Znikające domy dziecka

Agata Puścikowska

GN 13/2018 |

publikacja 26.04.2018 04:45

Klaudia odzyskała córkę, a Ula dwoje dzieci. Mówią, że to tylko dzięki Drodze, a nie jakimś czarom.

Stowarzyszenie ma własny dom dziecka,  czyli Dom Powrotu. roman koszowski /foto gość Stowarzyszenie ma własny dom dziecka, czyli Dom Powrotu.

Utrzymanie dziecka w placówce opiekuńczej to nawet 6 tys. złotych miesięcznie. Praca z jego biologiczną rodziną też nie jest tania, ale opłaca się. Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie „Droga” przez ponad dwadzieścia lat „opróżnia” domy dziecka ze społecznych sierot. Od kilku lat już nie w „podziemiu”. I bez czarów-marów. To taka Droga, która przywraca dzieciom rodziców, a rodzicom i dzieciom wiarę, nadzieję i miłość.

Walka Anny

Anna od dziecka nie miała łatwego życia. Była mała, gdy zmarł jej ojciec, po kilku latach – ojczym. Jej matka została sama z sześciorgiem małych dzieci i zaczęła pić. – A ja się zaczęłam buntować. Towarzystwo, alkohol, narkotyki. W końcu związałam się z heroinistą. Miał długi… – opowiada Anna, ładna kobieta sporo przed trzydziestką. Długie czarne włosy, mocno podkreślone oczy. – Mówię o tym wszystkim spokojnie i bez bluzgów, bo po treningu już jestem mniej nerwowa – usprawiedliwia spokój w głosie.

– To było tak: partner dał mi pieniądze na sylwestra, żebym sobie sukienkę kupiła. W galerii handlowej ktoś do mnie zadzwonił, żebym zeszła na parking i zabrała coś dla partnera. Ja, głupia, uwierzyłam. Było ich dwóch, dali mi się napić coli. Obudziłam się pobita, w porwanych ubraniach, w jakiejś klitce. Pilnowały mnie dwa amstafy.

Horror trwał ponad dwa miesiące. – Cudem uciekłam 14 lutego, na walentynki – uśmiecha się gorzko. – Przeszłam piekło. Byłam w takiej traumie, że nawet na policję nie poszłam. Tułałam się po ulicach, w końcu poszłam do koleżanki. Przyjęła mnie, sprzątałam jej. Jakiś czas później zaczęłam „puchnąć”, źle się czułam. Zrobiłam test ciążowy. Wyszedł pozytywny. – Poszłam do lekarza, potwierdził ciążę. Czwarty miesiąc.

Myślała o aborcji? Anna otwiera szeroko, bardzo szeroko wielkie czarne oczy i trochę z pretensją mówi: – Nigdy by mi myśl o aborcji nie przeszła przez głowę! Dziecko własne zabić? Ja nawet tym draniom, oprawcom w myślach… dziękuję. Za cudowne dziecko. Ale wtedy dużo płakałam. Bo jak ja sobie poradzę sama?

Zaczęła się tułaczka Anny. Trochę koleżanki, trochę dom samotnej matki. – Lekarz mówił, że będzie syn. Urodziłam we wrześniu 2013 roku. „Ma pani piękną córkę” – powiedzieli, a ja nie mogłam uwierzyć. Lekarz się tak pomylił! A córka była śliczna… I znów tułaczka z noworodkiem. – Gdybym wtedy trafiła do Drogi, zwróciła się do nich o pomoc, pewnie inaczej by się to potoczyło. Ale jeszcze ich niestety nie znałam.

Kurator, ucieczka na wieś, do obcych ludzi, a potem po matkę i córkę podjechało dziewięć radiowozów i dwie karetki. – Rzucili mnie na krzesło, rozwalili drzwi. Mnie zawieźli do szpitala psychiatrycznego, córkę nie wiadomo gdzie. Spałam z pieluchą i z kocykiem córeczki. Potem wyszłam. Próbowałam odzyskać dziecko. Mówili mi w bidulu, że nie mam szans, że jestem złą matką, że nie odzyskam, bo nie mam domu, pracy, kompetencji. I obwiniali mnie o to, że dziecko tęskni, że płacze. Serce mi się krajało, gdy po odwiedzinach zostawiałam małą z „ciociami” – ciągle nowymi, ciągle niezadowolonymi. Córka mieszkała w domu dziecka trzy lata. Gdyby nie Droga, pewnie nigdy bym jej nie odzyskała.

Urszula zmieniła świat

Urszula ma 28 lat, dwoje dzieci. Skończyła Akademię Rodziców, trening zastępowania agresji, jest w trakcie kolejnych kursów i terapii. – Zawsze byłam skazana na siebie. Jestem z rodziny alkoholowej, brat też alkoholik i w kryminale siedział. Mieszkałam w patologii, to jak mogłam się normalnego życia nauczyć? – pyta retorycznie. – Od 2014 r. miałam już kuratora. A w kwietniu 2017 roku, w Wielkanoc, taki… incydent się zdarzył. Głupia byłam, matka nie może sięgać po alkohol.

Wypiła, jak mówi, dwa piwa. Partner też wypity. Wybuchła awantura. Przyjechała policja i dzieci trafiły do placówki. Matka w rozpaczy, dzieci przerażone. – Strach, żal, wściekłość na siebie, nerwy takie, że ręce latały. Co ze sobą robić, gdzie szukać pomocy? Ktoś powiedział Urszuli: „idź do Drogi”. I poszła. – Miałam dużo szczęścia. Stowarzyszenie zaopiekowało się dziećmi i mną. Dzięki Drodze zrobiłam wszystko, żeby stanąć na nogi. Dosłownie wszystko. 

Jeździła regularnie do dzieci, do domu dziecka. Przeszła terapię alkoholową. Zaczęła i szczęśliwie skończyła program Odbudować Rodzinę. Odcięła się, jak mówi, od patologii. I wie już: – Mam swoją rodzinę, ona jest najważniejsza. I o nią muszę dbać.

Pobyt dzieci w domu dziecka, choć (na szczęście) krótki, Urszula wspomina z drżeniem. – Jak w więzieniu te dzieciaczki, patrzeć nie mogłam, jak zostają za kratami. Synek bardzo płakał, malutki był. Córka udawała dzielną. A ja rozsypywałam się na kawałki, gdy wizyta dobiegała końca i musiałam dzieci zostawić. Ale tym bardziej miałam taką siłę w sobie, tak bardzo chciałam dzieci odzyskać, że zaczęłam ciężko pracować. To, że odzyskałam rodzinę, to nie czary-mary na ładne oczy – mówi Urszula, a oczy ma wielkie i naprawdę ładne. – To moja ciężka praca i jestem z siebie dumna.

Urszula otrzymała asystenta rodziny. – Miałam kiedyś asystenta z MOPS-u, ale nie było z nim żadnej współpracy. Asystentka z Drogi jest rewelacyjna: mamy dobre kontakty, pomaga mi we wszystkim, mogę jej się pożalić, wysłać o każdej porze SMS. Jak mówi Urszula, czuje się pewniej, bo i ludzie na jej osiedlu inaczej na nią patrzą. – Już mi się kłaniają, nie pokazują palcem z pogardą, że patologia. Ja to już wiem teraz, że w życiu za dobro spotyka nagroda, a za zło – kara. 

W Stowarzyszeniu Pomocy Rodzinie „Droga” Urszula „odpracowuje” przedszkole dla synka. Sprząta, pomaga. Praca daje poczucie sensu, wzmacnia godność. – Rok jestem bez alkoholu. Ani kropli – cieszy się Urszula. – Jak widzę nasze życie za kilka lat? Dzieci rosną, ja stoję twardo na nogach. Żyjemy i kochamy się wzajemnie. Tak zwyczajnie.

Proces ocalenia

– W ubiegłym roku odbudowaliśmy ponad 50 rodzin. Większości z nich groziło zabranie dzieci do placówek opiekuńczych – mówi o. Edward Konkol SVD, założyciel (ponad 30 lat temu) Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie „Droga”. – A 20 dzieci, naszych podopiecznych, wróciło z domów dziecka do rodzin.

Projekt Odbudować Rodzinę (wcześniej Odzyskać Dziecko) rozpoczął się w 1997 r. A wziął się z logiki i obserwacji: dzieci z trudnych rodzin trafiają do domów dziecka. Rodzice nie potrafią o nie zawalczyć, upadają. Dzieci dorastają poranione i nieszczęśliwe. Wchodzą w związki. Rodzą się kolejne dzieci, które po jakimś czasie trafią do domów dziecka. Zły krąg braku pomocy i dobrych wzorców oraz niewydolności wychowawczej zamyka się z trzaskiem zamykanych za dziećmi drzwi biduli.

– Mówiąc szczerze, to do 2015 r. działaliśmy niemal w podziemiu – mówi o. Konkol. Dlaczego? – Wszelka pomoc, która była kierowana przez ten czas od państwa czy samorządu, to była jedynie pomoc dla dziecka. Nikt nie chciał pracować efektywnie z rodzicami, którym dzieci odebrano. Pieniądze były dla dzieci – ale niemal wyłącznie na ich pobyt w placówce. Rodziców wyrzucano poza system.

Ojciec Konkol opowiada, że Stowarzyszenie „Droga”, które działało nieco poza systemem, dochodziło kilkakrotnie niemal do bankructwa, gdyż praca nad całą rodziną kosztuje, a bez wsparcia bywało trudno. – Musieliśmy dwoić się i troić, żeby przetrwać. I kombinować, żeby wsparcie, które dostawaliśmy, przekazywać całej rodzinie. Grozili nam nawet, że dotacje zabiorą, jeśli nie przestaniemy pomagać całej rodzinie. Według nas pomoc jedynie dziecku jest bezsensowna.

Gdy rodzice tracą dzieci, są w szoku. Z tego szoku, jeśli poda im się rękę, może powstać ścieżka, a potem cała droga ku odnowie. Chętniej, jak mówią pracownicy Drogi, współpracują kobiety – matki. To one walczą jak lwice o dom.

W Stowarzyszeniu „Droga” rodzice otrzymują opiekuna rodziny. Mogą korzystać z mediatora i radcy prawnego. Uczą się, jak powinien funkcjonować zwyczajny dom, bo nigdy takiego nie mieli. Rachunków, finansów, logistyki domowej. Kobiety uczą się gotować, mężczyźni – wykonywać prace remontowo-naprawcze. A stowarzyszenie pomaga im też wyremontować własne lokum, by dzieci miały gdzie wracać. Proces odbudowy bywa długi. Rok, dwa lata i więcej. Jest podzielony na etapy i żadnego z nich nie wolno przegapić.

– Robiłem różne rzeczy. Zajmowałem się narkomanami, trudną młodzieżą. Jednak najpiękniejsza i najważniejsza praca to ratowanie rodzin. Bo jeśli są zdrowe rodziny, młodzież nie schodzi na złą drogę – mówi pewnie o. Konkol.

Dlatego Droga obejmuje też pomocą rodziny zagubione, z trudnościami. Żeby działać profilaktycznie, zawczasu rozwiązać pojawiające się problemy.

Ojciec Konkol wylicza: – Jeśli do domu dziecka trafia troje rodzeństwa, to miesięcznie państwo wydaje na nie prawie 20 tysięcy! Miesięczny koszt terapii i kompleksowej pomocy całej rodzinie jest drogi, ale to są dużo niższe koszty. Pewnie jedna czwarta tej sumy! To co się bardziej opłaca? W dodatku odbudowa rodziny to inwestycja w państwo… Jeśli rok temu z białostockich domów dziecka do rodzin wróciło – po naszej opiece nad rodziną – 20 dzieci, to ile zyskał budżet?

Gdy dziecko wraca do domu rodzinnego, rodzina nadal jest monitorowana i wspierana przez stowarzyszenie. Bo rodzice muszą na nowo nauczyć się życia z dziećmi, z kolei dzieci muszą odreagować i odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Justyna nadal więc jest pod opieką Drogi. Jej córeczka chodzi do stowarzyszeniowego przedszkola.

– Mam asystenta rodziny, przeszłam wszelkie terapie. Mam gdzie mieszkać, mam pracę. A w wakacje pojedziemy razem do ośrodka stowarzyszenia w Jastarni na odpoczynek i rodzinną terapię. Kocham córkę, uczymy się siebie nawzajem. Staram się nadrobić jej trzy lata w domu dziecka. I zrobię wszystko, by miała lepsze życie ode mnie. Będzie dobrze, prawda?

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: