Nieznany nieznanej

ks. Wojciech Parfianowicz; Gość koszalińsko-kołobrzeski 3/2018

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 03/2018 |

publikacja 29.01.2018 04:45

Przeszukiwanie starych szpargałów może czasem okazać się fascynującą przygodą. „Proszę również o skarpetki, bo te, które mi Pani przysłała, już się porwały” – czytamy na wyblakłej kartce. Czy sprawa tych skarpetek naprawdę może być ciekawa?

Jerzy Benke, mieszkaniec Biernowa k. Połczyna-Zdroju, przegląda zdjęcia swojej mamy Sabiny Saskiej z okresu II wojny światowej. ks. Wojciech Parfianowicz Jerzy Benke, mieszkaniec Biernowa k. Połczyna-Zdroju, przegląda zdjęcia swojej mamy Sabiny Saskiej z okresu II wojny światowej.

Pan Jerzy wyciąga z szafki niewielkie zawiniątko – przeźroczysty, foliowy worek, a w nim plik pożółkłych kartek. Trzeba je rozkładać ostrożnie, bo rwą się na zgięciach. Każda kartka opatrzona jest pieczęcią z napisem Geprüft oraz nazwą miejsca, w którym tajemnicza pieczęć została przybita: Stalag VI B, Stalag XXI A, Stalag IV A, Oflag II D. To obozowe listy adresowane do „Wielmożnej Pani Sabiny Saskiej”, mamy pana Jerzego. Kawał historii i pogmatwanych ludzkich losów w szafce pod telewizorem.

Cicha noc – stille nacht

Pożółkłe kartki skłaniają do opowieści. Wszystko zaczęło się we wrześniu 1939 roku. Pani Sabina widziała przygnębionych polskich jeńców, obrońców ojczyzny, prowadzonych przez niemieckich najeźdźców ulicami Sieradza, w którym wtedy mieszkała. Polscy żołnierze, przed wywiezieniem w głąb Rzeszy, zostali osadzeni w tamtejszym klasztorze sióstr urszulanek, zamienionym na więzienie. – Mama opowiadała, że podczas Pasterki pozwolono niektórym stanąć na chórze, tak, żeby nie byli widoczni. Do kościoła przyszli też Niemcy. W pewnym momencie zabrzmiała kolęda „Cicha noc” – relacjonuje słowa swojej mamy pan Jerzy. Polscy jeńcy na chórze śpiewali po polsku, niemieccy najeźdźcy stojący na dole – po niemiecku. Tę samą kolędę, te same słowa... absurd wojny. Jednak w zalewie bezsensu ludzie próbowali robić coś sensownego. Pani Sabina i inne kobiety, które miały kontakt z organizacjami konspiracyjnymi, postanowiły pomagać, konkretnie i rzeczowo, choćby miało chodzić o... skarpetki.

Od ust odjęte

Najwięcej listów pochodzi ze Stalagu VI B od niejakiego Zdzisława Wielickiego, numer obozowy 17478, który dziękuje za otrzymywane od pani Sabiny paczki. „Otrzymałem paczkę zawierającą: cukier, cytryny, bułkę, strucle, sucharki, masło, maggi, pomarańczę, pierniki, tytoń, bibułkę, mydło i skarpetki” – można przeczytać na kartce z 1 czerwca 1941 roku. Żołnierz pozwala sobie nawet na delikatny żart: „Za paczkę najserdeczniej dziękuję, lecz Pani Sabinko, stanowczo była za bogata jak na obozowe wczasy”. W obozie brakowało wszystkiego, stąd prośba nawet o skarpetki, ponieważ poprzednie „już się porwały”. Mimo trudnej sytuacji, więźniowie starali się też jakoś w miarę normalnie żyć i uprzyjemnić sobie czas. Zdzisław Wielicki prosi w jednym z listów o tytoń, ponieważ szczerze przyznaje, że „bardzo lubi palić”.

Jeńcy mieli świadomość, że wysyłane do nich paczki były owocem wielkiego wysiłku darczyńców. Zdzisław Wielicki pisze: „Proszę o przysłanie chociaż tego, co Pani zostanie ze Świąt”. Mieczysław Jabłoński, porucznik osadzony w Stalagu XXI A, przyznaje: „Nie mam naprawdę słów wdzięczności za okazane serce, bo przecież to wszystko, w ciężkich czasach wojennych, jest od ust odjęte, by drugiemu przyjść z pomocą”.

Z zachowanych listów niewiele, niestety, można dowiedzieć się o samym życiu obozowym. Listy przechodziły bowiem cenzurę, stąd pieczątka Geprüft. Niemcy dbali o to, aby więźniowie nie pisali o warunkach w obozie i sposobie, w jaki byli traktowani. Dziś wiadomo, że warunki te były niezwykle trudne, a jeńcy musieli ciężko pracować, np. na rzecz niemieckiego przemysłu. Często łamano konwencję genewską i szykanowano ich, znęcano się nad nimi, czy po prostu zabijano. Aż dziwne, że w jednym z listów od „Zdzicha”, bo tak się podpisywał, można przeczytać: „Izba chorych znajduje się w baraku. Jest tu znacznie gorzej niż w szpitalu. Łóżka piętrowe bez bielizny pościelowej, brakuje spokoju, gdyż jesteśmy razem z Belgami, Francuzami i Serbami”.

Nieobcy obcy

Pan Jerzy nie wie, dlaczego jego mama wysyłała paczki akurat do tych jeńców. Być może ich nazwiska trafiły do niej dzięki organizacjom konspiracyjnym. W każdym razie nadawca i adresat byli sobie zupełnie nieznani. Zdzisław Wielicki w pewnym momencie pisze trochę o sobie: „Po ukończeniu gimnazjum wstąpiłem na uniwersytet i brakło mi tylko trzech egzaminów do otrzymania dyplomu lekarskiego. Wojna mi w tym przeszkodziła. Pracowałem w szpitalu w Warszawie”. Wiadomo też, że na początku wojny został ranny i już w niewoli przeszedł „trzy krwawe operacje”. Żołnierz przesyła też pani Sabinie swoje zdjęcie zrobione w obozie. Na odwrocie pisze: „Nieznanej swej Drogiej Pani Sabince jako pamiątkę z niewoli przesyła nieznany Zdzich, 8 maja 1942”. W jednym z listów pisze: „Co zaś do tego, żeśmy się nigdy w życiu nie widzieli, to zobaczymy się na pewno, gdyż prośbę Drogiej Pani, a swoją obietnicę przybycia do Sieradza wypełnię, gdy tylko zostanę zwolniony”. Jak mówi pan Jerzy, do spotkania jednak nigdy nie doszło. Podobnie zresztą w przypadku innych adresatów paczek od pani Sabiny.

Czy Zdzich i inni przeżyli wojnę? Jeśli tak, to na pewno także dzięki paczkom od nieznajomej. Co robili? Założyli rodziny? Zostali komunistami czy żołnierzami wyklętymi? A może Zdzich pracował w jakiejś przychodni czy szpitalu i leczył ludzi? Amerykańska profesor psychologii Karen L. Fingerman opisała zjawisko, które nazwała consequential strangers, określając w ten sposób osoby, które w życiu człowieka nie należą do grona najbliższych, ale jednak w przedziwny sposób znaczących. Consequential strangers to obcy, których spotkanie rodzi ważne konsekwencje. Każdy człowiek ma takie grono. Może do niego należeć np. nauczyciel, wykładowca, spowiednik, lekarz, ktoś przypadkowo spotkany w pociągu, z którym rozmawiało się raz w życiu, albo właśnie dobroczyńca. Taką „obcą” dla jeńców była pani Sabina. Takimi „obcymi” są dla nienarodzonych, a później szczęśliwie narodzonych dzieci ci, którzy podejmują ich duchową adopcję. Takimi „obcymi” są dla rodzin w Syrii ci, którzy pomagają np. w ramach projektu Rodzina Rodzinie. Czy kiedyś wszyscy „obcy” się poznają?

Epilog nie do przewidzenia

Co po wojnie stało się z panią Sabiną? Pewnie nigdy by nie przypuszczała, że jej losy tak się potoczą. Urodziła się jeszcze w zaborze rosyjskim, kiedy Polski formalnie nie było. Po II wojnie trafiła na Ziemie Odzyskane. Jej grób znajduje się całkiem niedaleko od Oflagu II D (gmina Borne Sulinowo), do którego słała paczki, w adresie pisząc „Deutschland”.

Stalagi i Oflagi

Stalag – skrót od „Stammlager” – obóz dla podoficerów i szeregowców. Oflag – skrót od „Offizierslager” – obóz dla oficerów. W wyniku klęski wrześniowej trafiło do nich na pewno ponad 400 tys. polskich jeńców. Obozy, do których przychodziły paczki od pani Sabiny Saskiej: Stalag VI B – Neu Versen, Dolna Saksonia, Niemcy. Stalag XXI A – Schildberg/Ostrzeszów, Polska. Stalag IV A – Elsterhorst (Nardt) k. Drezna, Niemcy. Oflag II D – Gross Born/Kłomino k. Bornego Sulinowa, Polska.

Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.