Na tropie pradziadka

Marta Woynarowska; Gość sandomierski 49/2017

publikacja 07.01.2018 04:45

Poszukiwania przodków są coraz popularniejsze. Niektórzy robią to sami, inni zlecają osobom zajmującym się tym – powiedzmy – zawodowo.

W przedpokoju domu pana Jacka zawisło drzewo genealogiczne. archiwum Jacka Kulasy W przedpokoju domu pana Jacka zawisło drzewo genealogiczne.

Od niedawna do tradycyjnych źródeł genealogicznych, czyli archiwaliów, doszła jeszcze jedna, nowa metoda – badania genetyczne. Czego się nie zrobi, by znaleźć wśród antenatów księcia czy chociażby hrabiego?

Nie jest wprawdzie historykiem, ale przed jego warsztatem i doświadczeniem badacza genealogii niejeden magister historii powinien powiedzieć „chapeau bas!”. – Do dzisiaj odnalazłem ponad 5 tys. bliskich, dalszych i dość odległych krewnych oraz kuzynów. Najstarszy przodek, do którego dotarłem, to Józef Chwaszcz, urodzony w 1688 r. Mieszkał w Chmielniku pod Rzeszowem – mówi Jacek Kulasa, pracownik Podkarpackiego Centrum Edukacji Nauczycieli. – Większość członków mojej rodziny to chłopi wywodzący się z tamtego rejonu. Część z nich zamieszkiwała także w Błażowej i Kąkolówce.

Winna książeczka syna

– Wszystko zaczęło się od książki „Album mojego dziecka”, kupionej przez żonę dla naszego synka. W niej dokonywaliśmy wpisów typu: kto jest twoją babcią, twoim dziadkiem, ciocią, wujkiem. Należało również odbić rączkę, nóżkę. W tamtym czasie obudziło się we mnie zainteresowanie przeszłością rodziny, zwłaszcza jeśli chodzi o znajomość przodków. Były to jednak pierwsze i bardzo wówczas nieporadne próby dociekań genealogicznych. Pan Jacek gromadził informacje, opierając się na rozmowach z żyjącymi członkami rodziny, uciekając się do ich pamięci i wiedzy. Na poważnie zajął się tworzeniem drzewa genealogicznego kilka lat temu, kiedy w internecie zaczęły być publikowane skany ksiąg metrykalnych, znajdujących się w zasobach archiwów państwowych.

– Było to ogromne ułatwienie, gdyż nie wymagało konieczności jeżdżenia po kraju. Wystarczyło tylko znaleźć chwilę czasu w dowolnym momencie dnia, zasiąść przed komputerem i zacząć wczytywać się w zapiski z minionych wieków – opowiada pan Jacek.

Parafialne wizyty

Przejrzał wszystkie dostępne wówczas w sieci księgi: chrztów, ślubów, zgonów. Ale była to tylko część materiału, jaki czekał na sprawdzenie. – Zgodnie z powiedzeniem: im dalej w las, tym więcej drzew, z coraz większym wgłębianiem się w archiwalia pojawiało się więcej niewiadomych – wspomina genealog. Po wyczerpaniu informacji dostępnych w internecie nie pozostało nic innego jak wizyty w parafiach oraz archiwach diecezjalnych i państwowych.

– Spotykałem się z różnym podejściem księży. Jedni byli bardzo pomocni i życzliwi, inni podchodzili z dużą rezerwą. Doskonale rozumiem ich postawę, mieli bowiem czasami przykre doświadczenia. Niestety, wśród osób poszukujących informacji w księgach metrykalnych zdarzali się zwykli wandale wyrywający lub wycinający całe kartki – wyjaśnia Jacek Kulasa.

– Przeglądanie i czytanie ksiąg wymaga czasu i cierpliwości, a niektórym zwyczajnie chyba ich brakowało. Ja miałem łatwiejszy dostęp z bardzo prostego powodu, w rodzinie bowiem mam kilku duchownych, którzy chętnie towarzyszyli mi w peregrynacjach. Dlatego kancelarie parafialne i księgi stawały otworem – dodaje z uśmiechem.

Początkowo wszystkie informacje spisywał na fiszkach, z czasem, kiedy liczba nazwisk krewnych przekroczyła paręset, zaczął wprowadzać wszystkie dane do komputera. Przełomem były specjalne programy dedykowane gromadzeniu danych i tworzeniu drzew genealogicznych. – Potem pojawiły się skrypty i programy umożliwiające publikowanie drzewa w sieci. Kiedy postanowiłem udostępniać je w internecie, oczywiście tylko dla rodziny, wówczas poprzez portale społecznościowe zaczęli się ze mną kontaktować dalsi krewni, o istnieniu których nie miałem nawet pojęcia – uśmiecha się.

Tym sposobem pan Jacek nawiązał kontakty z kuzynami mieszkającymi w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych, a nawet w dalekiej Australii. – Korespondujemy, wymieniamy się najnowszymi odkryciami i wspólnie uzupełniamy nasze drzewo – mówi J. Kulasa. – W tej chwili zebrane dane dotyczą nie tylko mojej rodziny, ale również członków rodzin skoligaconych.

Nietuzinkowe historie

W trakcie prowadzonych badań pana Jacka uderzyła przede wszystkim liczba potomstwa przychodzącego na świat w dawniejszych rodzinach. Było to często nawet kilkanaścioro dzieci. – Jedni z moich przodków doczekali się aż 15 potomstwa. Niestety, niewiele z nich dożywało dorosłego wieku, a co dopiero mówić o sędziwym, z np. dziesięciorga przeżywało czworo, troje. Trzeba bowiem pamiętać, że nie było lekarzy, warunki życia również pozostawiały wiele do życzenia, umieralność noworodków, nie mówiąc o zgonach kobiet przy porodach, była naprawdę bardzo duża – zaznacza genealog.

Wgłębiając się w dzieje rodzinne, Jacek Kulasa odkrywał także interesujące historie członków rodu, uzupełniając czasami brakujące karty w ich biografiach. – Bez wątpienia niezwykle barwną, ale i tragiczną postacią jest dziadek mojej żony Stefan Kuszpa. Jako 16-letni chłopiec wstąpił do Legionów Polskich, walcząc w szeregach II Brygady pod wodzą Józefa Hallera. Został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych, co należy do rzadkości. W II Rzeczypospolitej został policjantem i pracował w powiecie łańcuckim, pełniąc funkcję komendanta posterunku w jednej z tamtejszych miejscowości. Później trafił do Lwowa, gdzie zastał go wybuch II wojny światowej. Jego żona, w tym czasie przebywająca z dziećmi po tej stronie Bugu, postanowiła pojechać do Lwowa po ciepłe ubrania dla nich i siebie. Był to już czas, kiedy miasto zajęli Rosjanie. Niestety, oboje zostali aresztowani i wywiezieni na Syberię, gdzie ich rozdzielono.

Kiedy gen. Władysław Anders zaczął tworzyć polską armię, zgłosił się do niej, po drodze odnajdując żonę, której stan był już krytyczny. Nie zdołał zabrać jej ze sobą, zmarła bowiem z wycieńczenia i chorób na nieludzkiej ziemi. Pochował ją w Ałma-Acie. Przeszedł szlak bojowy wraz z wojskami Andersa. Po zakończeniu wojny, w obawie przed represjami skierowanymi przeciw niemu i jego dzieciom, zdecydował się pozostać na emigracji w Wielkiej Brytanii. Zmarł pod koniec lat 70., do końca życia zachowując obywatelstwo polskie, brytyjskiego nigdy nie przyjął. Działał aktywnie w tamtejszych organizacjach polonijnych. Postać niezwykła, ale, jak już powiedziałem, także tragiczna – opowiada pan Jacek.

– Wśród żyjących nietuzinkową osobowością jest Teofil Lenartowicz, mieszkający we Wrocławiu. Mimo 90 lat jest aktywnym internautą, ma swój blog i nie ustaje w prowadzeniu badań genealogicznych.

Recepta dla początkujących

Jacek Kulasa po kilkuletnich intensywnych eksploracjach archiwów i kancelarii parafialnych może być ekspertem od spraw badań genealogicznych. Mając w pamięci pierwsze nieporadnie stawiane kroki w tej dziedzinie, chętnie dzieli się swoim doświadczeniem z innymi początkującymi badaczami genealogii. – Najważniejsze są cierpliwość i systematyczność, bez których nie sposób zgłębiać przeszłości rodziny. Potrzeba również bardzo dużo czasu. Przeglądanie, nawet zdigitalizowanych ksiąg metrykalnych, jest żmudnym zajęciem. Trzeba bowiem mieć na względzie, że prowadzone one były w Galicji w języku łacińskim, zatem należy poznać chociaż kilkanaście podstawowych słów w tym języku, jak na przykład: chrzest, zgon, urodzenie, matka, ojciec, córka, syn oraz określenia statusu społecznego, a także nazwy dni i miesięcy. W przypadku zaboru rosyjskiego do lat 60. XIX w. zapisy dokonywano w języku polskim, w ramach represji popowstaniowych obowiązkowo wprowadzono rosyjski.

Dodatkową trudność na początku sprawia wczytanie się w ręczne pismo, które nie zawsze było staranne. Należy również zachować sporą ostrożność, gdyż niestety informacje zawarte w księgach nie są wolne od błędów. Dotyczy to dat, zapisów nazwisk. Zdarza się, że dwie osoby z najbliższej rodziny mają różnie brzmiące nazwiska. Powody były różne. Zapisy do ksiąg księża wprowadzali np. w jakiś czas po zaistniałym fakcie, czasami osoby podające nazwiska przekręcały je, byli to bowiem w znaczącej mierze niepiśmienni chłopi.

Rozpoczęcie poszukiwań pan Jacek poleca od przestudiowania portali udostępniających skany ksiąg metrykalnych, aktów stanu cywilnego, jak np.: szukajwarchiwach.pl, serwis prowadzony przez Narodowe Archiwum Cyfrowe, czy genealodzy.pl, należący do Polskiego Towarzystwa Genealogicznego, a także na stronach archiwów państwowych. Należy również uwzględnić serwisy zagraniczne, jak familysearch.org, a także służące do tworzenia drzew genealogicznych, np. myheritage.pl. To jednak, jak zaznacza, jest tylko część materiałów, które należy sprawdzić, większość znajduje się na parafiach, w archiwach kościelnych oraz państwowych. Należy zatem zarezerwować sobie sporo czasu na wycieczki po kraju.

– Nowe możliwości niosą także badania genetyczne, pozwalające określić stopień pokrewieństwa do kilku pokoleń wstecz. Sam sobie zamówiłem już takie. Nie są może tanie, ale czego się nie robi, by znaleźć swych krewniaków. A jeśli chodzi o moje badania genealogiczne, to mam nadzieję, że dopiero po przejściu na emeryturę rozwinę skrzydła i popchnę je mocno do przodu – stwierdza z nadzieją Jacek Kulasa.