Trampolina do życia

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 16.10.2018 06:00

– Gdyby nie to miejsce, nie wiem, co by ze mną było. Cieszę się, że się tego nie dowiem – mówi Paweł Pożdał, kierownik administracyjny jednej z prywatnych klinik. Bursa im. św. Stanisława Kostki w Szczecinku ma już 25 lat.

Mieszkańcy bursy mają wyznaczony czas na studium, pracę i rekreację. ks. Wojciech Parfianowicz /FOTO GOŚĆ Mieszkańcy bursy mają wyznaczony czas na studium, pracę i rekreację.

Spotykają się po latach w holu przy kaplicy. Obaj przyjechali na uroczystości jubileuszowe. – Pamiętasz? Musiałem sprzątać całą bursę od góry do dołu – przypomina Przemysław Mech, w bursie w latach 2006−2010. – Na taką nagrodę nie każdy mógł zasłużyć – śmieje się po latach. – Tak. To była nagroda, chyba za osiągnięcia naukowe albo związane z przestrzeganiem regulaminu – wspomina ks. Aleksander Głombiowski, wtedy kleryk na rocznej praktyce. Na pytanie, czy w ten sposób klerykowi udawało się utrzeć nosa krnąbrnym wychowankom, ksiądz odpowiada z uśmiechem: – Udawało się utrzeć nosa... klerykowi... nieraz.

Bursę im. św. Stanisława Kostki w Szczecinku utworzył w 1993 r. bp Czesław Domin. Przez 25 lat przewinęło się przez nią ok. 250 chłopców.

Obsługi brak

Początkowo chodziło o pomoc chłopcom z ubogich rodzin, którzy myśleli o powołaniu kapłańskim. Bursa dawała im dach nad głową i opiekę, aby mogli ukończyć jedną ze szkół średnich w Szczecinku i rozeznać swoją drogę. Placówka związana była ściśle z koszalińskim seminarium, od 2004 r. przeszła jednak pod zarząd Caritas, zmienił się także jej profil. Trafiają tam nie tylko ci, którzy myślą o kapłaństwie. Jest w niej miejsce dla każdego, kto poważnie podchodzi do życia i nieobce są mu wartości chrześcijańskie.

Choć w bursie mieszkają nie tylko osoby, których sytuacja materialna jest trudna, opłata za pobyt jest symboliczna lub można być z niej zupełnie zwolnionym. Chodzi o to, żeby to miejsce nie funkcjonowało na zasadzie: „Płacę, więc wymagam”.

– Chcemy, żeby nasi wychowankowie dali w zamian siebie; żeby włożyli swój wkład w budowanie tej wspólnoty. Tutaj nikt nie jest obsługiwany – zaznacza ks. Zbigniew Woźniak, dyrektor. Bursa jest bowiem rodzajem domu, za który mieszkańcy czują się odpowiedzialni. Chłopcy, których obecnie jest 24, sami sprzątają, piorą, pomagają w kuchni, wykonują różne zadania wokół budynku.

Mama i siostra

– Bursa to placówka, która zajmuje się opieką i wychowaniem w czasie nauki poza miejscem stałego zamieszkania. Nie jest to hotel dla uczniów. Jej celem nie jest tylko zapewnienie lokum, ale właśnie wychowanie. Przyjęliśmy też konkretną metodę. Wzorujemy się na św. Janie Bosko, który mówił o prewencji. Podstawą nie jest więc regulamin z systemem kar i nagród, choć one oczywiście też muszą być. Zasady obowiązujące w domu przekazywane są przez osobistą relację bliskości z wychowawcą. U nas nie jest on nadzorcą, ale towarzyszem – wyjaśnia ks. Zbigniew.

Dostrzegają to mieszkańcy placówki. – Byłem w internacie. Jest ogromna różnica. Tam jest tłok, dlatego wychowawcy nie mogą okazać takiego zainteresowania uczniom jak tutaj. Jesteśmy tu jak w rodzinie – mówi Paweł, który w bursie mieszka już czwarty rok.

Ewelina Wierzbicka-Bendza pracuje w bursie jako wychowawczyni. – Moim zadaniem jest spędzanie z chłopakami czasu na wszelkie możliwe sposoby. Razem jemy posiłki, chodzimy na piłkę, na basen, sprzątamy, oglądamy filmy. W ten sposób tworzy się więź i dochodzi do rozmów wychowawczych. Czasami jestem dla nich matką, a czasami siostrą. Zależy od sytuacji. W każdym razie otwierają się. Rozmawiamy o problemach, jakie wynoszą z domu, ze szkoły, a czasami pytają, jaki prezent kupić dziewczynie.

Granice

– Każdy, kto tutaj przychodzi, musi zdecydować się na to, że będą mu stawiane wymagania – zapewnia ks. Z. Woźniak. W bursie nie ma miejsca na leserstwo czy nieuctwo. Nieusprawiedliwione godziny czy końcowe oceny niedostateczne powodują reakcję. Wychowawcy są bowiem w stałym kontakcie ze szkołami, do których uczęszczają mieszkańcy bursy.

– W pierwszej klasie miałem problemy. Po prostu lekceważyłem sobie wszystko i nie chodziłem na lekcje. Ksiądz mnie wtedy wybronił, dzięki czemu nie wyrzucili mnie ze szkoły. Musiałem też podpisać tzw. kontrakt i zostałem w bursie warunkowo. Skorzystałem z tej szansy – przyznaje Kacper, który w placówce spędził rok.

Niedostosowanie się do zasad czasem skutkuje opuszczeniem placówki. Takie przypadki się zdarzają, ale i one bywają dla niektórych zbawienne. – Po jakimś czasie przyszedł do mnie chłopak, którego musiałem wyrzucić, bo po prostu przestał chodzić do szkoły. Podziękował, ponieważ był to dla niego taki bodziec, że się otrząsnął i szkołę skończył – jak zaznaczył – jako jedyny w swojej miejscowości – wspomina ks. Zbigniew.

Borówki, klinika, konfesjonał

Kim są absolwenci bursy i co im dał pobyt w tej instytucji? – Pracuję na plantacji borówki. Bursa pozwoliła mi skończyć szkołę. Inaczej byłoby ciężko z dojazdami. Poznałem też wspaniałych ludzi. Z niektórymi wciąż utrzymuję kontakt – mówi Przemysław Mech spod Szczecinka, w bursie w latach 2006−2010.

Paweł Pożdał spod Słupska, w bursie w latach 1997−2000, dzisiaj jest kierownikiem administracyjnym prywatnej kliniki. Ma żonę i dwoje dzieci. – Gdyby nie to miejsce, nie wiem, co by ze mną było. Cieszę się, że się tego nie dowiem – przyznaje.

Do Szczecinka trafił dzięki księdzu, który zainteresował się jego losem. – Miałem wtedy pewne zawirowania młodości. Musiałem zmienić środowisko, ponieważ zacząłem schodzić na złą drogę. Bursa dała tę atmosferę i spokój. Mogłem odetchnąć i zacząć się uczyć. A nie uczyłem się wtedy w ogóle. Po wyjściu z bursy ukończyłem Akademię Marynarki Wojennej i Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu – mówi wdzięczny absolwent. – Ktoś wyciągnął do mnie rękę – dodaje.

Ksiądz Dawid Andryszczak ze Sławoborza, w bursie w latach 2000−2004, jest jednym z pięciu księży, którzy wyszli z tej placówki. – Moje powołanie pewnie rodziło się już wcześniej, ale bursa stworzyła mi środowisko, w którym mogłem je odczytać. Ważna była bliskość kaplicy i... biblioteczki. Ks. Dawid przyznaje, że bursa była dla niego swego rodzaju trampoliną do życia. Dostał tu wsparcie materialne, duchowe i ludzkie: – Są też przyjaźnie, które trwają. Ostatnio błogosławiłem ślub kolegi z bursy.

Współlokator Jezus

Element religijny wychowania w bursie jest delikatny, ale znaczący. Jest codzienna modlitwa poranna, raz w tygodniu Msza św., adoracja Najświętszego Sakramentu, są wyjazdy na rekolekcje. Oprócz wychowawców świeckich do dyspozycji mieszkańców są ksiądz oraz kleryk.

– Jako dziecko byłem bardzo praktykujący, ale w gimnazjum pojawił się bunt. Przyszedłem więc do bursy oddalony od Boga. Zbliżyłem się tutaj do Niego na nowo. Ten motyw wiary przygotowuje do dorosłego życia, bo w nim nie zawsze wszystko jest takie kolorowe, i jest do czego się odnieść. Wiara jest dla mnie drogą, która mnie prowadzi przez życie – dzieli się Paweł, który w tym roku kończy pobyt w bursie.

– Wcześniej nie za często się modliłem. Tutaj nauczyłem się modlitwy także w tygodniu, nie tylko w niedzielę – przyznaje Kacper.

Uroczystości jubileuszowe 25-lecia istnienia bursy odbyły się 18 września. Mszy św. w kościele pw. św. Rozalii w Szczecinku przewodniczył bp Edward Dajczak. Do koncelebry stanęli kapłani z dekanatu szczecineckiego, a także absolwenci bursy oraz kilku z ośmiu jej byłych dyrektorów. Na Mszy św. modlili się również absolwenci z całej Polski, a także obecni i byli pracownicy, przyjaciele placówki oraz jej dobroczyńcy.