Są w tym dobrzy

Agnieszka Otłowska, Agnieszka Małecka

publikacja 13.04.2018 04:45

– Wolontariat to dla mnie rachunek sumienia z tego, czy wykorzystuję dobrze to wszystko, co mi dał Bóg – mówi ks. Kamil Kowalski

Dla osób chorych, samotnych czy niepełnosprawnych każda chwila jest cenna. Wystarczy obecność i rozmowa  z wolontariuszem. Zdjęcia Agnieszka Otłowska /Foto Gość Dla osób chorych, samotnych czy niepełnosprawnych każda chwila jest cenna. Wystarczy obecność i rozmowa z wolontariuszem.

Wolontariat to więcej niż moda. Na szczęście. Bo gdyby tak było, przeminąłby szybko, jak każdy inny trend. A trudno sobie wyobrazić działalność tak potężnej instytucji charytatywnej jak choćby Caritas bez rzeszy wolontariuszy, których w diecezji płockiej jest do 500, a nawet do 700 osób. Od czego się zaczyna? Doświadczeni wolontariusze mówią: trzeba dostrzec człowieka, który sam boryka się z jakimiś trudnościami, i przełamać stereotyp, że „to nie moja sprawa”.

Kto pomoże zrobić pierwszy krok?

– Bywa tak, że po zajęciach w szkole jestem zmęczona i marzę o popołudniowej drzemce, ale moi uczniowie pytają: „Idziemy dzisiaj do hospicjum, prawda?” – mówi Katarzyna Stangret, która łączy w życiu dwa zawody: pielęgniarki i katechetki. Od prawie dwóch lat kilkunastoosobowa grupa jej uczniów z Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego przy PWSZ w Płocku angażuje się w wolontariat w Hospicjum Miejskim pw. św. Urszuli Ledóchowskiej. Pani Kasia pracuje tam jako pielęgniarka, ale postanowiła też przychodzić na kilka godzin jako wolontariusz. Właśnie dla swoich uczniów. To spora grupa osób (w przeważającej części dziewczęta, choć było i trzech chłopców), w większości młodzież niepełnoletnia i ktoś musi nad nimi czuwać na oddziale, rozdzielać konkretne zadania. Są to zwykle proste czynności, na przykład zrobienie kanapek, rozdanie posiłku, sprzątnie, wymycie okien. Ale zdarza się też towarzyszenie chorym, rozmowa z nimi, przeczytanie książki.

– Staram się być pomostem między chorymi a wolontariuszami. Czasem młodzież wchodzi do sali, zadaje pytanie, ale spotyka się z murem, bo chory patrzy w ścianę i nie reaguje. Czuwam też nad ich emocjami. Gdy za bardzo się przywiązują, przeżywają, wiem, że musimy zrobić krok w tył, by ich ochronić – wyjaśnia nauczycielka.

Wolontariat wśród osób terminalnie chorych to bardzo trudne pole działania, tym bardziej, że wiele osób ma w głowie ułożony krzywdzący i błędny stereotyp hospicjum jako „umieralni”. Pani Kasia na początku też musiała zmierzyć się z takim myśleniem u swoich uczniów.

– Najpierw po prostu opowiadam im, czym jest hospicjum, skąd się wzięło, skąd taka potrzeba. Większość uczniów ma tego świadomość, ale często źle im się kojarzy. Uważają, że to straszne miejsce. Ja staram się im pokazać jego ludzki wymiar, nie mówiąc już o tym wymiarze duchowym, związanym z końcem życia, przygotowaniem do odejścia, pogodzeniem się z najbliższymi, z Bogiem – mówi nauczycielka. To właśnie strach lub niewiedza mogą być dużym hamulcem przed zaangażowaniem się w taki czy inny wolontariat, szczególnie w przypadku młodego człowieka. Dobrze, jeśli ktoś wtedy zachęci i pomoże zrobić pierwszy krok.

– Nie miałam żadnego doświadczenia w pracy z osobami niepełnosprawnymi, więc na początku z góry założyłam, że to nie dla mnie – przyznaje Magda Karpińska z Pułtuska, która od lat uczestniczy jako wolontariusz we wczasorekolekcjach dla osób starszych, chorych i niepełnosprawnych. Kilka lat temu, dzięki katechecie, zaangażowała się w Szkolną Grupę Wolontariatu. – To nie było nic wielkiego. Raz w tygodniu w salce parafialnej pomagaliśmy dzieciom odrabiać prace domowe i przygotowywaliśmy drobne upominki z okazji świąt kościelnych.

Po roku otrzymaliśmy od naszego wikariusza propozycję wyjazdu na wczasorekolekcje – mówi Magda. Uważała wtedy, że sobie nie poradzi. Jednak po kilku rozmowach z opiekunem grupy zdecydowała się wziąć udział. – Teraz wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu – zapewnia. – Wolontariat wśród dzieci i młodzieży nie istnieje bez wsparcia rodziców, nauczycieli. Znam wielu takich nauczycieli zapaleńców. To oni podsycają płomień wolontariatu w swoich podopiecznych – mówi Małgorzata Przemyłska z biura diecezjalnej Caritas, która współpracuje z wieloma szkołami z całej diecezji przy okazji akcji charytatywnych.

Kochana, jak ja ci dziękuję

Karolina dobrze pamięta tamten czas i miejsce. To było 8 października 1998 r. na ul. Kościuszki w Płocku. Naprzeciwko pomnika Broniewskiego zobaczyła osobę niepełnosprawną. – Jako dziecko, a potem nastolatka, śmiałam się z takich osób. Ale tamtego dnia, nie wiem dlaczego, tak jakoś chyba samoistnie w mojej głowie zrodziło się pytanie: „Co by było, gdybym to ja była niepełnosprawna?”. Wtedy zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać. Zrobiło mi się przykro i strasznie głupio wobec tych wszystkich, których kiedyś wyśmiewałam. Już na drugi dzień zapisałam się do centrum wolontariatu. W ten sposób chciałam się jakoś zrehabilitować. I tam zobaczyłam tak naprawdę, kim są osoby niepełnosprawne, jak wiele mają talentów – opowiada Karolina Ners, która jest wolontariuszką od 19 lat, m.in. w Szlachetnej Paczce.

Karolinie osoby niepełnosprawne pokazały, jak sobie radzić z chorobami i problemami. Uczyła się od nich, jak się uśmiechać do innych, nie użalać się nad sobą, robić to, co się umie i lubi robić, by wypełnić dobrze dany człowiekowi czas. Takie opinie nie są odosobnione. Wolontariusze, którzy mają już za sobą pewien staż, przyznają często, że otrzymują od podopiecznych nie mniej, a może nawet więcej, w sensie psychicznym i duchowym, niż sami zdołali ofiarować.

– W mojej „szkole życia” osoby chore i niepełnosprawne uczą mnie przede wszystkim dziękowania Bogu za to, co mam, a nie ubolewania nad tym, czego jeszcze mi brakuje. Zapominamy o tym, że tak wiele osób chciałoby być na naszym miejscu. Innym darem jest modlitwa osób chorych i niepełnosprawnych. Czułem to wielokrotnie w mojej pracy kapłańskiej – mówi ks. Kamil Kowalski, wikariusz z parafii św. Marcina w Gostyninie, który zacięcie do wolontariatu odkrył już w seminarium, dzięki ks. Januszowi Zdunkiewiczowi, obecnie proboszczowi w Pułtusku.

– Gdy zaczynam wolontariat z młodzieżą w naszym liceum, najpierw robimy spotkanie, na którym rozmawiamy o motywacjach i oczekiwaniach. Po jakimś czasie słyszę, jak mówią, że otrzymują nawet więcej od chorych, niż dają. Jedna z dziewcząt powiedziała, że wierzy w to, że dobro wraca – mówi Katarzyna Stangret. – Ja zawsze uważam, że to, czego, człowiek doświadcza, wzbogaca go. Czasem wystarczyło raz pójść do hospicjum, stanąć twarzą w twarz z chorym i usłyszeć od niego: „Kochana, jak ja ci dziękuję”. A przecież niewiele się zrobiło, np. przyniosło kanapki. To doświadczenie sprawia, że młodzież chce przychodzić do hospicjum, chociaż nie jest łatwo – przyznaje nauczycielka.

By idea nie oślepiła

W piękną służbę wolontariusza mogą jednak wkraść się rutyna, wypalenie albo nawet oczekiwanie na jakąś rekompensatę, mimo że z definicji to pomoc bezinteresowna. Przestrzega przed tym pani Katarzyna. Jej uczniowie z ALO wiedzą, że za odwiedzanie chorych w hospicjum nie będą mieli nagrody w postaci na przykład lepszej oceny z religii. Nauczycielka dostrzega jednak wśród niektórych młodych niepokojący zwrot ku wolontariatowi za „punkty” albo gadżety, np. koszulki. Nie zarzuca nic samym akcjom, ale martwi się, że młodzież czasem wybiera tylko takie działania, które przyniosą im jakąś, choćby niewielką, korzyść. – Innym razem może zdarzyć się tak, że mamy przed oczami wielką ideę, a nie widzimy tego, co dzieje się dokoła nas – mówi pani Kasia, od lat związana również z ZHR. – Czasem namawiam swoje harcerki do zwyczajnych gestów, jak choćby odwiedzenie dawno niewidzianej babci. Słowem – chodzi o to, by nie przegapić żadnej okazji do zrobienia czegoś dobrego.

Katarzynę Stangret od lat inspirują słowa z listu św. Jakuba Apostoła: „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy” (Jk 4,17). Ten cytat i harcerskie „dałam słowo” motywują ją do „wstania z kanapy” dla uczniów i podopiecznych hospicjum. Podobnie ujmuje to ks. Kamil Kowalski. – Wolontariat jest również dla mnie rachunkiem sumienia z tego, czy wykorzystuję dobrze to wszystko, co mi dał Bóg – chociażby moją sprawność fizyczną, to, że moje nogi mogą iść do kogoś, kto potrzebuje rozmowy, że moje ręce mogą kogoś przytulić w geście solidarności, bądź zaopiekować się na kilka godzin czy dni osobą niepełnosprawną – mówi.