Nie machaj!

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 14.07.2018 05:45

Po prostu lalka? Jeśli się lepiej przyjrzeć, okazuje się, że kukiełka, pacynka, jawajka, marionetka albo pyskówka. Niełatwo ją ożywić. Żeby się to udało, warto także nauczyć się... szczekać.

Mają niewiele wspólnego z Barbie i Kenem. Bo lalki w teatrze lalek to nie zabawki dla dziewczynek. Nie tylko o wiele więcej kosztują. Sporo czasu i wysiłku kosztuje także zdobycie umiejętności poruszania nimi tak, żeby... poruszyć. To nie zabawa, choć nierzadko bawi. To sztuka. Prawdziwa sztuka!

Lalka

– Niedawno Czerwonemu Kapturkowi odpadła głowa – uśmiecha się Urszula Szydlik-Zielonka, która wraz z mężem Albertem od 22 lat prowadzi w Słupsku prywatny zawodowy teatr „Władca Lalek”. Nic dziwnego, w końcu spektakl z dziewczynką idącą do babci w roli głównej nie schodzi z afisza od samego początku. To nieśmiertelny hit. Wypadek Kapturka pokazuje, że teatralne lalki mają ciężki żywot. – Muszą być naprawdę dobrze wykonane, żeby długo służyć – mówi Albert Zielonka.

To nie są po prostu pluszowe misie albo plastikowe odlewy z taśmy produkcyjnej. Każda lalka jest dokładnie zaprojektowana do scenariusza planowanego spektaklu. Jest unikalna. – Dlatego koszt jednej lalki waha się od 500 do 2 tys. złotych – mówi właściciel słupskiego teatru.

Z tajemniczo wyglądających skrzyń wyciąga bohaterów najnowszej produkcji „Pan Brzuchatek”. Lalki wykonała pracownia w Łomży według projektu Mikołaja Maleszy, znanego malarza i scenografa teatralnego. – O proszę, mamy tutaj kota artystę, który wraca chyba z „Piwnicy pod Baranami” – prezentuje postać w dużych przeciwsłonecznych okularach i z czerwonym, nonszalancko zarzuconym szalem. Kot jest typową pyskówką, czyli lalką, która ma ruchome jak muppet usta poruszane ręką człowieka.

Urszula Szydlik-Zielonka opisuje pozostałe rodzaje lalek. Jest wśród nich np. jawajka, pisana przez małe „j”, aby nie mylić jej z mieszkanką Jawy, choć stamtąd faktycznie bierze się jej rodowód. To lalka na kiju, której kończyny wprawiane są w ruch przez specjalne druciki. Są też pacynki, czyli lalki rękawiczkowe, marionetki, którymi steruje się przy pomocy żyłek i krzyżaka, oraz kukiełki, którymi porusza się po prostu siłą bezwładności, na przykład obracając nimi.

– Zdecydowanie najtrudniejsza do opanowania jest marionetka. Ale kukiełka też wcale nie jest łatwa. Nie wystarczy nią pomachać. To wyższa szkoła jazdy – zapewnia Urszula Szydlik-Zielonka. Aktorka, kiedy słyszy o „machaniu” lalką, momentalnie poprawia: – Lalkę się a-ni-mu-je...

Sztuka

Każdy może sobie zrobić prostą pacynkę, nałożyć na dłoń i pokiwać przed rozpłakanym dzieckiem, żeby się uspokoiło. Czasami nawet zadziała, ale to jeszcze nie będzie teatr. – Sztuka jest też rzemiosłem, którego trzeba się nauczyć, żeby granie lalką nie było po prostu machaniem. To prawdziwe mistrzostwo – mówi Albert Zielonka. Jego żona Urszula, zawodowa aktorka po Wydziale Lalkarskim wrocławskiej PWST, spędziła długie lata, ćwicząc, żeby posiąść sztukę animacji lalki. – Siadania pacynką uczyłam się pół roku – mówi.

Wcale nierzadkim zjawiskiem podczas występów nieprofesjonalnych jest tzw. topienie lalki. Po jakimś czasie za parawanem widać już tylko głowę. – Prawdziwi aktorzy uczą się usztywniać obręcz barkową, żeby się nie męczyć, a wytrzymać godzinę spektaklu z ręką uniesioną do góry – wyjaśnia Albert Zielonka. Podobnie jest z marionetkami. Nie mogą one po prostu fruwać, jakby nie było grawitacji. Koordynacja pracy wszystkich żyłek to maestria, którą posiadło niewielu.

Kamila Niemczycka, która występuje m.in. w spektaklu „Chatka zajączka”, opowiada o swoich początkach z lalkami pyskówkami: – Trzeba było przejść masę ćwiczeń – pracować z tekstem i z lalką. Jedną z trudniejszych rzeczy jest zgranie słów z ruchem ust lalki. W teatrze dramatycznym jest inaczej także dlatego, że tutaj trzeba wcielić się na przykład w rolę zwierzaczka.

– Kamila nie umiała szczekać. Ale opanowała i to – śmieje się pani Urszula. – Żeby ożywić lalkę, trzeba przez nią patrzeć, mieć z nią kontakt. To nie jest łatwe. – dodaje.

Forma

Jak przyznaje Albert Zielonka, przedstawień „parawanowych”, czyli takich, w których aktor pozostaje właściwie niewidoczny, jest już coraz mniej: – Obserwuje się odejście od klasycznego teatru lalek. Nie wiem, czy z korzyścią dla samego teatru. Czasami brakuje typowych spektakli kukiełkowych czy właśnie w technikach parawanowych, czy w jawajce. Dzisiaj tendencja jest taka, że widać lalkę i aktora – mówi.

Urszula Szydlik-Zielonka wskazuje na dwie szkoły: – Może być tak, że aktor animuje lalkę, ale sam jest jak ściana. Nie widać emocji w nim, tylko w samej lalce. W drugim przypadku aktor niejako gra razem z lalką. On również pokazuje na sobie emocje.

– Dawniej na aktora mówiło się „poruszacz”. Miał on wtedy raczej służebną rolę w stosunku do lalki. Najważniejsza była scenografia. Dziś aktor jest animatorem – wyjaśnia Albert Zielonka, wskazując na istotną funkcję samego aktora.

Okazuje się, że forma lalkowa teatru ma wielu zwolenników. – Niektórzy pedagodzy twierdzą, że tego typu twórczość jest najlepszą formą przekazu artystycznego dla dzieci – mówi Albert Zielonka. Przedstawienie lalkowe daje możliwość udziału w bajkowym świecie 3D, zapraszając niejako do jego środka. Żadna animacja HD na ekranie nie jest w stanie tego zastąpić. Umiejętnie poruszane przez aktora lalki w połączeniu z dobrze przemyślanym tekstem i muzyką rozpalają wyobraźnię i, jak podkreślają słupscy aktorzy, przygotowują dziecko do kontaktu z teatrem w ogóle. Poza tym, jak przypomina Urszula Szydlik-Zielonka, teatr lalek to nie tylko propozycja dla dzieci: – Jest wiele przedstawień dla dorosłych. Istnieją choćby adaptacje lalkowe dramatów Szekspira. Ja też myślę o czymś takim. Może będzie to spektakl na podstawie motywów biblijnych.

Teatr

Teatr „Władca Lalek” jest przedsięwzięciem prywatnym, rodzinnym. – Kiedy zaczynaliśmy ponad 20 lat temu, prywatne teatry zawodowe można było policzyć na palcach jednej ręki – wspomina Albert Zielonka. Dzisiaj konkurencja jest o wiele większa. Teatrów lalek z prawdziwego zdarzenia jest w Polsce kilkadziesiąt. W samym Słupsku jest także Państwowy Teatr Lalek „Tęcza”. Poza tym powstało wiele firm, oferujących lalkowe eventy, których jakość artystyczna pozostawia jednak nieraz wiele do życzenia. Dlatego, żeby utrzymać się na rynku, nie można po prostu czekać na widzów w siedzibie teatru.

– Tu, na miejscu, gramy raz w miesiącu. Nie narzekamy na pustą widownię. Poza tym jeździmy z przedstawieniami po całej Polsce – mówi Urszula Szydlik-Zielonka. Teatr prowadzi też szerszą działalność, nie tylko na samej scenie. Organizuje warsztaty teatralne, plastyczne, a także różnego rodzaju imprezy tematyczne.

TAGI: