Chcemy wrócić do siebie

Łukasz Sianożęcki; Gość Elbląski 46/2017

publikacja 22.11.2017 04:45

– Choć straciliśmy własny dom, okazało się, że to Jezus jest tym, który zapewnia wszystko, jest wystarczający i to On daje poczucie bezpieczeństwa – mówi Radek Urbankiewicz, którego dom zniszczył pożar.

Z pięknego zabytku zostało dziś niewiele. Rodzina wierzy jednak, że dom uda się odbudować. Łukasz Sianożęcki /Foto Gość Z pięknego zabytku zostało dziś niewiele. Rodzina wierzy jednak, że dom uda się odbudować.

Płomienie w kilka chwil zabrały cały ich dobytek. – Może gdybym był wtedy w domu, uratowałbym coś więcej – zastanawia się Lech Urbankiewicz. Jego żona Jolanta na wspomnienie dnia pożaru spuszcza wzrok. – Zaraz po pożarze czułam się, jakbym żyła na innej planecie. Nie będę ukrywać, że to był bardzo ciężki okres. Na szczęście Pan Bóg był z nami przez cały czas – mówi pani Jolanta.

Dom rodziny Urbankiewiczów spłonął w nocy z 28 na 29 września. Ta leżąca nad brzegiem Nogatu w Jazowej budowla z XIX w. łączyła w sobie elementy gospody i domu mieszkalnego. Niezwykłe miejsce, nie bez powodu wpisane na listę zabytków. A dla pana Leszka to po prostu dom dzieciństwa, młodości... Dom całego dotychczasowego życia. – Mój tata, podobnie jak większość mieszkańców, przyjechał tutaj tuż po wojnie. Dostał ten dom. W tym domu urodziłem się ja i moje rodzeństwo. W nim żyliśmy, aż do tego dnia... – opowiada krótko.

– Niektórych może to dziwić, ale uważam, że tych kilka tygodni po pożarze to był dla nas bardzo Boży czas – mówi Radek, syn państwa Urbankiewiczów. Jak wspomina, kilka dni przed pożarem uczestniczył w rekolekcjach. – Podczas nich dostałem pytanie: „Czy byłbyś w stanie oddać Bogu wszystko?”. Wieczorem modliłem się, pytając, co jest moim Izaakiem, co jest dla mnie najcenniejsze? I chyba te pytania, ten weekend były łaską, bo nie wiem, jak bym to wszystko potem przeżył. Na początku może nie rozumiałem tego pytania. Dziś już bardziej jestem w stanie zrozumieć, o co w tych słowach prosił mnie Pan Bóg – opowiada.

Rodzina zgodnie mówi, że w pierwszej chwili czuli szczęście z tego powodu, że nic im się nie stało. Później był szok, że stracili wszystko. Dopiero po kilku dniach przyszła refleksja nad całym tym wydarzeniem. – Dzisiaj postrzegam to w kategoriach opatrzności i Bożej interwencji w ocaleniu nas – mówi pani Jolanta.

Jak mówi, znaki opieki Boga pojawiały się cały czas. Od kwietnia do września pani Joanna odprawiała nowennę do św. Michała Archanioła. – A pożar miał miejsce w liturgiczne wspomnienie Świętych Archaniołów – dodaje, i zaznacza, że podobnych znaków było więcej. – Nie planowaliśmy również tego, ale Msza św. w naszym kościele parafialnym w Wiercinach odbyła się we wspomnienie Aniołów Stróżów. To wszystko sprawiło, że nie koncentrowaliśmy się na tym, co straciliśmy, ale na tym, co zyskaliśmy.

– Dla mnie najtrudniejsza w pierwszych dniach po pożarze była bezradność. Tak naprawdę kilka dni później, kiedy już adrenalina zeszła, doszło do mnie, co naprawdę się wydarzyło. Że to nie był zły sen, tylko rzeczywistość, z którą będziemy musieli się zmierzyć. A przecież nie wiedzieliśmy realnie, co będzie jutro – opowiada Radek.

Pomagali wszyscy

Od dnia pożaru minęło półtora miesiąca. Rodzina Urbankiewiczów powoli staje na nogi. Mieszkają nadal w Jazowej, niedaleko swojej dawnej posiadłości. – Stało się to możliwe dzięki pomocy państwa Sylwestra i Teresy Ancewiczów, którzy oddali nam do dyspozycji swój stary dom, i dzięki staraniom pana Jacka Michalskiego, burmistrza Nowego Dworu Gdańskiego, który przekształcił go w lokal socjalny – opowiada pani Jolanta. – To naprawdę jest bardzo ważne, że możemy być tak blisko naszego dawnego domu – dodaje pan Lech.

Z dnia na dzień rodzina urządza swoje nowe lokum. Mają już niemal wszystkie niezbędne do normalnego życia sprzęty. Wkrótce otrzymają meble do kuchni, które zaoferowały im dwie duże elbląskie firmy meblarskie. Jak mówią, szczególnym zaskoczeniem była też pomoc osób, od których tej pomocy by nie oczekiwali.

