Wróżki na bezrobociu?

Agata Puścikowska

GN 32/2018 |

Tylko pokazywanie niedorzeczności związanych z wróżbiarstwem daje realne, pozytywne skutki.

Wróżki na bezrobociu?

Kiedyś, gdy napisałam felieton o rumpologii (dla przypomnienia: przedziwna to „sztuka wróżenia” ze strefy, w której plecy tracą swoją szlachetną nazwę), otrzymałam wiele listów z prośbami, by o absurdzie wróżenia pisać częściej. Bo potrzeba, niestety, jest. Gdy napisałam o zjawisku nakładania chrzczonym (!) niemowlętom nitki kabały, pisali rodzice z całej Polski, że to absurdalna plaga, która dotyka wiele, również nominalnie wierzących, rodzin. I pytali państwo, co z tym robić, by szaleństwu powiedzieć stop. Co z tym robić? Mówić, mówić, wskazywać, reagować. Obśmiewać bez litości. Kropka.

I chyba faktycznie tylko regularne obśmiewanie, pokazywanie niedorzeczności związanych z wróżbiarstwem i innym bajaniem, zarówno w prasie, jak i w prywatnych rozmowach, ale i z ambon, faktycznie daje realne, pozytywne skutki. Okazuje się bowiem, że chociaż nadal gabinety wróżek oraz innych czarownic mają stałych klientów, to jednak globalnie spada zainteresowanie Polaków horoskopami i wróżbami. I pokazują to obiektywne badania. Oto CBOS przeprowadziło stosowne ankiety, z których wynika, że 12 lat temu horoskopy czytało 58 proc. osób, a obecnie robi to 45 procent. Dobra to tendencja, choć przecież nadal wielu Polaków próbuje dowiedzieć się czegoś o swojej przyszłości z bzdurnych wpisów w kolorowych pismach.

I uwaga (trochę z zażenowaniem): głównymi odbiorcami powyższych mądrości są kobiety: 55 proc. wobec 34 proc. mężczyzn. Zwykle są to osoby słabiej wykształcone i gorzej sytuowane, a bynajmniej nie jest pocieszające, że 57 proc. respondentów twierdzi, że „w ogóle nie przywiązuje wagi do czytanych treści”. I „jedynie” 3 proc. badanych „zawsze stosuje się do porad i zaleceń sformułowanych w horoskopach”. To po co w ogóle je czytać? I ciekawe, czy gdyby porada nakładała imperatyw skoku z 12. piętra, w celu pełnego życiowego odlotu, czytający wykonałby stosowną woltę.

Według badań również, nadal 11 proc. ankietowanych gotowych jest udać się do wróżbity po „poradę”, choć liczba klientów się zmniejsza. Tym samym „zawód” wróżki czy innej wiedźmy nie przejdzie w najbliższym czasie do kategorii „zawodów ginących”, ale być może chociaż część wróżek będzie musiała iść na wróżbiarskie bezrobocie. Czego im trzeba szczerze życzyć, jednocześnie życząc znalezienia uczciwej pracy. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.