Kawa z uśmiechem

Tomasz Gołąb

publikacja 06.09.2018 05:45

Dominik świetnie trze ziemniaki na placki, Klaudia parzy kawę, Wojtek, kibic Legii, traktuje pracę jak drugi dom. Mateusz od progu wita gości rozbrajającym uśmiechem. Kawiarnia przy Nowym Świecie to dla nich przepustka do życia. I najlepsza terapia.

Dominik z kawiarnianym portretem wszystkich pracowników Pożytecznej. Tomasz Gołąb /foto gość Dominik z kawiarnianym portretem wszystkich pracowników Pożytecznej.

Do zgranej od dwóch lat ekipy dołączył właśnie Dominik. Rozmawiamy krótko, ale wśród opowieści o jego pasjach i marzeniach pięć razy zdążył powiedzieć, że bardzo, bardzo, bardzo lubi tę pracę. I nie chciałby jej stracić. Nazwa kawiarni, w której pracują przy Nowym Świecie, nie jest przypadkowa.

Bo Pożyteczna daje korzyści wszystkim. Dominik, jak większość niepełnosprawnych intelektualnie, byłby skazany na siedzenie w domu. Kto zatrudni kogoś, kto nie zna tabliczki mnożenia, boi się jeździć po mieście, nie umie zrobić zakupów? Nawet nie spojrzy na to, że 20-latek ma mnóstwo innych talentów. W tym ogromną wrażliwość i ciepło, które zaskakuje nie tylko klientów kawiarni. On i pozostała jedenastka mają po co rano wstawać. Klienci mają poczucie, że robią coś dla innych, a rodzice – że będą mogli kiedyś spokojnie odejść. Że nie pozostawią po sobie „niedokończonej symfonii”.

Kawiarnia oswaja lęki

– Kiedy 27 lat temu, po ciężkim kleszczowym porodzie, urodził się Paweł, miałam do wyboru: stawimy czoła jego niepełnosprawności albo nasza rodzina się rozleci – mówi Blanka Barkan-Popowska, założycielka „Pożytecznej”. Kolega jej ojca, powstaniec warszawski z pułku „Baszta”, a jednocześnie lekarz-pediatra był wstrząśnięty szpitalnym wypisem. On pierwszy dostrzegł, że Paweł może nosić skutki błędów lekarskich do końca życia. Gdy Paweł kończył szkołę zawodową, matka wiedziała, że musi coś zrobić, by przygotować go do życia. Zrobić coś więcej, niż wysłać na warsztaty terapii zajęciowej, które nie stawiały wyżej poprzeczki osobom niepełnosprawnym intelektualnie. Wraz z grupą rodziców założyła Akademię Umiejętności, która zapewnia ich dzieciom nieustanną edukację. Oprócz polskiego czy historii także naukę tańca, zajęcia teatralne czy fotograficzne. Liczba uczestników Akademii urosła od 2012 r. do 30 osób. To z nich w większości rekrutują się pracownicy Pożytecznej.

Oni są perfekt

Początkowo miał powstać sklepik z drobiazgami i ozdobami wykonywanymi przez osoby niepełnosprawne. Ale wyszła kawiarnia. – Otrzymaliśmy dotację, ale okazało się, że sklepik sam by się nie utrzymał. Założyliśmy Fundację „Też chcemy być”, potem Spółdzielnię Socjalną i wystartowaliśmy w konkursie na inicjatywy ekonomii społecznej. Dwa lata poszukiwaliśmy lokalu, wreszcie przytulił nas Stefan Bratkowski, który zaproponował pomieszczenia po Szkole im. M. Wańkowicza na Nowym Świecie. Opatrzność nad nami czuwała. Cudem na naszej drodze zawsze pojawiają się ludzie, którzy pomagają realizować marzenia – mówi mama Pawła, parząc kawę na piętrze Pożytecznej. Z końcem kwietnia 2016 r. rozpoczęła działalność w pomieszczeniach Fundacji Centrum Prasowe.

– Chociaż nikt z nas, rodziców, nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Znowu pomogli inni. Łatwo dostrzec ich z ulicy. Kolorowe parasole na balkonie chronią przed słońcem. Duża sala służy jednocześnie za scenę teatralną albo parkiet na potańcówki organizowane przez menedżerkę Pożytecznej, Agnieszkę Malczyk. Wchodząc na piętro, mija się roześmiane portrety niepełnosprawnych z rodzeństwem oraz gablotę z rękodziełem. Nad stolikami wiszą koszulki z warszawskich imprez biegowych, na których pracownicy Pożytecznej rozdają wodę. Na jednej z nich podpisał się Grzegorz Markowski: „Jesteście Perfekt”. Obiecał też, że jego brat biskup będzie się modlił za podopiecznych. Ktoś inny zapewnia od 1 sierpnia obsługę księgową za symboliczną złotówkę. Firma remontowa była gotowa kredytować swoje prace, a pani z sanepidu, odbierając lokal, sama zaproponowała, by w asortymencie znalazło się piwo i wino. Ktoś inny, kto usiadł naprzeciwko banera „Niepełnosprawność intelektualna nie wyklucza z życia”, przez swoją sekretarkę przekazał sporą sumę. Akurat taką, jakiej brakowało na pokrycie wymiany parkietu.