– Nie znaliśmy ich, sądziliśmy, że jesteśmy im obojętni. Kiedy straciliśmy dom, pokazali całkiem odmienne oblicze – wspomina Jolanta Urbankiewicz. – W tych dniach po pożarze, ale i dziś dostajemy pomoc z tak różnych stron: od rodziny, przyjaciół, od osób, z którymi nie utrzymywaliśmy codziennego kontaktu. Niektórzy już dzień po pożarze byli u nas – wylicza jej syn. – Pomagają też szkoły, do których kiedyś uczęszczałem, wspólnoty młodzieżowe, nawet te, do których nie należę... Wymieniać mógłbym chyba bez końca. Nie wiem też, ile osób za nas się modliło, dorzuciło do licznych zbiórek wdowi grosz, który – jak wierzę – jest najwięcej wart w świecie materialnym – dodaje Radek. – Wydaje mi się, że w naszej okolicy nie ma ludzi, którzy by nam nie pomogli – uśmiecha się pani Jolanta.

Pianino, zdjęcia i garnek pełen sadzy

W czasie pożaru traci się też rzeczy, do których było się szczególnie przywiązanym. – Dla mnie takim przedmiotem było pianino – opowiada Radek. Jak mówi, muzyka jest dla niego ważna. – Kiedy tylko wracałem do domu i chciałem się zrelaksować lub coś przemyśleć, albo nawet pograć dla czystej przyjemności, to siadałem do klawiszy. Teraz w tych ostatnich tygodniach to jest coś, czego brakuje mi najbardziej.

– Ja prawie nieustannie łapię się na tym, że kiedy coś jest mi potrzebne, pamięć wskazuje mi miejsce, w którym ta rzecz powinna być. Już chcę tam pójść, lecz uświadamiam sobie, że przecież ta rzecz się spaliła – mówi pan Lech. – Tak jest praktycznie codziennie.

Pani Jolanta na miejsce pożaru odważyła się pójść dopiero kilka dni później. – I przydarzyło mi się coś, co napełniło mnie radością. Zobaczyłam, że nie spłonęła komoda, w której były nasze zdjęcia i dokumenty. Najbardziej cieszyliśmy się właśnie z tych zdjęć, bo chyba nikt nie chciałby być pozbawiony pamiątek z całego swojego życia.

Jak mówią, odzyskanie czegokolwiek z pogorzeliska przywołuje choć mały uśmiech na twarz. – Nóż kuchenny, czy choćby solniczka i maselniczka z porcelany z Bolesławca, które kolekcjonowałam od lat, jakiś historyczny mebel, który był od początku w tym domu – wylicza pani Jolanta. – Raz poświęciłam cały dzień na czyszczenie jednego garnka z sadzy, tak bardzo chciałam go odzyskać – uśmiecha się. Choć sami mają niewiele, to i tak już myślą, jak podzielić się tym, co otrzymali. – Wsparło nas tak wiele osób, tak wiele otrzymaliśmy, że cieszymy się, że teraz możemy to, czego mamy nadmiar, ofiarować innym – opowiada pani Jolanta.

Rodzina Urbankiewiczów zaangażowała się w tegoroczną edycję Szlachetnej Paczki. – Niektóre rzeczy, które dostaliśmy np. pralkę czy lodówkę, możemy przekazać tym, którzy są w znacznie gorszej sytuacji niż my – mówią pogorzelcy.

Chleb w domu inaczej rośnie

Choć nowy dom rodziny Urbankiewiczów z dnia na dzień robi się coraz bardziej przytulny, to jednak oni wierzą, że to tylko tymczasowe lokum. – Chcemy odbudować nasz dom – deklaruje stanowczo pan Lech. – Wiemy, że to będzie ogromnie trudne zadanie, zwłaszcza pod względem finansowym, ale wierzymy, że się uda – dodaje. Swoje wsparcie dla tego projektu zapowiedziało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. – W związku z tym, że mamy do czynienia z zabytkiem, takie dofinansowanie ze strony państwa jest możliwe. Konserwator zabytków również zapewniał nas o takich możliwościach. Musimy też myśleć o wkładzie własnym, bo wówczas ministerstwo chętniej odpowiada pozytywnie na takie wnioski – przedstawia swój plan głowa rodziny.

– Mój mąż od razu przyjął taką postawę, dziś widzę – słuszną, że chcemy dom odbudować. Ja musiałam do tego dojrzewać i w ogóle uwierzyć, że jest to możliwe – mówi pani Jolanta. – Ale nie ulega wątpliwości, że bardzo chcielibyśmy tam wrócić – przyznaje. – To było przecież całe nasze życie. I choć jesteśmy bardzo wdzięczni, że mamy to miejsce, to jednak chcemy wrócić do siebie. Tu jest przyjemnie, ale inaczej. Nie wiem czemu tak jest, ale nawet ciasto na chleb, który sama robię już od kilkunastu lat, tutaj nie chce wyrastać tak jak trzeba – uśmiecha się.

Pomimo dramatu, który ich dotknął, Urbankiewiczowie patrzą na świat z radością, wdzięcznością i nadzieją. W ich sytuacji niewielu potrafiłoby przyjąć taką postawę. – Odpowiedź na to jest prosta: bez własnego domu okazało się – po raz kolejny – że to Jezus jest tym, który zapewnia wszystko i daje poczucie bezpieczeństwa. A kiedy się jest z Nim, da się przeżyć wszystko i mieć nadzieję na nowe – tłumaczy Radek.