Macierzyństwo za kratkami PRL-u

Agnieszka Małecka

publikacja 23.05.2018 06:00

Esbecy wmawiali im, że są złymi matkami. Dziś wiele z nich żyje bardzo skromnie, bez zaszczytów. Nie czują się bohaterkami. Chciały po prostu zachować się przyzwoicie.

Macierzyństwo za kratkami PRL-u Agnieszka Małecka /FOTO GOŚĆ – Podczas aresztowania cierpiałam, bo nie miałam wiadomości od córki, ale z drugiej strony spotkałam tam niesamowitych ludzi – mówi Eliza Jadczak.

Eliza Jadczak pokazuje zdjęcia wnuczki. – Podobna do babci? Nie, ładniejsza – mówi z przekornym uśmiechem.

Na fotografii z córką Moniką Liesenfeld widać podobieństwo jeszcze wyraźniej. Te same duże oczy, uśmiech. Matka i córka siedzą na obrzeżu bijącej z tyłu fontanny w Płocku. Lekko przytulone do siebie patrzą w obiektyw. Jest rok 2017. 35 lat wcześniej pani Eliza została aresztowana po raz pierwszy. Stan wojenny w całej pełni. Kończyła się majowa noc, gdy esbecy załomotali do drzwi. Zrobili rewizję; znaleźli nieużywaną maszynę do pisania, przysłaną od przyjaciół Solidarności z Francji. Trzy i pół miesiąca aresztu. Nastoletnia Monika, którą wychowywała sama, na krótko trafiła do domu dziecka, potem do jej przyjaciół.

Kolejne aresztowanie w 1984 r. – Pamiętam, że kiedy mnie drugi raz aresztowano, mama kolegi mojej córki zapytała ją, kiedy spoważnieję i dam sobie z tym spokój… – wspomina Eliza Jadczak, w tamtym czasie członek Solidarności w przedsiębiorstwie Izokor i współredaktor „Solidarności Ziemi Płockiej”, naczelna pisma „Wolny strzelec”, a od 1986 r. członek Komisji Interwencji i Praworządności Zofii i Zbigniewa Romaszewskich. Tak naprawdę najbardziej bała się, że córka jej nie wybaczy. Powtarzane przez esbeków „jesteś złą matką” wrzynało się w pamięć jak cierń. To była jedna z najgorszych tortur psychicznych, jakie zadawano wielu matkom – aresztantkom, więźniarkom antykomunistycznej opozycji.

Listy bez pretensji

Najgorszy był brak informacji zarówno dla osadzonej, jak i jej rodziny. – Córka pisała listy, ale ja ich nie dostawałam. Ciągle się denerwowałam i zastanawiałam, co się dzieje – wspomina pani Eliza.

Pierwszy miesiąc aresztu w 1982 r. spędziła na „dołku” w Płocku. Nikt z bliskich o tym nie wiedział. – Gdy brat mnie poszukiwał, powiedziano mu w Płocku, że jestem w Łodzi. Z kolei w Łodzi nikt o mnie nie słyszał. No to może na Rakowieckiej? Nie, tam też mnie nie ma… Po miesiącu w areszcie w Płocku faktycznie trafiła do Warszawy. Z więzienia na Rakowieckiej pamięta niejakiego mjr. Pikałę i to, jak splatał swoje grube palce, poubierane w złote sygnety. – Podkreślał, jaką to ja jestem złą matką, i że z powodu mojej fanaberii córka zeszła na złą drogę. Gdy to mówił, puszczałam te słowa mimo uszu, ale jak wracałam do celi, to one cały czas siedziały mi w głowie.

Pani Eliza nie podzielała przekonania części opozycjonistów, że z bezpieką trzeba rozmawiać, bo może jakieś ziarno zostanie zasiane… – To była taka naiwność – mówi. Ona nie wierzyła w to. Milczała. Tego oporu nauczyła się od Solidarności gdańskiej, od małżeństwa Gwiazdów, od śp. Stanisława Kowalskiego, którego do dziś ze wzruszeniem wspomina. Po trzech i pół miesiącach została uniewinniona przed Sądem Wojskowym w Łodzi. Trafiła na uczciwego sędziego. Dopiero wtedy dostała wszystkie listy od córki.

– Zgodnie z przepisami aresztant nocował w areszcie jeszcze jedną noc. Miałam więc dużo czasu, by je poczytać. Najbardziej obawiałam się wyrzutów. A tymczasem z listów wynikało, że nie powinnam się martwić, bo wszystko jest pod kontrolą – wspomina pani Eliza.

Po pierwszym aresztowaniu wróciła do pracy w Izokorze. Było lato, wakacje. Akurat ktoś zrezygnował z wyjazdu do ośrodka zakładowego w Zakopanem i mogła na to miejsce pojechać razem z córką. Chciała chociaż trochę zrekompensować jej dramatyczne miesiące. – Spędziłyśmy tam piękne dwa tygodnie.

„Przecież znałaś błogosławionego”

W tamtym czasie losy córki Elizy Jadczak potoczyły się inaczej, niż planowała. Napisała o tym w tekście „Ze wspomnień córki płockiej opozycjonistki” w miesięczniku „List do Pani”.

„Jaki wpływ na mnie, na moje życie miało aresztowanie mamy? Bezpośredni: nie poszłam do liceum plastycznego w Kole, gdzie miałam złożone papiery” – napisała pani Monika, dziś mieszkająca w Warszawie, szczęśliwa mężatka, mama, z wykształcenia germanistka. Tamte doświadczenia „ugruntowały w niej przekonanie, że milczenie jest złotem” i nauczyły ograniczonego zaufania. Ale jednocześnie pokazały, „że niesienie pomocy było ważniejsze dla ludzi niż ich przekonania polityczne i sympatie”. To była cenna lekcja.

– Po latach myślę, że moje dwa aresztowania i fakt, że Monika została wtedy sama i musiała sobie jakoś dawać radę, nauczyło ją zaradności życiowej – ocenia pani Eliza. – Najpierw córka nie chciała słyszeć o polityce, a od jakiegoś czasu zaczęła angażować się w działalność, którą prowadzi poseł Ewa Tomaszewska – dodaje.

Chodzi o pomoc dawnym ludziom Solidarności, o których nikt nie pamięta. Wśród takich osób jest Hanna Grabińska, którą Eliza Jadczak poznała w więzieniu na Rakowieckiej. – To córka przedwojennego polskiego dyplomaty, która ma zupełnie inne pojęcie polskości niż dzisiejsze. Do tej pory stanowczo odmawia wszelkiej pomocy i twierdzi, że nie robiła tego dla odznaczeń i pieniędzy, ale dla Polski – wspomina płocczanka. To właśnie Hanna Grabińska, współpracująca z ks. Jerzym Popiełuszką, rozprowadzając dary z Zachodu, zaprowadziła panią Elizę tuż po wyjściu z aresztu w 1984 r. do parafii na Żoliborzu.

Pani Eliza ma z tamtego spotkania cenne pamiątki: książkę o kard. Wyszyńskim i zdjęcie kapelana Solidarności z dedykacją. – Odniosłam wtedy wrażenie, że jest bardzo skromny i szalenie życzliwy. O wszystko się dopytywał. Dałam mu różaniec z chleba, jeden z wielu, które robiłyśmy w więzieniu. Bardzo się wzruszył. Moja córka powtarza mi teraz, że jeśli miałam kontakt z kimś, kto teraz jest błogosławionym, to powinnam się stale do niego modlić – mówi z uśmiechem pani Eliza.

Gdy jej wnuczka zdawała maturę, córka wymusiła na niej nowennę do ks. Jerzego. – Mówiłam jej: „Moniczko, ks. Jerzy będzie się zajmował maturą mojej wnuczki? Może niech ona lepiej się po prostu uczy…”. Ale potem się przejęłam. Odmówiłam tę nowennę, ale było mi wstyd, że zwracam się z takimi drobiazgami do błogosławionego – mówi z uśmiechem Eliza Jadczak. Mówi o córce, że jest głęboko wierząca i zakochana w sanktuarium w Gietrzwałdzie, dokąd pojechały zeszłego lata. Pani Elizie też się spodobało to miejsce, pozbawione otoczki komercyjno-dewocyjnej. Sama natomiast jest pod urokiem Różańca Pompejańskiego. Nie lubi jednak prosić, i „zawracać głowę” Matce Bożej.

– Pięknie jest, gdy człowiek odczuwa przyjemność z tego, że modli się dziękczynnie, bez powodu – mówi płocczanka. Ale wtedy, w więzieniu, modliły się cały czas. Tam wiara pozwalała przetrwać.

Warto było?

Nie czuje się bohaterką. Twierdzi, że do działalności opozycyjnej dostała się trochę przypadkiem; że nie ma tego „nerwu”. – Sądzę, że gdybym nie była zaprzyjaźniona z tyloma osobami z Solidarności, nie znała osobiście takich ludzi, jak Gwiazdowie, Stasio Kowalski, Ania Walentynowicz, których uważałam za przyzwoitych ludzi, których trzeba bronić, to chyba bym się nie zaangażowała… – mówi dziś.

Na szczęście na tych akurat ludziach nigdy się nie zawiodła. Czasem jednak przychodzą myśli, czy było warto… Gdy miała szansę wyjechać do Iraku na kontrakt (była ekonomistką w Izokorze), nie dostała paszportu, bo nie chciała niczego podpisać. Mieszka do dzisiaj w niewielkim, skromnym mieszkaniu, którego ważnym elementem są książki. Ulubione dzieła Herberta i powieści Conrada, które może czytać po kilkanaście razy, zagłębiając się w inny świat. To jej wierni towarzysze od lat. Żartuje, że w czasach komuny znajomość z antykwariuszem lub kierownikiem księgarni była dla niej ważniejsza niż z przewodniczącym partii. Cieszy ją, że córka przejęła jej zainteresowania. Niemal cała biblioteczka mamy została przejrzana i w pełni zaakceptowana. Nigdy nie trafi do pudeł i do antykwariatu albo na makulaturę. – No, może poza Agathą Christie, za którą Monika nie przepada. Ale ja ją akurat lubię – śmieje się pani Eliza.

Czasem wracają do niej słowa mjr. Pikały z aresztu na Rakowieckiej, chociaż wie, że to była celowa manipulacja komunistycznych aparatczyków. Córka przecież nie ma do niej żalu i wyszła na porządnego człowieka. W tamtym roku doczekały kilku rodzinnych jubileuszy. Była piękna uroczystość na płockich Górkach. Odprawił ją ks. Tadeusz Łebkowski, płocki kapelan Solidarności, który w czasie aresztowania Elizy zaangażował się w zapewnienie opieki nad Moniką.

TAGI: