O czym bzyczy las

Karolina Pawłowska

publikacja 01.09.2018 05:45

Dwa wieki temu z naszych lasów zniknęli bartnicy. Razem z nimi niemal całkiem przepadły pszczoły. Jest jednak szansa, że między pomorskimi sosnami znów będzie można usłyszeć ich miododajne odgłosy.

Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste. Karolina Pawłowska /FOTO GOŚĆ Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste.

Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste.   Karolina Pawłowska /FOTO GOŚĆ Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste.
To efekt działalności wielu pokoleń. Znikał starodrzew, znikały i stare drewniane chaty. Niedaleko mnie pszczoły spłonęły razem ze starą leśniczówką, w której mieszkały przez ostatnie sto lat – kiwa głową Tadeusz Lewandowski. – Na szczęście jest coraz więcej drzewostanów, które mogłyby się spodobać pszczołom. Jeśli dołożymy do tego kłody bartne, w których pszczoły mogłyby zamieszkać, to wymierny efekt szybko da się zobaczyć – zapewnia karnieszewicki nadleśniczy.

Dzięki najnowszemu projektowi do podkoszalińskich lasów mają powrócić dzikie pszczoły. A razem z nimi tradycje bartne. – Nie jesteśmy jedyni w naszej Regionalnej Dyrekcji Lasów. Pszczołami zainteresowało się wcześniej nadleśnictwo Drawsko Pomorskie i z tego, co wiem, mają już zasiedlone przez pszczoły kłody bartne. Mam nadzieję, że zarażę pomysłem kilku sąsiednich nadleśniczych i stworzymy taką grupę wspólnie pracującą nad projektem – wyjaśnia T. Lewandowski. Najpierw jednak warto postawić na wiedzę, stąd też pomysł, by w karnieszewickim Arboretum zorganizować Dzień Pszczół. Podczas niego nie tylko najmłodsi mogli dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy o tych owadach.

Kleczba 4 metry nad ziemią

Gdy Rafał Liśkiewicz mówi o październikowej kleczbie czy nieodzownej do dziania pierzchni, w mało którym oku można dostrzec błysk zrozumienia. A jeszcze dwieście lat temu terminy te były w powszechnym użyciu. – Zajmuję się tym od 6 lat. Pokazuję, z czego Polska słynęła przed wiekami. Reaktywujemy to rzemiosło i chcemy, żeby pszczoły wróciły do lasów – opowiada bartnik z Kolska. Wśród lubuskich borów i pól uprawia zapomniany zawód, a także jeździ po całym kraju, uczy, pokazuje, propaguje.

Na pytanie: „Gdzie kończy się pszczelarstwo, a zaczyna bartnictwo?” odpowiedź jest prosta: „Mniej więcej 4 metry nad ziemią”. Ale barcie zakładane były nawet na 20 metrach. Nie tylko najmłodsi z otwartymi ustami patrzą, jak Rafał ze sprawnością niedźwiedzia (i to głodnego) wdrapuje się na gładki pień. Za jedyną asekurację służą mu konopne liny i siła własnych mięśni.

– Najpierw były pszczoły, potem historia. Ojciec zajmował się pszczelarstwem, więc miałem z tym kontakt niemal od urodzenia. Potem zacząłem podglądać dzikie pszczoły. W mojej okolicy jest dużo lasów akacjowych. Byłem bardzo ciekawy, co tam, w spróchniałych pniach, się dzieje, jak im się żyje. Jedne wiązały się nisko, na wysokości półtora metra, inne znacznie wyżej. A że do lasu z drabiną iść nie wypada, musiałem się nauczyć innego sposobu – opowiada, wyplątując się z leziwa, czyli zestawu lin konopnych zakończonych ławeczką.

To niejedyne specyficzne narzędzie związane z bartnictwem. Jest także pierzchnia do dziania barci, cieślica pogłębiająca otwór albo skobliczek do równania i gładzenia ścian. – Można jeszcze znaleźć takie narzędzia w szopkach czy na strychach. Ta pierzchnia przekuta została z szabli. Znalazłem ją w lesie. Potem w tym samym miejscu odkryłem jeszcze taki specyficzny nóż – Rafał demonstruje swoje narzędzia. Na oko widać, że są bardzo stare.

To jeszcze zostaje ta kleczba… – …czyli leśne miodobranie. Najczęściej odbywało się jesienią – śmieje się Rafał. Wedle kodeksu prawa bartnego spisanego w 1616 r. przez starostę łomżyńskiego Stefana Skorodzkiego kleczbę można było rozpoczynać od wigilii święta Narodzin Maryi Panny, czyli 7 września. Nawet jeden dzień pośpiechu można było przypłacić życiem albo utratą ręki. Prawo bartne traktowało wybierających miód przed wyznaczonym terminem jak złodziei, nawet jeśli podbierali miód ze swoich barci. W Polsce ta profesja rozwijała się przez tysiąc lat. Bartnicy byli uprzywilejowanym cechem z pięknymi zwyczajami, ale w XIX w. ten sposób hodowli pszczół wyparły bardziej efektywne ule. Barcie w całej Europie opustoszały. Teraz jest szansa, że częściej będą rozbrzmiewać miododajnym bzyczeniem.

Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste.   Karolina Pawłowska /FOTO GOŚĆ Nawet z użyciem piły łańcuchowej wykonanie kłody bartnej nie jest proste.
Nie tylko miód

Współcześni bartnicy też muszą się nieźle napocić, nawet jeśli pomagają sobie piłą łańcuchową. Leśnicy z Karnieszewic kłody bartne przygotowywali pod okiem kolegów z Podlasia. Augustowscy leśnicy kilka lat temu z powodzeniem przywrócili pszczoły do swoich lasów.

– W takiej barci można stworzyć optymalne warunki dla pszczół. My miodu naszym pszczołom nie podbieramy, ale tak łatwiej je na zimę podkarmić, podleczyć. Wprawdzie nie ma żadnej możliwości gospodarowania pszczelą rodziną, wymiany matek czy ograniczenia rojenia, ale tu nie chodzi o hodowlę, tylko obserwowanie naturalnych procesów – mówi Adam Kolator, leśniczy do spraw łowieckich, a także opiekun pszczół dziko żyjących w augustowskich lasach. – Gospodarcze lasy są często zbyt gęste, zbyt ciemne, rośnie w nich za mało ziół. Wieszając barcie czy ustawiając kłody bartne, wybieramy miejsca, z których pszczoły nie będą musiały daleko latać na pożytek. O to wcale nie jest tak łatwo, bo nasze dzisiejsze pola są paradoksalnie jak zielone pustynie. Próżno w nich szukać chabrów czy maków… Wszystko jest wypryskane – mówi leśnik.

A pszczoły to nie tylko miód. Ocenia się, że co trzecia łyżka spożywanego przez nas pożywienia zależy właśnie od procesu zapylania. Najczęściej za zapylenie jednej rośliny odpowiada kilka gatunków owadów, np. pszczoła miodna, pszczoła dzika i trzmiel. Wiele owoców oraz 4 tys. odmian warzyw zawdzięczamy właśnie pszczołowatym. Opublikowany przez Greenpeace raport „Nie tylko miód. Wartość ekonomiczna zapylania upraw rolniczych w Polsce w 2015 roku” wskazuje, że polskie rolnictwo zawdzięcza pszczołom 4,1 mld zł. O tyle właśnie niższa byłaby produkcja rolna, gdyby zabrakło tych owadów.

– Pszczoła jest wyznacznikiem jakości środowiska. Jeśli pszczół jest dużo, jeśli są w stanie nazbierać odpowiednią ilość pokarmu i się utrzymać, to znaczy, że jest duża różnorodność. A to dobrze. Bo pszczoła jest tylko jednym, malutkim ogniwem. Tam, gdzie są pszczoły, tam będą i inne owady, będzie bogactwo ptaków. Jeśli im się dobrze powodzi, powodzi się wszystkim – kiwa głową Adam Kolator.

Przyjazne rośliny w ogrodzie

– „Ratujmy pszczoły” to dzisiaj modne hasło. Tyle że rzadziej słychać o tym, jak to robić. A szkoda, bo każdy z nas może pomóc – mówi Tadeusz Lewandowski. Nie trzeba zaraz stawiać ula, wystarczy uwzględnić gusta naszych skrzydlatych przyjaciół podczas obsadzania przydomowych ogródków, tarasów, a nawet miejskich balkonów.

– Pelargonie i begonie zachwycające różnorodnością kolorów i kształtów, scewola, nachyłek, bodziszek, fuksja, geranium – wylicza Renata Stęplewska z koszalińskiej firmy ogrodniczej. Okazała levana, bardzo miododajna odmiana hortensji, natychmiast wzbudza zainteresowanie owadów. – Wiele z tych roślin ma właściwości lecznicze, jak echinacea, czyli nasza jeżówka, która pięknie wygląda w ogrodzie i na tarasie, ale też doskonale sprawdza się w filiżankach w postaci naparu – przekonuje Renata Stęplewska.

Pszczoły przepadają też za ziołami: lawendą, miętą, melisą, tymiankiem, szałwią, rutą, kolendrą czy lebiodką. – Zawsze chętnie podpowiadamy i zachęcamy do wyboru takich przyjaznych owadom roślin, ale coraz częściej to klienci sami pytają o to, jakie rośliny będą zarówno cieszyć oko, jak i przyciągać owady. To dobra moda. Świadomość tego, że można pogodzić ładne z pożytecznym, jest coraz większa – dodaje ogrodniczka. Jedynym wyjątkiem – gdy to, co dobre dla pszczół, jest niezbyt miłe dla człowieka – jest nieprzyjemnie pachnący trędownik bulwiasty. – Ale za to ma nieziemską wydajność miodową. Teoretycznie nawet 700 kg miodu z hektara! – ujmuje się za rośliną karnieszewicki nadleśniczy.

Słodkie życie

Podobno smaku leśnego miodu nie da się z niczym porównać. Koneserzy są gotowi płacić za niego krocie. Pomorskim leśnikom głównie zależy jednak na stworzeniu warunków do bardziej naturalnego funkcjonowania ekosystemów leśnych. – Kiedy udomowiliśmy pszczoły, stały się one delikatniejsze. Stawiamy na pszczoły spokojne, w miarę łagodne, które prawie się nie roją, bo to sprzyja hodowli. Takie pszczoły udomowione w naturze mają jednak nikłe szanse na samodzielne przetrwanie. Na Syberii znaleziono naturalną barć, z której wyciągnięto 400 kg miodu. Żadna zima nie była w stanie tym pszczołom zaszkodzić – mówi Tadeusz Lewandowski.

– Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to w przyszłym roku nasze kłody powinny być zasiedlone. Pewnie jeszcze przez jakiś czas nie spróbujemy tego dzikiego miodu, ale dzikie bzyczenie będzie już można w lesie usłyszeć – zapewnia. •