Operacje bez znieczulenia

Monika Łącka

Gość Krakowski 48/2017 |

publikacja 12.12.2017 04:45

– Współczesny świat kłamie, że aborcja cofa czas i wymazuje fakt, iż zostało się matką. Prawda jest taka, że jest się nią nadal, tyle tylko, że dziecka martwego – przekonuje s. Małgorzata Słomka, szarytka pracująca z kobietami, które zabiły swoje dziecko.

	– Podczas rekolekcji cierpię i płaczę razem z ich uczestniczkami, a potem cieszę się,  gdy odjeżdżają, czując, że jest im lżej na duszy – mówi s. Małgorzata Słomka. Monika Łącka /Foto Gość – Podczas rekolekcji cierpię i płaczę razem z ich uczestniczkami, a potem cieszę się, gdy odjeżdżają, czując, że jest im lżej na duszy – mówi s. Małgorzata Słomka.

O sobie mówi, że nie jest specjalistką od problemu aborcji ani psychologiem. Jest natomiast świadkiem. Od 2,5 roku w Piwnicznej-Zdroju prowadzi rekolekcje dla kobiet, które dokonały aborcji. Wcześniej przez 10 lat posługiwała na misjach w Magadanie, na terenach dawnych łagrów sowieckich. Spotkała tam ludzi, którzy przeszli przez piekło na ziemi.

Przychodziły też ateistki

– Pewnej niedzieli, gdy z siostrami zasiadałyśmy do obiadu, posługujący tam również ks. Michael zaczął płakać. „Musimy coś zrobić dla kobiet cierpiących z powodu aborcji, bo dłużej nie mogę już ich spowiadać” – powiedział, a jego łzy kapały wprost do zupy. Chodziło o to, że one wciąż wracały do wydarzeń sprzed lat i zastanawiały się, kim teraz mogłyby być ich dzieci – wspomina s. Słomka.

W łagrach kobiety były wielokrotnie i brutalnie gwałcone, a dzieci nie wolno było rodzić. Każda ciąża musiała być od razu zgłaszana strażnikom. Mimo to niektóre kobiety próbowały ją ukrywać – nie dlatego, że były w stanie kochać dziecko poczęte w straszny sposób, ale po to, by ocalić ich życie. Wiedziały, że noszą pod sercem niewinnego człowieka. – W końcu jednak było to widać. Przymusowe aborcje były wykonywane nawet w 29. tygodniu ciąży – bez znieczulenia i w prymitywnych warunkach. Po latach kobiety nie zapomniały swojego dramatu. Ból duszy wciąż był ogromny – opowiada szarytka.

Lekarstwem okazały się rekolekcje oparte na wypracowanym w Pensylwanii programie „Winnica Racheli”. Początkowo brały w nich udział kobiety starsze, które dokonały nawet kilkunastu aborcji. Później zaczęły się też zgłaszać młodsze Rosjanki, które z różnych powodów zabiły swoje dziecko. – Słyszały, że proponujemy coś, co może uśmierzyć ich ból, mimo że były ateistkami, a my pracowaliśmy na łasce płynącej od Boga. Pytałam więc Jezusa, jak może mi to robić, a w odpowiedzi słyszałam, by i tymi kobietami zaopiekować się, bo On chce je uzdrowić. Stopniowo czułam, jak w moim sercu rosła miłość do nich na wzór miłości, jaką Bóg kocha grzesznika – mówi s. Małgorzata.

Operacja na otwartym sercu

Po powrocie do Polski szarytka zaczęła prowadzić rekolekcje dla kobiet. Mówiła o ich powołaniu i wartości. I tutaj temat aborcji powrócił. – Czułam, że Bóg chce, bym pomagała tym kobietom, ale myślałam, że od tego są terapeuci. Rozeznawałam sprawę z ks. Arturem Ważnym. Pewnego dnia zadzwonił, że właśnie spowiadał kobietę po aborcji. Powiedziała mu, że czuje, iż w rozmowie pokochał jej nieżyjące dziecko, ale jej, jako człowieka, pokochać nie umie. Było już jasne, że musimy podjąć te rekolekcje, bo dużo spraw czeka na przepracowanie – mówi s. Słomka. Rocznie w Piwnicznej odbywa się kilka takich spotkań. Wszystkie są pełne bólu i oczyszczających łez. Odjeżdżając, kobiety mówią, że ten weekend był jak operacja na otwartym sercu, bez znieczulenia, ale ratująca ich duszę.

– Gościmy panie z całej Polski i w różnym wieku – od młodych dziewczyn po seniorki, które przez syndrom postaborcyjny cierpiały nawet kilkadziesiąt lat. Niedawno jedna z nich wyznała, że dopiero teraz wie, iż trójka jej dzieci ma imiona i że są przy Jezusie, a ona może spokojnie umrzeć – opowiada szarytka. Obok trudnego przejścia przez analizę powodów decyzji, które doprowadziły do zabicia dziecka, ważnym punktem rekolekcji jest spotkanie się z Bogiem, który dotyka serca.

– Często kobiety modlą się całą noc, a Bóg działa w nich cuda, pokazując nawet płeć zmarłego dziecka, i mama w końcu nadaje mu imię oraz tożsamość. Później wszystko kończy się symbolicznym pogrzebem – wyjaśnia s. Małgorzata i dodaje, że dla uczestniczek rekolekcji jest to jak przejście ze śmierci do życia. Podczas aborcji umiera bowiem nie tylko dziecko, ale i cząstka kobiety, którą można odzyskać jedynie nazywając to, co się zrobiło.

– Te rekolekcje są duchową walką i wejściem na teren wroga, czyli Szatana, który robi wszystko, by nie wydrzeć sobie ofiary – by do końca życia męczyła się w zamknięciu i nie zaznała spokoju. Dlatego tak często kobiety dzwonią i w ostatniej chwili chcą się wycofać, bo np. zepsuło się auto. Również podczas rekolekcji Zły długo nie chce wypuścić ich ze swojej ręki – zauważa s. Słomka. Ubolewa też, że na rekolekcje nie chcą przyjeżdżać mężczyźni, ojcowie zabitych dzieci. Wolą zapisać kobietę, zapłacić za jej pobyt, a nawet taksówkę z drugiego końca Polski, ale nie mają odwagi, by stanąć w prawdzie.

S. Małgorzata Słomka 22 listopada była w Krakowie gościem spotkania „Oszukane? Prawdziwa cena aborcji”. W ramach Pól Dialogu zorganizowały je redakcja „Gościa Krakowskiego” i krakowskie biuro Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.