Jesteśmy Jego dłużnikami

ks. Ireneusz Okarmus

publikacja 18.09.2018 05:45

– Tak wiele zawdzięczamy Panu Bogu i Matce Bożej, że nie możemy o tym nie mówić – przekonują ze wzruszeniem Paulina i Michał, rodzice Szymona, Kamila i Wiktorii.

– Wiemy, że Bóg nas kocha i pomaga nam, aby nasza miłość nigdy nie wygasła – mówią małżonkowie. ks. Ireneusz Okarmus /Foto Gość – Wiemy, że Bóg nas kocha i pomaga nam, aby nasza miłość nigdy nie wygasła – mówią małżonkowie.

Każde z trojga naszych dzieci jest dla nas dowodem nieskończonej miłości Boga i Jego niezwykłych interwencji w nasze życie. Przy ich narodzinach działy się takie rzeczy, że gdy o tym opowiadam znajomym, widzę zdumienie na ich twarzy i niedowierzanie. A ja przecież wiem, że niczego nie dodaję ani nie ubarwiam – mówi 33-letni Michał, który nie ma wątpliwości, że to Boża opatrzność kieruje ich życiem.

U stóp Matki

11. rocznicę zawarcia sakramentu małżeństwa Paulina i Michał przeżywali 11 sierpnia i co roku ta data kojarzy im się nie tylko z dniem ślubu, lecz także z dniem zakończenia Krakowskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę 14 lat temu. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło...

Tego dnia klęczeli obok siebie ze łzami w oczach przed obrazem Czarnej Madonny, dziękując Jej za łaskę pielgrzymowania, i prosili w intencji tych, których w sercu zabrali ze sobą na pielgrzymi szlak. Nie przypuszczali, że Ona, najlepsza Matka, splecie ich życiowe ścieżki i doprowadzi do małżeństwa. Tamta pielgrzymka była dla Pauliny owocnym czasem otwarcia się na Boże łaski. Michał szedł wtedy z Krakowa na Jasną Górę już 6. raz, a ona po raz pierwszy, za namową Agnieszki, swojej przyjaciółki. Paulina co najmniej od roku przeżywała młodzieńczy bunt, który ją oddalił od Boga i Kościoła, jednak nie był on na tyle głęboki, by zniszczyć jej wrażliwe sumienie. – Agnieszka najpierw przekonała mnie, abym zaczęła chodzić na spotkania oazowe w parafii Matki Bożej Dobrej Rady, gdzie zaczęła się moja duchowa przemiana, a później udało się jej namówić mnie na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy – wspomina Paulina.

Pielgrzymka okazała się czasem próby. Od trzeciego dnia szła ze zwichniętą nogą i z bąblami na stopach, ale uparła się, że musi dojść do tronu Matki. W takich okolicznościach poznała Michała, który cały czas pomagał jej w drodze na Jasną Górę. Traktowała go jak dobrego kolegę, ale plany Boże były inne. Trzy lata później zawarli sakrament małżeństwa. Byli bardzo młodzi. Michał miał 22 lata, a ona – 20. – Wszyscy podejrzewali, że jestem w ciąży i dlatego musimy już brać ślub. Tymczasem był to nasz całkowicie świadomy wybór, podyktowany pragnieniem bycia razem, a nie jakimś przymusem. Nasi bliscy obawiali się, że przerwiemy studia, nie damy sobie rady. A my, na przekór wszystkim, udowodniliśmy, że sobie poradzimy. Oboje skończyliśmy studia magisterskie. W międzyczasie urodziły nam się dzieci. Przy narodzinach każdego z nich doświadczyliśmy cudownego działania Boga – mówi Paulina.

Pierwszy znak od Boga

Będąc jeszcze narzeczeństwem, Paulina i Michał dużo rozmawiali o tym, jak sobie wyobrażają swoją przyszłą rodzinę i ile chcą mieć dzieci. Z wielką dojrzałością i w duchu wiary rozważali, co by zrobili, gdyby – ze względów zdrowotnych – nie mogli mieć dzieci. Już wtedy oboje byli otwarci na adopcję. Niedługo po ślubie okazało się, że to, co jedynie brali pod uwagę jako ewentualność, jest w ich przypadku smutną rzeczywistością. Paulina dowiedziała się, że jest chora na tzw. zespół policystycznych jajników.

– Byłam u kilku lekarzy, którzy mówili, że mogę nigdy nie mieć dzieci. Choć twierdzili, że tę chorobę można próbować leczyć farmakologicznie, jednocześnie doradzali nam, żebyśmy się zastanowili się nad adopcją. To był dla nas wielki cios – wspomina Paulina. Wtedy bardzo żarliwie modliła się, szczególnie przez wstawiennictwo Matki Bożej, aby mogła być matką. Po pewnym czasie młodzi małżonkowie dowiedzieli się, że jest lekarz, który metodą operacyjną leczy z powodzeniem tego typu schorzenie. Gdy Paulina trafiła do niego, zaproponował jej operację lub leczenie farmakologiczne, z zastrzeżeniem, że ono długo trwa. Wybrała więc operację. W niedługim czasie zaszła w ciążę.

– Szymka urodziłam po 8 godzinach ciężkiego porodu. Pamiętam, że przyszedł na świat, gdy intensywnie modliłam się do Matki Bożej słowami modlitwy „Pod Twoją obronę”. Jest pierwszym cudem, jakiego doświadczyliśmy – wspomina. Dopiero po jakimś czasie dowiedziała się, że Szymon ostatnie dni przed porodem przebywał w brudnych wodach płodowych. – Z powodu zaburzeń w organizmie nie były oczyszczane, co sprawiało, że nie otrzymywał tych składników, które były mu potrzebne do rozwoju oraz prawidłowego odżywiania i oddychania. Położne powiedziały, że to, iż urodził się żywy, to prawdziwy cud, tym bardziej że łożysko było już w stanie rozkładu. Co więcej, Szymek urodził się owinięty trzy razy pępowiną. Mimo to był zdrowy. Dostał 9 punktów w 10-stopniowej skali Apgar – dodaje jego mama.

Bardzo na Boga krzyczałam

Po urodzeniu Szymona Paulina jeszcze raz poszła do lekarza. Usłyszała, że jeśli nie będzie się leczyć farmakologicznie, będzie mieć problemy z zajściem w kolejną ciążę. – Pieniądze były potrzebne nam na utrzymanie domu i na wychowanie dziecka, więc do lekarza więcej nie poszłam, tym bardziej że chciał mnie leczyć środkami antykoncepcyjnymi, a tego nie chciałam. Zaufałam Bogu, że będzie dobrze. W 2012 roku staraliśmy się o dziecko i, niestety, poroniłam. Chodziłam załamana, drażniły mnie kobiety z dziećmi. Szymona mi było żal, że nie mogę mu dać rodzeństwa – mówi Paulina. Kiedyś, przez przypadek, obejrzała program telewizyjny, w którym kobieta opowiadała o pasku św. Dominika, dzięki któremu po wielu latach oczekiwań urodziła dziecko. – Słuchałam tego z niedowierzaniem. Gdy opowiedziałam o tym Michałowi, on stwierdził, że w takim razie trzeba napisać do sióstr dominikanek – wspomina. Wkrótce siostry przysłały pasek i modlitwę do św. Dominika.

W tym czasie Paulina chodziła do różnych lekarzy. Trafiła m.in. do endokrynologa w krakowskim Szpitalu św. Rafała, który powiedział, że wyniki badań wskazują, iż z jej zdrowiem wszystko jest w porządku i kolejne badanie wyznaczył za rok. – To oznaczało, że urodzenie kolejnego dziecka odwlecze się w czasie. Wracając ze szpitala, wstąpiłam do kościoła na Piaskach Nowych. Było we mnie wiele goryczy. Wręcz krzyczałam do Pana Boga, aby dał mi szansę być jeszcze raz matką. Nieważne, czy to będzie córka, której bardzo chciałam, czy syn. Modliłam się żarliwie i głośno w przedsionku kościoła. Wtedy w emocjach powiedziałam Panu Bogu, że gdy będę mieć dziecko, to nawet zgodzę się na trzecie. Później okazało się, że ja już byłam wtedy w ciąży, czego jeszcze nie wiedziałam – wspomina.

Podczas jednej z wizyt u swojej ginekolog Paulina usłyszała też słowa, które ją zszokowały – że z całą pewnością jest zdrowa i nie choruje na zespół policystycznych jajników. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby po raz kolejny była matką. – Pamiętam, że lekarka spytała mnie, czy leczyłam się farmakologicznie. Odpowiedziałam, że nie. Wtedy zrozumiałam, co się stało. Po kilku miesiącach modlitwy za wstawiennictwem św. Dominika zostałam uzdrowiona. A jeszcze trzy tygodnie przed tym, jak dostałam pasek św. Dominika i rozpoczęliśmy z Michałem codzienną modlitwę przez wstawiennictwo tego świętego, przeszłam badania USG, które wykazały, że mam jajniki chore, całe obsypane pęcherzami. W takich okolicznościach przyszedł na świat nasz drugi syn Kamil – wspomina Paulina.

Trzeci cud

Po ciężkim porodzie Kamila Paulina nie chciała mieć już więcej dzieci. Zapomniała o obietnicy danej Panu Bogu. Ale On znów dotarł do niej w niecodzienny sposób, w dzień kanonizacji Jana Pawła II. Michał oglądał transmisję z Watykanu, a żona przygotowywała obiad. Gdy weszła do pokoju, papież Franciszek mówił, aby małżonkowie nie zamykali się na potomstwo. – Miałam wrażenie, że te słowa są skierowane do mnie – wspomina Paulina. Wieczorem Szymon przyszedł do rodziców, aby się z nami, jak zwykle, pomodlić. Na zakończenie modlitwy, ku ich zdumieniu, powiedział swoimi słowami: „Panie Boże, proszę Cię o siostrzyczkę”. – Od tego dnia nasz 5-letni syn rano i wieczór modlił się na głos, prosząc o to samo – opowiada Michał. Ta modlitwa spowodowała, że Paulina już nie odrzucała możliwości posiadania kolejnego dziecka. W końcu któregoś czerwcowego dnia 5-latek przyszedł do niej, przytulił się i powiedział: „Mamo, wiem, że ty masz w brzuchu moją siostrę”. Po tygodniu okazało się, że Paulina jest w ciąży.

– Gdy było pewne, że znów będziemy rodzicami, zaczęliśmy przygotowywać Szymona na ewentualność, iż nie będzie to siostra, tylko brat. On na nasze słowa zawsze odpowiadał, że na pewno będzie dziewczynka. Gdy wreszcie badania wykazały, że będziemy mieć córeczkę, powiedzieliśmy mu o tym. A on ze spokojem powiedział: „Wiem, przecież ci mówiłem” – uśmiecha się Paulina, a Michał dodaje, że starają się z Pauliną bezgranicznie ufać Bogu, a w ciężkich chwilach zwracać się do Niego i dziękować Mu za wszystko, bo czują się Jego dłużnikami. – Gdzie tylko możemy, dajemy świadectwo Jego miłości. Gdyby nie wiara, że On jest między nami, i gdyby nie walka o siebie, o miłość, nie wiadomo, jakby było i z nami, bo kryzysy nas nie omijają.