– Wierzę w ludzi. I zawsze widzę szklankę do połowy pełną. Ale nawet mnie sympatia dla tego miejsca zadziwia – mówi Blanka Barkan-Popowska.

Związki zawodowe

Niepełnosprawnych wspiera jeszcze czworo innych rodziców. Wszyscy jako wolontariusze. Pracownicy mają po ćwiartce lub jednej ósmej etatu. Bo pracy w kawiarni jest sporo. Marcin, dwie Anie („biała” i „czarna”, czyli blondynka i brunetka) czy Wojtek zachwycają stałych klientów. Bywa, że nieco kawy skapnie na spodek, ktoś upuści łyżeczkę, zapomni podać cukier. Ale rodzice pilnują, by klienci nie byli zbyt wyrozumiali. Dla ich dzieci praca w kawiarni jest jak najbardziej serio. Muszą się nauczyć pracować, czuć się potrzebni, konfrontować się ze swoimi lękami i niską samooceną, by zobaczyć, że są tacy, jak inni. Każdego dnia czeka ich nowe wyzwanie. Ci, którzy przychodzą pierwszy raz, najczęściej nie dostrzegają, że obsługiwali ich niepełnosprawni. Chyba że zastanowiła ich niezwykła życzliwość, niekłamany uśmiech Mateusza, brak wyrachowania Ani i nieśmiałość Dominika.

– Nie ma lepszej rehabilitacji. Ta praca pobudza ich intelektualnie, nabywają śmiałości w kontaktach z innymi i trzeźwości w ocenie sytuacji. Uczą się bronić swoich poglądów – stwierdza mama Pawła. Sama doświadczyła tego na własnej skórze, gdy pracownicy pytali ją, czy mogą zrobić przerwę na śniadanie. A gdy poleciła im najpierw wykonać obowiązki, zaczęli ją instruować, że „kodeks pracy mówi co innego”. Jeszcze chwila, a Łukasz byłby gotów zakładać związki zawodowe. Szefowa wie, czego może wymagać. Ale zdaje sobie sprawę, że nawet 5-godzinna zmiana może ich porządnie zmęczyć.

Między Legią i kościołem

Trzy lata temu wracała z Pawłem od przyjaciół z Londynu. Na lotnisku celnicy wzięli syna na kontrolę. Przerażenie matki powoli ustępowało wielkiemu zdumieniu, gdy syn kompetentnie, z właściwym akcentem, wymieniał wszystkie rzeczy, o które pytali pogranicznicy. Nawet nie zorientowali się, że Paweł jest niepełnosprawny. Dobrze, że nie przepytali go z tabliczki mnożenia. Ania zaczyna poniedziałek od pytania, czy wszyscy w niedzielę byli w kościele. Ale potem dopytuje, czy jej mama umrze. Drugą Anię trzeba pilnować, bo to perfekcjonistka. Kiedy tylko się odwrócisz, próbuje do sernika dodać jeszcze jakąś dekorację od siebie. Dominik boi się być z nią na jednej zmianie, bo Ania nie cierpi disco polo. Maciek, syn znanego fotoreportera, każde polecenie przyjmuje z ociąganiem się. Ale zaraz wykonuje je do końca, bo uwielbia być chwalony.

Przy Wojtku lepiej nie wymieniać nazwy „Polonia”. Całym sobą kibicuje Legii. Martunia z zespołem Downa każdy dzień zaczyna od zafrasowanej miny. I nie zmieniłaby tego chyba nawet wygrana w totka. Na szczęście ma wyimaginowanego przyjaciela, któremu zwierza się ze wszystkich trosk. Jacek cudnie rysuje, ale zamartwiał się w lipcu, co będzie dalej z Pożyteczną. Na szczęście ratusz przedłużył wynajem lokalu na trzy lata.

Żyć jak inni

Każdy z zespołu Pożytecznej ma jakieś słabości. Przecież nawet mama Pawła bała się jak ognia kasy fiskalnej i terminala do kart płatniczych. – Wszyscy jesteśmy niepełnosprawni – śmieje się. – Nie doceniamy talentów osób niepełnosprawnych – dodaje, opisując trzymiesięczny kurs nurkowania, który ukończyli w ubiegłym roku. Do Pożytecznej wpadają studenci biegnący na uniwerek, którzy wolą złotówki zostawić tu, niż w bezdusznych sieciówkach. Można przyjść na śniadanie i na obiad, owsiankę z tostami albo sałatkę grecką. Dominik chętnie utrze ziemniaki, a klienci cierpliwie poczekają, wiedząc, że placki są przygotowywane przy nich. Są też amatorzy wegepomidorówki i rosołu, miłośnicy rosyjskich pierożków z mięsem albo po prostu kawy z domowym ciastem śliwkowym lub bezą.

Jeśli uda się znaleźć pieniądze, być może przy kawiarni powstanie kiedyś także mieszkanie treningowe. Żeby Paweł, Dominik, dwie Anie czy Marcin pokazali, że mogą nie tylko zarabiać, ale także żyć jak inni.