à (z tyldą)

Katarzyna Matejek

publikacja 23.10.2018 06:00

Czy nauczycielka może się bać nauki? Czy nie-Kaszubka może uczyć innych kaszubskiego? O pasji i zachwycie kaszubizną opowiada Edyta Pawlak, nauczycielka z Włynkówka.

– Chcę nauczyć dzieci przyjmować inność,  nie wyśmiewać jej  – mówi pani Edyta. Katarzyna Matejek /Foto Gość – Chcę nauczyć dzieci przyjmować inność, nie wyśmiewać jej – mówi pani Edyta.

Właściwie ze Słupska, bo tam mieszka z mężem Mirosławem (nauczycielem gry na trąbce) i dwiema córkami. I trochę z Chodzieży, gdzie spędziła pierwszych 19 lat życia. Od dwóch lat uczy w Szkole Podstawowej we Włynkówku pod Słupskiem, głównie edukacji wczesnoszkolnej, a także języka kaszubskiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak coraz więcej szkół z tego terenu poszerza ofertę edukacyjną o taką możliwość, gdyby nie to, że Edyta Pawlak, Wielkopolanka, nie ma z Kaszubami nic wspólnego. Nic, poza tym, że zachwyciła się nimi – tymi geograficznymi i tymi z krwi i kości.

Kaszubską mowę po raz pierwszy usłyszała podczas letnich rekolekcji oazowych w latach 80. Poznała wielu Kaszubów, z niektórymi się zaprzyjaźniła. Mieli w sobie coś, co wzbudzało jej ciekawość: pracowitość, oddanie rodzinie, zatroskanie o wiarę, świadomość korzeni. Kilka dekad trwało, aż sama stała się nauczycielką języka, który spaja tę blisko ćwierćmilionową populację Pomorzan, w tym ponad 100-tysięczną używającą tego języka na co dzień.

Szimek na dywanie

Dwanaścioro maluchów siedzi w klasie na dywanie. Jednych rodzice zapisali na zajęcia kaszubskiego z sentymentu do wakacji spędzonych gdzieś pod Pomieczyńską lub Klukową Hutą, innych – bo ten język znał ich przodek, jeszcze innych ze względu na częste wycieczki w te rejony przewidziane w programie nauczania.

Kilkulatki poznają dziwną literę: ã. To a z tyldą, czyli falą na górze. Używa się jej zarówno w kaszubskim, jak i portugalskim, wietnamskim czy południowoafrykańskim języku !Xóõ. Grupa wymawia na głos egzotyczną spółgłoskę. Dziwna melodia, trzeba łamać swoje nawyki, by wydobyć nosowy dźwięk. „Ja chyba już wiem!”, woła z euforią jedno z dzieci. To radość z poznawania nowego. Odtąd Szymon chce być podczas tych lekcji nazywany Szimkiem, a Janek – Jónkiem. Tylko Ines musi zostać przy swoim, nieprzetłumaczalnym na kaszubski imieniu.

Edyta Pawlak widzi, że dzieciom podoba się ta nie ich mowa. Już nie tylko na zajęciach mówią po kaszubsku. „Do ùzdrzeni” – machają na pożegnanie, gdy spotykają ją na szkolnych korytarzach. Z biegiem dni rozumieją coraz więcej, same rozpoznają, że „kiełbasa” brzmi po kaszubsku tak jak po niemiecku (którego też się uczą), a „pies” jak po polsku. Jej rolą jest im wytłumaczyć, że Kaszubi żyli w sąsiedztwie Polaków i Niemców. I że sąsiedztwo, inność, odbijają się w języku.

Srebro za wiedzę

Nie trzeba być Kaszubą, by nauczyć się mówić po kaszubsku. Jedni uczą się tego, pracując z Kaszubami na budowie, inni na wykładach. Pomysł, by nauczyć się kaszubskiego, przyszedł Edycie Pawlak jak natchnienie. – W Piśmie Świętym znalazłam słowa, by nie żałować srebra na naukę. Zrozumiałam, że już sama nauka jest wartością, że talentu nie należy zakopywać – wspomina. – Jestem uparta. Zbierałam pieniądze i w wieku 50 lat zaczęłam uczyć się kaszubskiego.

Chociaż jest nauczycielką, musiała sama przed sobą przyznać się do porażki: poziom akademicki okazał się dla niej zbyt trudny, zupełnie nie rozumiała słupskich wykładowców. Dopiero gdy przeniosła się na trzymiesięczny kurs i gdy pokonała lęk przed kompromitacją (bo jej kursowe koleżanki okazały się od niej o kilkanaście lat młodsze), uwierzyła, że prócz serca ma do kaszubszczyzny talent.

Wtedy też przekonała się, jak ważna jest osobowość nauczyciela. Mówić i pisać uczył ją Dariusz Majkowski, były redaktor naczelny miesięcznika „Pomerania”, współautor „Biblii w obrazkach dla dzieci po kaszubsku”. – Co ten człowiek ma w sobie, że tak chce się tego słuchać? – zastanawiała się, gdy jej uszy zaczęły z łatwością przyswajać nieznane zgłoski. Jego rad postanowiła słuchać dokładnie, nawet tej, by ostatni tydzień przed egzaminem mówić wyłącznie w tym języku. – Rodzina nie mogła ze mną wytrzymać – śmieje się pani Edyta, lecz przyznaje, że było warto nadwerężyć ich cierpliwość: żadnej z jej koleżanek Kaszubek nie udało się zdać w pierwszym podejściu egzaminu na Uniwersytecie Gdańskim, kwalifikującego do nauki kaszubszczyzny − tylko jej, i to z wysoką notą.

Dotąd nie może wyjść ze zdumienia: jak zdołała nauczyć się języka w trzy miesiące? – Urzekła mnie melodia tego języka. Słuchałam płyt, otaczałam się nim – mówi i dodaje: – Zazwyczaj jak się za coś biorę, to wydaje mi się, że to, co robię, nie jest dobre. Ale okazuje się, że tyle wystarcza. A potem, jak to się mówi, „odpowiedź Boga już jest w drodze”. Czasem trudno to znieść, bo ile będzie szedł Jego list? Ten szedł półtora roku – mówi o okresie życia, gdy bezskutecznie szukała pracy w oświacie. Kaszubszczyzna otworzyła jej zamknięte drzwi.

Apostołka języka

Nie wszystkim jednak podoba się pomysł, by nauczyciele, którzy nie są Kaszubami, uczyli kaszubskiego. I w ogóle by uczono go w szkołach na Pomorzu. – Słyszę zarzuty, że „mieszamy w głowach dzieciom”, które też nie są rodowitymi Kaszubami – mówi Edyta Pawlak i oponuje: – Czy trzeba być Anglikiem, by uczyć w szkole angielskiego? Czy nauka języka obcego oznacza chęć zrobienia z ucznia obcokrajowca?

– Owszem, nie jestem Kaszubką, ale bardzo chcę to robić. Widzę, że dzieci powinny wiedzieć, gdzie żyją, kto tu przed nimi mieszkał i m.in. dzięki komu Pomorze jest polskie, bo za ogromną cenę zostało wierne swojej tradycji – mówi słowami, jakimi tłumaczyła swój wybór egzaminatorce Danucie Pioch z UG, autorce podręczników do kaszubszczyzny. W odpowiedzi usłyszała, że takich apostołów ten język potrzebuje.

Tę spuściznę dzieci z Włynkówka mają okazję poznawać nie tylko w szkole, ucząc się czytać i pisać, identyfikując motywy ludowe czy poznając dawny styl życia pomorskiego ludu, ale także osobiście podczas szkolnych wycieczek na Kaszuby. Nowej orędowniczce kaszubizny zależy, żeby jej podopiecznym nie kojarzyła się ona wyłącznie z folklorem, z czymś na poziomie festynu. I choć „chojnë” i „widłë gnojné” z „Kaszubskich nut” łatwo wchodzą maluchom do głowy, to ona pokazuje im także, że ta kultura jest żywa i przybiera nowoczesne formy, np. rapu czy wydarzeń artystycznych, goszczących na scenach ogólnopolskich.

Ważne piękno

Dla Edyty Pawlak powrót do uczenia w szkole to szansa na wykorzystanie talentu do nauczania w ogóle. Zanim maluchy zapiszą się do jej klasy, modli się, by to trzyletnie spotkanie nie było przypadkowe. Potem szuka w nich talentów, inspiruje do rozwoju. A gdy żegna się z nimi, pisze listy. „Wzruszyło mnie, że chciałeś mnie zaprosić na swoje urodziny”, powołuje się na zdarzenie sprzed trzech lat. – Chcę się z każdym pięknie pożegnać – wyjaśnia, dodając, jak ważne w życiu jest piękno.

W każdym kącie jej słupskiego domu i ogrodu widać jej dbającą o estetykę rękę. Tę miłość do piękna próbuje zaszczepić uczniom. Dlatego próbuje ich zachwycić nie tylko motywami kwiatów i owadów z haftu kaszubskiego, ale także starannie przygotowuje dekoracje na przedstawienia i prosi rodziców, by we włosy dziewczynek wplatali najpiękniejsze (a nie najtańsze) czerwone róże. – Kiedy rodzice widzą, że ja się staram, sami zaczynają się angażować. Ale muszą mieć poczucie, że ich dzieci nie tracą ze mną czasu. Dlatego najpierw ja muszę się rozwijać.

Jej CV nie jest jednak długie. Nie szuka na siłę szkoleń, które mogłyby je wypełnić. – Wolę przypatrzeć się sobie: co mnie buduje? Wiem, że to potem w jakiś sposób przyda się moim uczniom – mówi nie tylko o języku kaszubskim, ale też o warsztatach filcowania, wyszukanych w jednym z ośrodków gminnych, czy o tańcu z flagami, którego nauczyła się na rekolekcjach Domowego Kościoła. – Jakimi stajemy się jako ludzie, takimi idziemy do pracy nauczycielskiej – przekonuje.

Każdemu, kogo jej Pan Bóg powierza, chce spojrzeć w oczy. Rodzicom, z którymi spotyka się raz do roku na dłuższą rozmowę, dziękuje, że znaleźli dla niej czas. – I wtedy dzieje się coś niezwykłego, coś zmienia się w ich mimice – opisuje wychowawczyni. Oni zaś, w zamian za zaufanie, powierzają jej nie tylko problemy związane z ich dzieckiem. – Bywam zaskoczona, jak bardzo potrafią się otworzyć, wręcz muszę powiedzieć: nie chciałam mieć takiej wiedzy… To jest wzięcie na plecy nowego ciężaru, spraw bolesnych, czasem intymnych. Fajnie było, jak się o czymś nie wiedziało, a teraz już się wie… – mówi o niezwykłej misji. – Ale to jest dobre, bliższe prawdy.

Tę misję chce dzielić z osobami wykonującymi inne zawody. – Potrzebujemy świętych księży, lekarzy z pasją – stwierdza pani Edyta – i rzetelnych nauczycieli. I myślę, że można tak myśleć o sobie, nawet lubić swój głos, ale czy tak jest naprawdę?

Stąd tak ważne jest dla niej zdanie uczniów i rodziców. A także świadomość, jak wiele zależy od Bożej łaski. – Rozpoczynając pracę z jedną z klas, miałam poczucie, że nic nie posiadam. Szłam z kijem i dzbanem, uboga jak Gedeon. Ale pokazano mi, że jestem potrzebna, że są rzeczy, które mi dobrze wychodzą – mówi o sytuacji, gdy na zakończenie jednego z trudnych semestrów rodzice uczniów podchodzili do niej z wyrazami niezwykłej wdzięczności. – Czułam się jak po spowiedzi życia. Frunęłam.

A może by tak…

W czerwcu br. można było ją usłyszeć na Odpuście Kaszubskim na Górze Polanowskiej, czytającą słowo Boże podczas Mszy św. Trudno było domyślić się, jak bardzo obawiała się opinii słuchających jej wówczas rodowitych Kaszubów. Nie zdążyła ich poznać, bo zaraz po liturgii, speszona… uciekła. A jednak bardzo ją do nich ciągnie. Kaszubkom z Żukowa (gdzie jeździ na rekolekcje Wspólnoty Przymierza Gwiazda Betlejemska) zazdrości… ogłoszeń duszpasterskich. Tego, że proboszcz zaprasza panie na naukę żukowskiej odmiany haftu. – Marzę, żeby tak wyszywać na lnie. To mogłaby być moja następna fanaberia – fantazjuje z iskrą w oku – w końcu z jakiegoś powodu mimo wieku wciąż nie potrzebuję okularów...

Kaszubski w szkole

Obecnie w Polsce istnieje ok. 400 szkół, w których kaszubskiego uczy się ok. 20 tys. uczniów. Z roku na rok ta liczba wzrasta. Od 2005 roku istnieje możliwość zdawania matury z języka kaszubskiego. Wydawane są w nim książki i czasopisma, emitowane są programy radiowe i TV, odprawiana jest liturgia słowa w kościołach. Sięgają po niego także młodzi twórcy.