Apetyt na życie

publikacja 17.09.2018 05:45

Katia Roman-Trzaska, założycielka szkoły gotowania dla dzieci Little Chef i fundacji Samodzielność od Kuchni, mówi o poczuciu własnej wartości i pomyśle na siebie.

Pani Katia z kulinarnej pasji uczyniła sposób na życie i pomoc innym. Michał Przeździk Pani Katia z kulinarnej pasji uczyniła sposób na życie i pomoc innym.

Agata Ślusarczyk: Jak wyglądał „od kuchni” Pani rodzinny dom?

Katia Roman-Trzaska: Wychowywałam się w USA w pięcioosobowej rodzinie. Rodzice prowadzili otwarty dom, było dużo gości, mieszkały z nami babcia i ciocie. Tata wracał o 18.00 do domu i wtedy cała rodzina zbierała się przy stole na kolacji. Często na te kolacje się denerwowałam, moi znajomi byli już na mieście, a ja musiałam jeszcze zjeść. Doceniłam to dopiero później. W dorosłe życie weszłam z przekonaniem, że wspólne jedzenie buduje więzi i warto poświęcić temu czas. Bardzo się cieszę, że dla moich rodziców było to ważne.

Dla pani też jest?

Tradycję wspólnych kolacji przeniosłam do swojej rodziny. Posiłek, który przygotowuję ja i mój mąż, nie jest niczym specjalnym. Przy kolacji staramy się nie załatwiać bieżących spraw, chcemy po prostu być razem, bez wielkiej presji.

Gotowanie to bardziej pasja czy miłość?

Na pewno jest moim hobby. Od zawsze lubiłam dobrze zjeść. Będąc na studiach, żeby dobrze zjeść, musiałam sobie ugotować. Poza tym od zawsze interesowały mnie nowe smaki. Myślę, że może zamiast na prawo, powinnam była iść do szkoły kulinarnej.

Jak to się stało, że założyła Pani szkołę gotowania dla dzieci na Mokotowie?

Spędzamy z mężem dużo czasu w kuchni, bo obydwoje fascynujemy się różnymi aspektami gotowania i jedzenia. Dzieci bardzo naturalnie weszły do naszego kulinarnego świata. Najpierw leżały na kuchennym blacie w bujaczku, potem siedziały na podłodze i mieszały suchy makaron w garnku. Pomysłów na kulinarną działalność było wiele, szkoła gotowania dla dzieci była jednym z nich. Ideę podchwyciła moja francuska przyjaciółka. Spróbowałyśmy i zadziałało. Przy okazji warsztatów kulinarnych uczymy dzieci angielskiego, matematyki, geografii czy historii. A produkty spożywcze można zważyć, każdy ma ono swoją historię i pochodzenie, o czym warto powiedzieć.

Trudno było przekonać rodziców, by wpuścili dzieci do kuchni?

Kiedy startował Little Chef, w Polsce nie było mody na wspólne gotowanie. Nie było programów kulinarnych z udziałem dzieci. Byłam jedną z pierwszych osób, która zaczęła o tym dużo mówić.

I burzyć stereotypy. Pokazała Pani, że dzieci w kuchni…?

…mogą być bezpieczne, nie poparzą się ani nie potną. Jeśli od małego uczę dobrych nawyków np. jak trzymać nóż to nie tylko uczę większej pewności siebie, ale też bezpieczeństwa i co najważniejsze, odwagi do gotowania.

Po co uczyć dzieci kulinarnej sztuki?

Gotowanie to podstawowa czynność życiowa człowieka. Jeśli potrafimy sobie coś ugotować, to potrafimy zająć się sobą i zaopiekować się bliskimi. Poza tym gotowanie uczy samoorganizacji, daje poczucie własnej wartości i przekonanie, że potrafię coś zrobić. Z takimi umiejętnościami powinniśmy opuszczać dom rodzinny.

Fundacja Samodzielność od kuchni, którą niedawno Pani założyła, ma pomagać usamodzielniać się osobom, które nie nabyły takich umiejętności w domu.

W szkole gotowania zaczęliśmy uczyć gotować także dzieci ze świetlic środowiskowych i z domów dziecka, ale mogliśmy to robić na małą skalę. Dlatego w lutym tego roku powstała fundacja i edukacyjny program – cykl czterech warsztatów zakończonych uroczystą kolacją, skierowany do młodzieży w wieku 14–17 lat. Chcemy, żeby wchodząc w dorosłe życie, umiały zrobić proste potrawy, ale także np. poznały podstawy savoir vivre’u przy stole. Program usamodzielnienia, jaki prowadzą domy dziecka, nie zawiera nauki gotowania.

Ilu wychowanków domów dziecka udało się przeszkolić?

Pierwszy, pilotażowy projekt zrobiliśmy w Słupsku dla dzieci z miasta i powiatu. Naszym sukcesem było, że wszyscy, którzy zgłosili się, ukończyli cykl. Zgłaszają się kolejni chętni. W przyszłym roku planujemy zrobić warsztaty w pięciu miastach w Polsce. Poszukujemy restauracji i zawodowych kucharzy, którzy chcieliby nam pomóc uczyć dzieci gotować.

Jeśli szkoła gotowania, to i zasady. Jakie?

Sama czynność i praktyczne umiejętności są bardzo ważne, ale najważniejsze jest to, żeby młodzież poprzez gotowanie uczyła się relacji. Dlatego w kuchni traktujemy się partnersko i z szacunkiem, zwracamy uwagę na drugiego człowieka, szanujemy to, że komuś może coś nie smakować i może to wyrazić. Dzięki temu dajemy komunikat: „interesuje mnie to, co myślisz i czujesz”. Zachęcamy do wyrażania własnego zdania, zadawania pytań, a nawet przyznawania się, jeśli nie wiemy, jak coś zrobić. Rolą kucharza jest nie tylko przekazać eksperckie triki, ale ośmielić dzieci do gotowania. Również pokazujemy, jak ważne są wspólne siedzenie przy stole, rozmowa, relacje.

Udaje się?

Trudno jest zmierzyć efekty. Dostaliśmy informację zwrotną, że wielu młodych ludzi, których uczyliśmy, zaczęło samodzielnie gotować. Obserwujemy także, jak uczestnicy zmieniają się podczas trwania warsztatów. Często przychodzi młodzież, która boi się nowości, jest zamknięta. Oswajamy się ze sobą, pokazujemy, że można coś zrobić razem, a przy tym dobrze się bawić.

Na czym Pani najbardziej zależy?

Chciałabym jak najszybciej przeszkolić koordynatorów w całej Polsce, by program ruszył w wielu miejscach, lecz do tego potrzebujemy funduszy.