnie w tym „morskim okresie”, po 1945 r., jako wynik wojennej traumy. − Być może młody człowiek, pokiereszowany psychicznie i fizycznie torturami przez gestapo, ukrywaniem się, partyzantką, wymyślił sobie dzieciństwo spędzone w obozie Indian, a następnie przyjął nową tożsamość, by zwyczajnie zapomnieć i zacząć od nowa – mówi A. Masłowski.

Po uzyskaniu średniego wykształcenia technicznego Sat pływał przez wiele lat jako mechanik na statkach Polskich Linii Oceanicznych. Na pokładzie słynnego „MS Batory” dotarł do jednego z indiańskich plemion w Kanadzie. Czy spotkał się ze swoim, wówczas już 100-letnim, ojcem oraz rodzeństwem, jak utrzymują niektórzy? A może po prostu odwiedził jeden z rezerwatów, a Indianie, chociaż wiedzieli, że nie jest ich „bratem krwi”, przyjęli go jak swojego? − Trudno to dziś rozstrzygnąć. Jedno jest pewne: Sat-Okh był z pewnością Indianinem w sensie duchowym i był w swojej indiańskości spójny i autentyczny – podkreśla A. Masłowski.

W 1958 r. Stanisław Supłatowicz napisał pierwszą książkę. Była to autobiograficzna powieść pt. „Ziemia słonych skał”, która z marszu została bestsellerem. Sat-Okh stał się gwiazdą literacką oraz medialną. Zaczął występować w programach „Ekran z bratkiem” i „Teleranek”. Palił fajkę przed indiańskim tipi, nizał koraliki i opowiadał o indiańskim życiu w harmonii z naturą. Jego słuchacze dorastali, tworzyli grupy indianistów, które później przerodziły się w Polski Ruch Przyjaciół Indian. Pisał kolejne książki, tłumaczone na wiele języków obcych, m.in. rosyjski, niemiecki, francuski, japoński, mongolski, gruziński, hebrajski. Mimo ogromnej popularności, prowadził dom otwarty − zawsze znajdował czas na rozmowę i spotkania z młodzieżą.

Violetta Pastwa jako nastolatka chłonęła opowieści o Indianach. Dzięki swojemu ojcu mogła stanąć oko w oko z jednym z nich. „Tak się złożyło, że mój tata, oficer marynarki handlowej, pracował razem z polskim Indianinem. Zawsze dowcipnie o nim opowiadał. Zapamiętałam szczególnie to, że pan Stanisław miał słaby wzrok i czasem w pracy nie wszystko dostrzegał. Tata śmiał się i nazywał go z tego powodu Ślepy Pew” – wspomina na swoim blogu. Pod koniec lat 70. odwiedzili Sat-Okha w jego domu we Wrzeszczu, przy al. Wojska Polskiego. „Czułam się trochę jak w jakimś egzotycznym muzeum. Wszystkiego można było dotknąć. Mój tata przymierzał wielki pióropusz, który Sat-Okh zdjął ze ściany. Potem ubrał nakrycie głowy jakiegoś szamana, wykonane z futra i ozdobione rogami” − opowiada.

Sat-Okh, mimo że do końca życia mieszkał nad morzem, najlepiej czuł się w Borach Tucholskich. – Spędzał tu mnóstwo czasu. Spał w namiocie, pływał canoe z kory brzozowej rzeką Brdą, która przypominała mu rodzinną Mackenzie. Mówił, że bory pachną żywicą, jak lasy Kanady – wspomina J. Kłodziński.

Biały mustang, czyli epilog

Do końca swoich dni mieszkał w Gdańsku, opiekując się swoją suczką Perełką i gromadą okolicznych ogrodowych kotów. Odszedł w 2003 r. Raczej nie do „krainy wiecznych łowów”, bo – jak sam uczył – nie istnieje nic takiego. Tam, w indiańskiej wieczności, polować nie trzeba, a ludzie wreszcie mogą żyć w zgodzie i harmonii ze zwierzętami i całą naturą – twierdził. „Ogarnęła go niezmożona senność, nogi poczęły mu się uginać i padł na kolana (...). Poczuł, że silny ciepły strumień powietrza unosi go hen, w górę. Gdy się obudził, siedział na białym mustangu” (Sat-Okh, „Biały Mustang”, Warszawa 1993).

Muzeum Indian Północnoamerykańskich im. Sat-Okha w Wymysłowie: tel. (52) 334 32 19, e-mail: paradizo@borytucholskie.pl.

TAGI: