Latanie to dopiero frajda!

Katarzyna Matejek

publikacja 15.05.2018 06:00

Przed laty w mistrzostwach Polski modelarzy lotniczych startowało ok. 100 zawodników. Dziś, nawet bez eliminacji, na starcie staje 40. Jak ożywić tę dziedzinę sportu?

– Proszę się przekonać, jest lekki jak piórko – prezentuje model Ryszard Lewandowski. Katarzyna Matejek /FOTO GOŚĆ – Proszę się przekonać, jest lekki jak piórko – prezentuje model Ryszard Lewandowski.

Trzeba zacząć od „przedszkola” – mówi z przekonaniem Ryszard Lewandowski, prezes Pilskiego Klubu Modelarzy Lotniczych. Przed 4 laty kręcił nosem na propozycję kształcenia najmłodszych adeptów modelarstwa. Dziś rozumie, że prowadzenie zajęć dla dzieci z podstawówki to jedyny sposób, by wychować pokolenie, które dzięki wymianie doświadczeń i rywalizacji sięgnie po najwyższe laury.

O tym, że leżą one w zasięgu ręki, świadczą wyniki pilanina Dariusza Stężalskiego, członka kadry narodowej, który w rankingu krajowym zajmuje obecnie II miejsce. Pod koniec marca w Kietrzu był najlepszym Polakiem startującym w Pucharze Świata w klasie F – zajął wysokie 5. miejsce na 40 zawodników z 12 państw.

Wieża Eiffla

W pilskiej modelarni spędzają czas głównie dzieci skierowane z MOPS-u. – Okazuje się, że zajęć rozwijających talenty wśród dzieci i młodzieży, poza sportowymi i tanecznymi, jest w Pile niewiele – ocenia R. Lewandowski. Jeszcze niedawno, jak przyznaje opiekun grupy Piotr Stankiewicz, ich palce i głowy potrzebowały kontaktu z telefonem komórkowym. Teraz chłopcy (na zajęciach bywają też dziewczęta) używają dłoni do wycinania, dopasowywania, klejenia. Zaś głów do rozszyfrowywania projektów modeli szybowców, które starają się zbudować. Szymon przyznaje, że to niełatwe zadanie, ale przyjemne. Jest wytrwały, bo wie, o co toczy się gra – puścił już kilka szybowców na zawodach, więc wiadomo – połknął haczyk.

Zanim jednak złożą i wyholują na parę metrów pierwszą wypuszczaną z ręki „jaskółkę”, adepci modelarstwa uczą się sklejać kartonowe dinozaury, sowy czy wieże Eiffla. Modelarskie „przedszkole” jest nadzieją, że tutaj narodzą się przyszli fascynaci podniebnych lotów i to niekoniecznie tych na lekkich modelach z balsy (drewna dwukrotnie lżejszego od korka) czy depronu (podkładu pod panele podłogowe). Pośród dawnych wychowanków pana Ryszarda, instruktora modelarstwa z 42-letnim stażem, są piloci LOT-u i lotnictwa wojskowego. Bo tu nie tyle o modele chodzi, ile o pasję, tę prawdziwą, która kształtuje człowieka.

– Początkowo nie byłem do tego „przedszkola” przekonany. Do tego, o zgrozo, po kilku zajęciach stwierdziłem: trzeba zmienić program! – wspomina prezes PKML. – Żal mi tych dzieci. Nie potrafią wykonać rękami prawie nic. Według niego to pokolenie jest stracone dla politechnizacji. Najpierw trzeba ich wyrwać sprzed monitorów, a kiedy to już się uda, zabrać… nożyczki. – Przychodzą na zajęcia tak pozbawieni podstawowych zdolności manualnych, z tak niewyrobionymi dłońmi, że musimy im kupować małe nożyczki. Dużymi nie potrafią wycinać – kręci głową instruktor.

Zastrzega jednak, że to nie dzieciom urosły dwie lewe ręce, tylko rzadko ktoś je uczy nimi pracować. Klikanie w klawisze, nawet jeśli bywa precyzyjne intelektualnie, to jednak manualnie jest prymitywne. – Że niby dzieci interesują tylko komputery, tylko elektronika? To nieprawda. Po prostu nikt im czegoś więcej nie proponuje – stwierdza pan Ryszard. A tu trzeba usiąść obok, poświęcić czas, uwagę.

– To musisz skleić ze sporym naddatkiem. A wiesz dlaczego? – wyjaśnia sposób pracy Filipowi męczącemu się z opornym kartonem i listewkami. A potem jeszcze trzeba umieć cieszyć się z podopiecznymi, gdy nad głowami w pracowni latają jeszcze nie wyschnięte od kleju modele. I gdy na marcowe zawody w hali sportowej do pobliskiej Trzcianki przybywają z całymi rodzinami. – Tam było widać pospolite ruszenie tych dzieci – ekscytuje się prezes. – W grudniu robimy w Pile rewanż, tak fajnie było.

Brak smykałki

To według prezesa m.in. efekt wieloletnich zaniedbań w szkolnictwie. Ubolewa on, że przy okazji wprowadzenia gimnazjów wycofano z programów szkolnych popularne niegdyś zajęcia praktyczno-techniczne. A co za tym idzie, zlikwidowano wyposażone pracownie, które były w każdej podstawówce.

– Ten błąd popełniony przed laty sprawił, że zdolności manualne statystycznego młodzieńca są ubogie lub żadne. Odkręcenie tego zjawiska graniczy z cudem z uwagi na wysokie koszty odbudowy zaplecza. Owszem, mogłyby wziąć to na siebie kluby i pracownie modelarskie, te jednak są w kiepskiej kondycji finansowej. Zresztą takich modelarni jest niewiele, a Polska Północna to pod tym względem prawie pustynia, podczas gdy kilka dekad temu Piła była w czołówce polskiego modelarstwa wśród średnich miast. To czasy, kiedy Ryszard Lewandowski zdobył wicemistrzostwo Polski w modelach samochodów prędkich.

Szkoda tego zacofania, bo zajęcia w pracowni są nie tylko ciekawe, ale i rozwijające. Modele trzeba prawidłowo odczytać z projektu, skrupulatnie przeliczyć długości, precyzyjnie skonstruować. Chłopcy ze starszej grupy, juniorzy, nabywają tu wiedzy z aerodynamiki. – Bez tego nie byłoby modelarstwa. Te umiejętności przydadzą się nie tylko tutaj, ale i w szkole, na matematyce, geometrii, fizyce. No a przede wszystkim tworzy się grupa, proszę posłuchać, co tam się teraz dzieje przy stole – instruktor Piotr Stankiewicz zwraca uwagę na rozgardiasz w pracowni. – Tak nawiązuje się więź. Najpierw tu, w modelarni, potem podczas zawodów. Niektórzy tę więź pielęgnują całe życie, utrzymują relacje z kolegami z klubu – pan Ryszard podaje przykład wciąż czynnego nestora pilskich modelarzy, 80-letniego lekarza dr. Eugeniusza Żmudę.

Pilski patent

Szybowce trzeba dobrze wyważyć, a potem nauczyć się je oblatywać: dobrze wyholować na wysokość, zaprogramować start i lądowanie. Choć to nie lada sztuka, dzieci i młodzież szybko to podłapują. Nierzadko na zawodach juniorzy wygrywają z seniorami. – Jak zrobiło się fajny lot, to chłopcy naśladowali nas we wszystkim. Nawet skrzynki na narzędzia takie same sobie kupowali – zauważa pan Ryszard. – I o to przecież chodzi! Niestety, zdarza się, że z zawodów trzeba zrezygnować. Niektórych po prostu nie stać na start czy reprezentowanie swojego klubu za granicą. Rozwój technologiczny sprawił, że startujące obecnie modele nawet klas F1 (podstawowych, swobodnie latających) osiągają wartość samochodów, kosztując kilkanaście tysięcy złotych. W ich produkcji przodują Rosjanie, wywodzący się głównie spomiędzy dawnych pilotów wojskowych. W ten sposób modelarstwo staje się zabawą dla bogaczy. Kluby i modelarnie nie są w stanie wytrzymać tego „wyścigu zbrojeń”.

Wśród pilskich modelarzy zrodził się pomysł, by wprowadzić podklasę F1A Standard, najogólniej mówiąc, upraszczający budowę szybowca do takich komponentów, by były na kieszeń każdego amatora. To sposób na ożywienie tego sportu – umożliwi dopływ narybku, zaś starszych pobudzi do działania. Pomysł zaakceptowała krajowa Komisja Modelarska i właśnie go wprowadza. A że starty modelarzy to klucz do sukcesu tej dziedziny sportu, Ryszard Lewandowski przekonał się w 2011 r. Po powrocie z emigracji do Piły zaczął się zastanawiać, jak reaktywować modelarstwo. Okazało się, że to bardzo proste.

– Wystarczyło rozkleić w mieście plakaty „Pilscy modelarze na start” – wspomina chytrze. – Jak szczury z mąki powychodzili ci, którzy kiedyś ten sport uprawiali. A za nimi ich dzieci, wnuki. Po tamtych szybko trzeba było zorganizować następne turnieje, tak się ich domagali zawodnicy (do tej pory odbyło się ich 36). A „wskrzeszeni” modelarze już się „zbroili” po garażach, piwnicach. W tym roku Pilski Klub Modelarzy Lotniczych organizuje Puchar Polski w klasie F1. Zawody odbędą się 7 lipca i 25 sierpnia na pilskim lotnisku.

Podniebne porażki

Bywają. Raz podczas zawodów model szybowca wybił szybę w nysie (dobrze, że widzowie zdążyli paść na ziemię). Innym razem żaden z pilskich modeli nie mógł reprezentować swojego klubu, bo żaden nie wzniósł się w górę. Nikt nie rozumiał dlaczego. Dopiero potem odkryto, że uszkodziła je para z lokomotywy, która podczas transportu przedostała się do wagonu ze sprzętem.

Najczęstszym niepowodzeniem jest zaginięcie modelu. Kiedy uniesie go komin powietrza i szybowiec nabierze wysokości, może się wznieść naprawdę wysoko. Niechybnie odbyłby nieplanowaną podróż, gdyby nie wyłącznik czasowy, czyli sprężynka, która po rozkręceniu się ustawia ster w taki sposób, by model opadł na ziemię. Niekiedy jednak sprężynka zawiedzie. Niewielka strata, kiedy zgubi się mały kartonowy model, jak to się zdarzyło niedawno Erwinowi, gdy puszczał go z balkonu. Gorzej, gdy umknie cenny szybowiec. A bywa, że odnajduje się je nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej. Albo i wcale.

Ale frajda

W modelarstwo można wpaść po uszy. Wszak tak jak lekkoatletyka jest królową sportu, tak klasa F1 to królowa modelarstwa lotniczego. Jest więc czym nęcić młodych. Pojawia się tylko jeden problem. Kto to zrobi i jak? Modelarze to pasjonaci i chętnie dzielą się swoją wiedzą. Jednak chęć zaangażowania się w długofalowe szkolenie, zakładanie pracowni, zdobywanie funduszy, organizacja obozów czy choćby załatwienie zgody na wejście na płytę lotniska, przygasają, gdy instruktorzy stają przed widmem papierologii.

– Nawet w PRL-u takiej nie było – żali się pan Ryszard. – Który ze starszych modelarzy zechce się w to bawić? Robimy to przecież społecznie, a kłopotów mnóstwo. Na szczęście wie, że wystarczy wejść na rozległy teren, wziąć w dłoń model, który samemu się zbudowało i puścić go. – A on leci… To dopiero frajda. Tak jakby się latało samemu, dosłownie – ekscytuje się pan Ryszard. – A jeśli ten model lata świetnie, to chce się zmierzyć z kimś. Koniecznie. I to jest właśnie sport.