Robię to, co kocham

Jan Głąbiński

Gość Krakowski 41/2018 |

publikacja 26.10.2018 05:00

Nowotarżanin, który od lat zmaga się z poważną wadą wzroku, przekonał się, że mimo ograniczeń można żyć pełnią życia. Podróże, muzyka i malowanie to jego pasja. Świat zwiedza na... rowerze.

Robię to, co kocham Jan Głąbiński /Foto Gość Marcin w swoim mieszkaniu ma tyle instrumentów, że mógłby wyposażyć nimi dużą orkiestrę.

Marcin Żarnecki podczas swoich eskapad nigdy nie zapomina o przypięciu do roweru polskiej flagi narodowej. Niedawno wrócił z szóstej już wyprawy, której celem była Chorwacja. W minione wakacje mieszkańcy tego kraju po prostu się w nim zakochali, a Marcin został gwiazdą lokalnych mediów.

24 na minusie

Z Polski jechał bocznymi drogami, a spał w namiocie. W dwa tygodnie pokonał aż 700 kilometrów! Będąc na miejscu, zwiedził m.in. Dubrownik i Zadar, a w Zagrzebiu, gdy mapę Chorwacji czytał z odległości kilku centymetrów, zagadnął go Polak, który ma szwagierkę Chorwatkę.

– Z Anamariją znajomość zawarliśmy natychmiast. Powiedziała, że muszę tutaj wrócić – opowiada Marcin i dodaje, że na odchodne zostawił jej jeden ze swoich obrazów, który namalował w Chorwacji. Droga od słów do czynów nie trwała długo.

– Pracujemy nad wspólnym programem koncertowym nad Morzem Adriatyckim. Zapowiada się ciekawe wydarzenie, którego realizacja zaplanowana jest w pierwszym półroczu następnego roku. Będzie mnóstwo koncertów w kameralnych miejscach – zdradza muzyk. Co więcej, Anamarija nie tylko wzięła Marcina pod swój dach, ale i nagłośniła jego historię. W efekcie Chorwaci zaczęli przekazywać pieniądze, by Polak mógł zwiedzić jak najwięcej pięknych zakątków ich kraju. Jego mieszkanie pełne jest instrumentów, które mogłyby się znaleźć na wyposażeniu niejednej orkiestry. Marcin, pokazując 30 różnych fletów, 6 rodzajów dud oraz cymbały huculskie, opowiada, że niektóre z nich dostał w prezencie (np. z Indii), a inne kupił. Na wszystkich potrafi zagrać, szybko komponując jakąś melodię, a sąsiadom z bloku jego minikoncerty czy próby nigdy nie przeszkadzają.

Co ciekawe, Marcin od dzieciństwa zmaga się z bardzo poważną wadą wzroku – to krótkowzroczność, minus 24 dioptrie! To mu jednak w niczym nie przeszkadza. – Jestem przykładem na to, jak można obalić mit, że człowiek chory musi tylko walczyć z chorobą. Ta walka jest częścią życia, ale piękne jest to, że robię to, co kocham, czyli oddaję się pasjom malarsko-muzycznym i podróżom na rowerze – zaznacza M. Żarnecki. Na dwóch kółkach artysta – oprócz Chorwacji – zwiedził też Słowację i Węgry. – Węgrom należy się wielka pochwała, bo całą ich ojczyznę – wzdłuż i wszerz – można zwiedzić, jeżdżąc na rowerze – podkreśla Marcin, który w podróż zabiera cały swój dobytek, czyli jakieś 30 kg dodatkowego bagażu. A bywa też tak, że jedzie z nim jakiś instrument.

Następna Gruzja?

Nowe przyjaźnie weryfikują jego plany. Z Chorwacji miał wracać rowerem, ale dzięki nawiązanych tam kontaktom do Polski przyjechał samochodem. – Miałem więc więcej czasu na zwiedzanie i byłem zapraszany na małe koncerty. Do kraju mój rower jechał za mną, bo został nadany jako paczka – śmieje się artysta i dodaje, że jeszcze nie minęły echa tej podróży, a on już myśli o następnej. Bardzo chciałby pojechać teraz na plener do Gruzji. Ale czy to się uda? Jego wada wzroku jest na tyle poważna, że w jakimś momencie może zupełnie przestać widzieć. Marcin się jednak nie załamuje, a znad biurka, gdzie często maluje, spogląda na niego z obrazu Jezus Miłosierny. – W życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy tylko uwierzyć niebu i sobie – zapewnia i nigdy nie narzeka na swój los.

Chętnie wraca też pamięcią do lat szkolnych, gdy uczył się w Specjalnym Ośrodku dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie. – To był czas, kiedy zacząłem swoją przygodę z muzyką, a dokładnie grę na fortepianie. Niebawem będę uczestniczył w obchodach jubileuszu 70-lecia tego ośrodka. Odwiedzając stare mury, zagram w nich koncert – uśmiecha się Marcin, który często występuje, także w swojej rodzinnej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nowym Targu albo w Krynicy, przy muszli koncertowej.

Marcin ani na chwilę nie zwalnia tempa i wciąż planuje dalsze przedsięwzięcia. – Chciałbym realizować się przede wszystkim artystycznie. Marzę o nagraniu własnej solowej płyty z muzyką Karpat i Bałkanów – wyznaje muzyk. Przekonuje też, że w jego życiu cały czas dzieją się niesamowite rzeczy. – Byłem już w wielu klinikach i mam świadomość, że mojego wzroku nie da się uratować. Na szczęście mam malarstwo i muzykę. One dają niesamowitą siłę, choćby do podróży rowerowych, podczas których walczę z samym sobą. Nawet moi przyjaciele są tym zadziwieni – mówi Marcin.

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.