Zakochani w ślązakach

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 13.08.2018 05:45

Dlaczego nazwał ją Arteria II? Może przez to, że miłość do niej była jak krew w jego tętnicach, jak arteria – wychodziła prosto z jego serca.

Piotr Pisarski przy ukochanej klaczy Arterii II i jej rodzinie. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Piotr Pisarski przy ukochanej klaczy Arterii II i jej rodzinie.

To opowieść o niezwykłych zwierzętach i ludziach, którzy związali z nimi całe życie. O hodowcach, którzy rodowód swoich koni znają lepiej niż własnej rodziny. Takich, którzy patrząc na jednorocznego ogiera czy klacz dwulatkę, z zachwytem mówią: „Panie Boże, udał nam się ten koń!”.

Piękno, siła, pracowitość

Bo ślązaki to szlachetna mieszanka, która łączy w sobie bogactwo cech różnych przodków. Powstały na bazie koni miejscowych, często mających też orientalne korzenie, i masywnych, gorącokrwistych koni oldenburskich i wschodniofryzyjskich. Wynikiem tej krzyżówki są ciężkie konie o charakterystycznym typie i pokroju, silnej, ale harmonijnej budowie, dużej głowie, długiej i umięśnionej szyi, mocnej ramie, szerokiej piersi i zadzie, gniade, kare bądź siwe. – Są bardzo spokojne, ułożone, a przy tym eleganckie i wszechstronne. Nadają się pod siodło i do zaprzęgu. W ostatnich latach zdobywają coraz większą popularność także na arenie sportowej – podkreślają hodowcy.

– Wyhodowanie dobrego ślązaka to nie taka prosta sprawa. Trzeba postudiować trochę księgi, rodowody, program hodowlany. To już na etapie doboru wszystko się zaczyna, potem oczywiście istotne jest prowadzenie ciąży, żywienie, ruch itd. – podkreśla Sebastian Kwoczała, młody hodowca z Poręby. Nie o to chodzi, żeby „bawić się w Pana Boga”, ale – znając atuty i słabości przodków – tak dobrać rodziców, by łącząc cechy obojga, wzmocnić te pierwsze, a skompensować drugie, by kolejne pokolenie było jak najbliższe ideału.

– Ale prócz genetyki trzeba mieć jeszcze odrobinę szczęścia, ważne są warunki odchowu i treningu. To specyficzna rasa, typowy koń kareciany, stworzony do zaprzęgu. One lubią się pokazywać i pracować z człowiekiem. Ale każdy koń ma inny charakter – żeby praca z nim dobrze się układała, prócz wiedzy musi być ta chemia, porozumienie. I dobra kondycja, bo trener biega niewiele mniej od podopiecznego – śmieje się hodowca. – Są konie, które się pamięta, bo są bliskie sercu, są takie, które „dają popalić”, pamięta się swoją pierwszą wystawę, różne historie...

Dobre geny

– Konie w naszym domu były od zawsze. Mój dziadek i ojciec hodowali je, bo mieliśmy duże wówczas, 24-hektarowe gospodarstwo – wspomina Piotr Pisarski, hodowca z Poręby i prezes Terenowego Koła Związku Hodowców Koni w Strzelcach Opolskich. – Za czasów mojego dzieciństwa konie pracowały, ale odkąd był traktor, już nie przy pługu, tylko przy lżejszych rzeczach. Mnie się marzył koń sportowy, rekreacyjny. Kiedyś kupiliśmy ze stadniny w Olszowej kobyłę z domieszką folbluta (pełnej krwi angielskiej), z której zresztą nieraz spadałem, potem sprowadziłem ogiera wielkopolskiego. Żeby mieć źrebaka, po Evento jechałem specjalnie do Wałbrzycha – gdy go widziałem, chodził jak ogień... Urodziła się moja ukochana Arteria II – klacz, która jest do dziś i zapoczątkowała całą linię – opowiada z pasją.

Po roku, dwóch latach pracy z koniem, wychowywaniu od źrebaka, zwierzę przeznacza się zwykle do hodowli albo do celów sportowych. Dawniej najlepsze konie trafiały na przykład do stadniny w Koźlu (już nieistniejącej) czy Książu. Musiały mieć dobry rodowód, cechy, proporcje i pochodzić z dobrej stajni. Teraz, po kryzysie hodowlanym pod koniec ubiegłego wieku, odradza się moda na ślązaki – i jest też wielu prywatnych hodowców.

Rozstania bywają niełatwe, dlatego tak wielką radość sprawiła Piotrowi Pisarskiemu podczas tegorocznego przeglądu prezentacja rodziny Arterii II. Pokazano ją, a także klacze i ogiery po niej, będące obecnie w różnych hodowlach, a wzruszony hodowca tłumaczył: – To jest tak – dolew folbluta daje urodę i temperament. Ale czasami coś zawiruje w genach i te pożądane cechy zachowawcze uciekają. A tu cała rodzina jest taka podobna w budowie i ruchowo. To czasem i w czwartym pokoleniu wychodzi – bywa, że patrzę na młodego ogiera i widzę, że rusza się dokładnie jak jego pradziadek, wraca umaszczenie – jakaś plamka, zmiany barw na nogach, budowa. Kto zajmuje się tym od lat, często jest w stanie określić, że ten koń jest po tym czy tamtym przodku. Tu już mamy piąte pokolenie.

Miłość życia

Kiedyś końmi Polacy wygrywali wojny, dziś nie wykorzystują ich już nawet do prac polowych. Na szczęście odnalazły swoje miejsce – modne są przejażdżki bryczką i jazda w siodle, rozwijają się dyscypliny sportowe: ujeżdżenie, wszechstronny konkurs konia wierzchowego, skoki przez przeszkody, zaprzęgi, rajdy długodystansowe, woltyżerka i reining, a teraz także polo. – Specjaliści szacują, że jedna klacz statystycznie daje pracę 7 osobom. Tych koni mamy ok. 1,5 tys., więc jakieś 10 tys. ludzi ma zajęcie – od kowala, przez weterynarza, fachowców od leków, pasz, wytwórców uprzęży i innych akcesoriów, producentów powozów, nie licząc obsługi torów wyścigowych i innych obiektów. To ogromny i ciągle rozwijający się rynek – podsumowuje Bogdan Kuchejda, prezes Śląsko-Opolskiego Związku Hodowców Koni.

– Dziadkowie mieli konie, ale potem zamienili je na traktor, więc ja tego już nie pamiętam. U mnie ta pasja wzięła się od kucyka Dropsa, na którego wsiadłem, mając 6 lat. Chwilę później spadłem z niego, ale zdążyłem chyba połknąć tego bakcyla. Zacząłem jeździć w siodle, nieco później powozić bryczką, co roku brałem tu udział w wystawach, a w wieku 17 lat kupiłem pierwszą klacz, na której oparłem hodowlę – przyznaje Sebastian Kwoczała. Choć zawodowo robi coś innego, to tej pasji od 10 lat poświęca mnóstwo czasu i serca. – To u mnie było – i ten Drops, i to jeżdżenie. Widząc, jak jest nim zafascynowany, powiedziałem do jego ojca „Klaus, jak on urośnie, to u was będzie koń” – uśmiecha się Piotr Pisarski. I tak współpracują od lat, jeżdżąc razem po różnych czempionatach, organizują doroczną wystawę koni śląskich w Porębie.

– Na takich pokazach każda klacz, zresztą ogier też, to jak modelka... – rzucam. – O tak – zgadza się Sebastian Kwoczała i dodaje ze śmiechem: – Każdy z nas ma dla niej kuferek z kosmetykami i narzędziami do pielęgnacji. Żeby się pięknie zaprezentowały, jest kąpiel, wyczesywanie i zaplatanie, pielęgnacja kopyt, całość uzupełnia ubiór opiekuna. I musi być dobra komunikacja między nimi – gestami, mową ciała, głosem...

Piękne i rasowe

Początki wystawy, która w tym roku odbyła się po raz 22., wspomina Anna Wyschka (z d. Czakai), której ojciec i dziadek byli znanymi hodowcami. – Wcześniej ona była w Kluczach, przy gospodarstwie Huberta Prokszy. To były inne czasy, zawsze na Piotra i Pawła gospodarze z okolicy zjeżdżali się furmankami, przywiązywali do nich konie, potem chodzili, oglądali, gawędzili. Nie było tak profesjonalnie, to było bardziej spotkanie towarzyskie, serdeczne, swojskie – mówi pani Anna. – Nagrody były groszowe, ale liczyło się „flo” (wstążka przypinana koniowi) i to święto... – dodaje Marcin Muskała z Zimnej Wódki, pracujący wtedy przy koniach z teściem, Alfonsem Cieciorem.

Z biegiem lat przegląd przeniósł się do Poręby (w 1995 r.), nabierał renomy. Dziś wydarzenie odbywające się u stóp Góry Świętej Anny, w wiosce liczącej ok. 150 ludzi, jest znane na całą Polskę i poza jej granicami. Na pokaz jednorocznych i dwuletnich ogierów i klaczy przyjeżdżają hodowcy z woj. opolskiego, śląskiego, dolnośląskiego, z Podkarpacia i Lubelszczyzny. W tym roku było 70 uczestników, a chętnych znacznie więcej. Prócz pokazów są zawody w ujeżdżeniu i maraton kombinowany.

– Przez te lata poziom się bardzo podniósł, zarówno w kwestii pielęgnacji, genetyki, jak i samej prezentacji. To jest tak doszlifowane, że decydują czasem detale. No i oprawa przy wsparciu urzędu gminy, dzięki której impreza jest dwudniowa, efektowna też dla publiczności – cieszy się Piotr Pisarski. A przy okazji tej imprezy przed kilkoma laty zrodził się pomysł pielgrzymki hodowców koni do św. Anny. Obecnie przy Trzech Krzyżach gromadzi się kilkadziesiąt jeźdźców, nawet z Trzebnicy (to prawie 200 km).

TAGI: